Przemysław Mandela Przemysław Mandela
1198
BLOG

Niepoprawne pytanie o Styczniowe Powstanie

Przemysław Mandela Przemysław Mandela Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

 

 

Istnieją w historii Polski pewne dogmaty, których podważanie lub najdelikatniejsze nawet kwestionowanie naraża historyka na pełne politowania pokpiwanie kolegów ze środowiska jeśli nawet nie na otwarte wyśmianie i przypięcie łatki oszołoma. Ostatnimi czasy przekonał się o tym na własnej skórze Piotr Zychowicz, który zdecydował zmierzyć się z jednym z najbardziej zmitologizowanych zagadnień naszej historii – twardego polskiego NIE wobec niemieckich propozycji sojuszu, a później terytorialnych żądań z lat 1938-1939.

Pomimo wielu kontrowersji narosłych wokół pracy Zychowicza, jednego jej autorowi odmówić nie można – stawia w końcu niezwykle istotne pytanie do którego odpowiedzi wydawały się tak wcześniej oczywiste, że niewielu przed nim w ogóle zadawało sobie trud, by te pytania przypomnieć. Czy mogliśmy zachować się inaczej? Czy druga wojna światowa mogła przyjąć dla Polski bardziej korzystny obrót? A jeśli tak to za jaką cenę?

Oczywiście chcąc iść dalej tym tropem i odpowiedź na postawione pytania nieuniknionym jest zanurzenie się w grząski grunt rozważań z zakresu historii alternatywnej, co przez polskich specjalistów wciąż nie jest powszechnie akceptowane i traktowane bardziej w kategoriach fantasy aniżeli rzeczywistych naukowych rozważań.

Istnieją jednak historycy nietuzinkowi, którzy posuwają się jeszcze dalej, celowo i z premedytacją wywracając do góry nogami nasze pojmowanie dziejów minionych:

(…) My teraz budujemy wokół tamtych wydarzeń patriotyczne ołtarze, a rzeczywistość mogła być zupełnie inna. Tak samo można zresztą postawić hipotezę, że powstanie listopadowe było prowokacją, a powstanie styczniowe to już z pewnością.

To fragmenty archiwalnej wypowiedzi właśnie takiego nietuzinkowego historyka, który wielokrotnie wzywał do napisania historii Polski od nowa, profesora Pawła Wieczorkiewicza.

Warto zastanowić się nad sensem ostatniego zdania, Szanowny Czytelniku, bez względu na to jak bardzo abstrakcyjnie by ono nie brzmiało. Zwłaszcza wobec zainaugurowania oficjalnych obchodów 150 rocznicy wybuchu tego niepierwszego przecież w naszych dziejach zrywu niepodległościowego.

Postarajmy się podejść do całej sprawy na spokojnie bez zwykle towarzyszącym im krzykom o bujnej wyobraźni czy wprost kierowanym oskarżeniom o dążenia do fałszowania historii. Załóżmy, że faktycznie Powstanie Styczniowe mogłoby być prowokacją. Zanim jednak zaczniemy przekrzykiwać się czyją, zadajmy sobie jedno kluczowe w tym momencie pytanie:

Kto wyciągnął najwięcej korzyści z faktu, że Polacy w styczniu 1863 roku chwycili za broń?

Czy byli to sami Polacy? Zdecydowanie nie. Powstanie w ogólnym rozrachunku zakończyło się katastrofą nie tylko w kwestii politycznej, ale także ekonomicznej. W 1867 roku Rosjanie znieśli i tak szczątkową już autonomię Królestwa Polskiego, likwidując wszelkie przejawy odrębności tych ziem względem reszty Imperium, po czym rozpoczęli intensywną rusyfikację. Setkom miast, w których powstańcy znaleźli zaplecze dla swych działań partyzanckich, odebrano prawa miejskie czym faktycznie doprowadzono je do upadku. Skasowano klasztory katolickie, skonfiskowano ponad 1500 majątków ziemskich – jednym słowem nie tylko zatrzymano proces rozwoju cywilizacyjnego na ziemiach polskich, ale i cofnięto go o kilkadziesiąt lat wstecz. To była niezwykle wysoka cena za rękawicę rzuconą Rosji 22 stycznia 1863 roku. Niczym gorzkie podsumowanie heroicznego, ale bezsensownego zrywu brzmią słowa rotmistrza Jana Dobrowolskiego – Polaka w carskiej armii, postaci świetnie wykreowanej przez Janusza Gajosa w filmie Szwadron Juliusza Machulskiego:

(…) Są [Polacy – P.M.] niecierpliwi jak szczeniaki! Powoli Jeremin! Wszystko mogłoby się potoczyć ku lepszemu powoli. Tylko oni nie chcieli czekać! Wszystko albo nic! No to nie ma nic. I koniec z marzeniami i całym postępem.

