Już pełną parą działa w Paryżu tak zwany Vélib’ (to jest połączenie słów « vélo » i « liberté ») – inaczej mówiąc zupełnie fantastyczny system wypożyczania na krótko rowerów w jednej z kilkuset automatycznych samoobsługowych stacji porozrzucanych po całym mieście. Po wykupieniu bardzo taniego abonamentu (29 euro za cały rok, lub krótkoterminowe abonamenty – 5 euro za tydzień lub 1 euro za dzień) można wziąć sobie rower, a następnie oddać go w innej stacji. Pierwsze pół godziny jest bezpłatne, a to wystarczy na większość przejazdów w Paryżu.
Socjalistyczne merostwo Paryża znalazło raczej mało socjalistyczny sposób finansowania tego kosztownego systemu. Wszystko zrobiła firma JCDecaux, która zajmuje się reklamami na miejskich słupach ogłoszeniowych i przystankach autobusowych. W zamian za zbudowanie wszystkich stacji wynajmu rowerów, stworzenie całego systemu informatycznego obsługującego te stacje, za dostarczenie 20 tysięcy rowerów i za eksploatację oraz utrzymanie tego wszystkiego, JCDecaux dostał po prostu od miasta prawo do eksploatacji dodatkowych miejsc do umieszczania reklam.
Aż trudno sobie wyobrazić, jak bardzo Paryż zmienił się w ostatnich latach. Przed 10 laty było to miejsce wręcz wrogie wobec rowerzystów. Teraz niemal wszędzie można dojechać ścieżkami rowerowymi lub przynajmniej odpowiednio oznakowanymi pasmami dla rowerów, a kierowcy odnoszą się do nas, jednośladowców bez silnika, z dość dużą kurtuazją. To prawdziwa rewolucja, którą nazwano tu (bo Francuzi lubią wymyślać nowe słowa) „vélorution”.
Uwieńczeniem tego wszystkiego jest właśnie Vélib’, który stał się po prostu jeszcze jednym alternatywnym środkiem przemieszczania się po mieście. Tych samoobsługowych stacji jest już teraz w Paryżu 750, a rowerów – 10 tysięcy. Do końca roku ma być 1500 stacji i 20 tysięcy rowerów. Średnio więc stacje będą od siebie odległe o 300 metrów, czyli mniej więcej tyle, co przystanki autobusowe.
Jeszcze jeden urok paryskiego życia.
PS. W poprzednim moim wpisie stwierdziłem całkiem niewinnie, że Polska jest całkiem przyjemnym i zupełnie normalnym miejscem. W reakcji na te słowa, z czujnością młodych czekistów rzucili się na mnie salonowi patrioci. Uznali oni, że podłością jest pisanie o Polsce jako o fajnym kraju, bo zakłada to możliwość uznania, że mogłaby ona być krajem niefajnym.
Przypomina to trochę partyjne zebrania z czasów stalinowskich, kiedy nawet za nieodpowiedni, niewystarczająco gorliwy komplement pod adresem generalissimusa można było wylądować w łagrze, nie mówiąc już oczywiście o najbardziej nawet nieśmiałej uwadze krytycznej.
Dzisiaj napisałem, że Paryż jest bardzo miłym miejscem. Czy coś mi za to grozi? Czy jakiś ukrywający się w tym salonie paryski patriota nie uzna, że obraziłem stolicę Francji? Czy mam zacząć się bać?...
Do niedawna - korespondent Polskiego Radia we Francji. A teraz - zapraszam do polskiego portalu Euronews: http://pl.euronews.com/ i do naszego fejsbuka: http://www.facebook.com/euronewspl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka