Poznałem ją na początku lat 90. we Wrocławiu, gdzie studiowałem. Wyglądała na plakacie reklamującym jej recital w Teatrze Polskim, jak bogini. Egzotyczne imię i nazwisko intrygowało. Wtedy po raz pierwszy o niej uslyszałem. Postanowiłem wybrać się do teatru ze swoim przyjacielem. To co zobaczyłem nie zapomnę nigdy. Klimat jaki tworzyła był niewyobrażalny. Emocje niesamowite. Piosenki piękne, duchowo bogate, mądre i przemyślane. Wykonanie rewelacyjne. Przy piosenkach "List do Matki" ludziom ciekły łzy po policzkach, by za chwilę obudzić się z nostalgii w rytmie "Oczy czarnyje" czy "Przyjdzie na to czas". Piosenka "Szczęście" była najpiękniejszym utworem jaki kiedykolwiek słyszałem.
Czy ją lubiłem? Tak. Uwielbiałem ją. Kiedy inni słuchali Pink Floyd'ów ja zasłuchiwałem się muzyką Violetty Villas. Zaraziłem swoją pasją także kilku moich znajomych. Cierpiałem widząc jej upadek. Jest mi smutno, że umarła, ale nie czuję żalu. Jest już wolna...