Może zyskało więc rosyjskie imperium?

Także nie specjalnie. Trwające ponad rok próby spacyfikowania Królestwa, choć ostatecznie zakończone sukcesem raczej nie wzmocniły pozycji Rosji w Europie, nadwątlonej wcześniej dotkliwie przez klęskę w wojnie krymskiej, nie mówiąc już o kosztach jakie niosło ze sobą prowadzenie walk w Polsce i na Litwie. Wprowadzone przez Aleksandra II radykalne reformy społeczne nie zdążyły jeszcze wydać wyczekiwanych żniw toteż imperium w dalszym ciągu pozostawało gospodarczym skansenem i to nawet pomimo ukazu uwłaszczeniowego. Sytuacja wewnętrzna także daleka była od stabilności o czym świadczą dalsze, popowstańcze niepokoje m.in. powstanie zabajkalskie wzniecone w czerwcu 1866 roku. Jedyną rzeczywistą korzyścią było rozbicie bujnie rozwijających się ugrupowań patriotycznych i konspiracyjnych w Królestwie Polskim w miarę spokojnym dla Rosji czasie. Gdyby taki zryw, odpowiednio przygotowany i zaplanowany wybuchł, powiedzmy w roku 1905, po klęsce w wojnie z Japonią, albo nawet w trakcie samej wojny, sytuacja caratu byłaby nieporównywalnie trudniejsza.

Aby znaleźć satysfakcjonującą nas odpowiedź na wcześniej postawione pytanie musimy, Szanowny Czytelniku przyjrzeć się nieco dokładniej sytuacji międzynarodowej w Europie w przeddzień oraz po wybuchu styczniowej rebelii.

Po zakończeniu wojny krymskiej oraz przeorientowaniu polityki zagranicznej Moskwy nad Starym Kontynencie zaczęła majaczyć wizja porozumienia jeśli nie nawet sojuszu francusko-rosyjskiego, mającego na celu zabezpieczenie ustalonego wcześniej ładu. Ostrze tego aliansu było bezsprzecznie wymierzone w rosnące w siłę Prusy, które w niedalekiej przyszłości mogłyby pokusić się wywalczenie solidniejszej pozycji na arenie międzynarodowej, a być może nawet zgłosić swój akces w poczet europejskich mocarstw. Ryzyko otoczenia Prus przez kordon nieprzychylnych potęg bezbłędnie zdiagnozował urzędujący od 1862 roku kanclerz Otto von Bismarck, który w wybuchu polskiego powstania błyskawicznie dostrzegł szansę na poróżnienie niedoszłych sojuszników.

Już w tydzień po oficjalnym zadekretowaniu zrywu w Królestwie Polskim, Prusy zmobilizowały na swej wschodniej granicy 4 korpusy armijne, czyli przeszło połowę całości swych sił zbrojnych. Cel takiego manewru stał się jasny po 8 lutego 1863 roku, kiedy w Petersburgu generał Gustav von Alvensleben podpisał początkowo tajny, lecz wkrótce później upubliczniony układ, zakładający współpracę sił pruskich i rosyjskich w sprawie tłumienia powstania na ziemiach polskich. Wraz z wejściem w życie tego porozumienia granica pruska z Królestwem została zamknięta i obsadzona wojskiem. Co więcej jednostki rosyjskie walczące z rebeliantami mogły (w ramach pościgu) wkraczać na terytorium pruskie i tam rozbrajać bądź też eliminować powstańcze ugrupowania.

Cesarz Francji, Napoleon III Bonaparte postawiony wobec faktów dokonanych zdecydował się zareagować stanowczo i zażądał od Aleksandra II przywrócenia Polakom swobód przyznanych na Kongresie Wiedeńskim w roku 1815. Swoją urażoną dumę, próbował leczyć rozpoczynając tajne negocjacje z Austriakami, wysuwając nawet projekt odbudowy państwa polskiego pod berłem któregoś z habsburskich arcyksiążąt. Jednakże dla Francji głównym zagrożeniem i potencjalnym rywalem w walce o pozycje hegemona na kontynencie nie była wcale Rosja, a Prusy toteż w Paryżu szybko zaczęto snuć wizję rozbioru Prus – do państwa austriackiego miałby powrócić Śląsk, a wraz z nim faktyczna hegemonia w Rzeszy, natomiast Francja wielkodusznie zadowoliłaby się oparciem granicy na lewym brzegu Renu.

Bismarck rozumiejąc, że znajduje się w podobnej sytuacji, w której niecałe sto lat wcześniej znalazła się Rzeczpospolita został zmuszony do odstąpienia od postanowień petersburskiego układu. Skalą międzynarodowego poruszenia wyraźnie zaskoczona była także Rosja, do której specjalne noty w tzw. sprawie polskiej wysłały rządy Wielkiej Brytanii, Francji, Austrii, Szwecji, Danii, Królestwa Niderlandów, Portugalii, Hiszpanii, Imperium Osmańskiego oraz Włoch. Co ciekawe w pogrążonych w wojnie secesyjnej Stanach, niepodległościowy zryw został przyjęty raczej z obojętnością, choć dyplomaci Unii zdążyli kilkukrotnie zadeklarować, iż w tym konflikcie stoją po stronieliberalnej Rosji przeciwko reakcyjnej, katolickiej i despotycznej Polsce. Ot taka ciekawostka dotycząca sposobu w jaki Amerykanie z Północy zapatrywali się na podział ról w naszym rejonie Europy.    

Mimo silnego nacisku car Aleksander II odrzucił, skierowane do niego w czerwcu 1863 roku ultimatum francuskie, przewidujące uregulowanie sytuacji w Polsce za pośrednictwem międzynawowego kongresu podobnego do tego z 1815 roku. Powstanie na zachodnich rubieżach imperium było według niego wewnętrzną sprawą rosyjską, a każde państwo które miało czelność w nie ingerować nie mogło być przez Rosjan uważane za przyjazne. Nie chcąc dalej zrażać do siebie potencjalnego wschodniego sojusznika, Napoleon III odstąpił ostatecznie od swych wcześniejszych zamierzeń.

No dobrze – powie za pewne zniecierpliwiony tym przydługim wykładem Czytelnik – Co z tego wynika?

Idźmy więc dalej, nie przedłużając. Wojna ostatecznie wybuchła, ale nie był to konflikt rosyjsko-francuski. W lutym 1864 roku wojska Prus i Austrii przekroczyły granicę z Danią wszczynając wojnę o księstwa Szlezwiku i Holsztynu. Habsburgowie zostali tym samym odciągnięci o potencjalnego porozumienia z Napoleonem III (podobnie jak wcześniej Rosjanie), a wkrótce później sami stali się ofiarą imperialnych ambicji Berlina. Nie wspominając już o samej Francji, która w wojnie z Prusami kilka lat później poniosła jedną z najdotkliwszych klęsk w swej historii.

Szach i mat, Szanowny Czytelniku.  

Czy zbyt daleko posunięte byłoby twierdzenie, że Powstanie styczniowe faktycznie ułatwiło jeśli nie nawet umożliwiło zjednoczenie Niemiec? W 1863 roku było ono zwyczajnie niemożliwe biorąc pod uwagę kreujący się układ sojuszy na Starym Kontynencie. Stojące wobec groźby powstania francusko-rosyjskiej koalicji Prusy prędzej niż zjednoczenia spodziewały się rozbiorów do momentu, w którym Polacy nie chwycili za broń, przypominając obu zaborcom kto jest ich wspólnym wrogiem.

Trudno wyobrazić sobie bardziej niekorzystny moment do zrywu niepodległościowego aniżeli styczeń 1863 roku – nawet w obliczu groźby branki, czyli masowego poboru do wojska rosyjskiego, która miała wpłynąć na decyzję o jego gwałtownym przyśpieszeniu.

Niedostatecznie uzbrojeni i zorganizowani, często zwyczajnie skłóceni między sobą powstańcy i ich dowódcy stanęli do bezsensownej, nierokującej wielkich nadziei na sukces walki, a rzeczywiście położyli kamień milowy pod odrodzenie się układu pomiędzy państwami zaborczymi.

Na wykreowanie się bloku sojuszy, podobnych do tych z roku 1862 musieliśmy czekać kolejne pół wieku. Pięćdziesiąt lat – tyle straciliśmy poprzez wywołanie rebelii w najgorszym dla nas momencie.

Może, więc Szanowny Czytelniku nie była to do końca nasza decyzja? Może inspiratorów zrywu, wciąż żyjącym duchem wcześniejszej Wiosny Ludów, ktoś zwyczajnie zmanipulował? Są to pytania, które podobnie jak w przypadku tych sformułowanych przez Piotra Zychowicza historycy muszą stawiać, zamiast powtarzać w kółko znane już na pamięć regułki. Tylko poprzez umiejętnie stawiane pytania można dotrzeć do faktycznie wyczerpujących odpowiedzi – ta banalna na pozór prawda powinna stać się mottem wszystkich historyków.

Nie tylko tych nietuzinkowych.

 

Bogowie, dajcie mi cierpliwość, bym pogodził się z tym, czego zmienić nie jestem w stanie. Dajcie mi siłę, bym zmieniał to co zmienić mogę. I dajcie mi mądrość, bym odróżnił jedno od drugiego. - Marek Aureliusz

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura