Tomasz Siemieński Tomasz Siemieński
86
BLOG

Pogrzeb kardynała Lustigera - różne drobiazgi (2)

Tomasz Siemieński Tomasz Siemieński Polityka Obserwuj notkę 29

Dalszy ciąg świadomie lekkiej i nieżałobnej relacji o pogrzebia byłego arcybiskupa Paryża. Ponieważ, jak pisałem w poprzednim wpisie, w przeddzień uroczystości było bardzo wesoło w biurach prezbiterium przy katedrze Notre Dame, i życzono mi tam nawet "dobrej zabawy", mam nadzieję, że nikt nie poczuje się dotknięty lekkim tonem mojej opowieści.

Podczas uroczystości dziennikarzy umieszczono niedaleko ołtarza, z widokiem na pierwsze rzędy z prezydentem Francji, eksprezydentem Polski i na różnych innych oficjeli. Z naszych miejsc nie było widać ołtarza, ale było kilka ekranów, na których mogliśmy wszystko widzieć.

Obok nas na składanych krzesełkach posadzono biskupów. W pewnej chwili, podczas nabożeństwa jeden z tych biskupów nagle opuścił szybkim krokiem swoje miejsce i oddalił się. Gdy przechodził obok mnie usłyszałem dyskretnie dzwoniący telefon komórkowy. No cóż, domyślam się, że musiał dzwonić ktoś ważny. Biskup porozmawiał i wrócił. Ja byłem jednak bardziej dyskretny - wyłączyłem dzwonek telefonu jeszcze przed wejściem do katedry. Oczywiście parę razy wibrował w kieszeni, bo dzwoniło radio. Nawet krótko rozmawiałem, a raczej słuchałem, co do mnie mówiono. Ale przecież nie jestem biskupem.

Katedra Notre Dame znakomicie pomagała dziennikarzom. W naszym kącie obok ołtarza kręcił się pracownik ich biura prasowego i wciąż wyjaśniał nam różne rzeczy. A to że w kolorze purpurowym, to kardynałowie, a to że trumnę niosą wyświęceni przez Lustigera księża, i tak dalej. Ten człowiek był prawdziwym wirtuozem, bo wciąż nam coś wyjaśniał i odpowiadał na nasze pytania, a równocześnie brał aktywny udział w nabożeństwie, i to w sposób wcale nie mechaniczny, ale z widocznym przejęciem i szczerością. A do tego jeszcze śpiewał, i to też nie byle jak. Wykonywał ładnym głosem partię tenorów z chórem, który stał w odległości może 30 metrów od niego, i którego nawet nie mógł widzieć. Potrafił więc w ciągu jednej sekundy powiedzieć mi na przykład, że trzeci kardynał od lewej nazywa się tak i tak, potem szybko ze wszystkimi paść na kolana, potem wstać, dodać, że ten kardynał pełni w Watykanie taką i taką funkcję, i na koniec złapać jeszcze końcowy akord razem z chórem. Prawdziwy artysta! A w dodatku jeszcze sympatyczny, uśmiechnięty, i szczerze zaangażowany.

Zapytałem go zresztą o jeden szczegół, który mnie zaintrygował. Obecni na nabożeństwie Zydzi mieli na głowach jarmułki podczas pierwszej części uroczystości, która odbyła się na dziedzińcu przed katedrą. Tam został wygłoszony Kadysz w języku aramejskim oraz psalm numer 113 w językach francuskim i hebrajskim. Potem, już w katedrze, jarmułek nie mieli. Ów doradca wyjaśnił mi, że w katedrze zezwala się Zydom na noszenie jarmułek - przez uszanowanie dla ich religii. Jest to oczywiście wyjątek od reguły, która nakazuje mężczyznom zdjąć nakrycia głowy w kościele. A więc, skoro je zdjęli, to był to z kolei z ich strony gest uszanowania dla miejsca, w którym byli gośćmi.

Na zakończenie nabożeństwa, gdy wielu ludzi podchodziło do ołtarza, by przyjąć komunię, siedzący wciąż w swoim fotelu (i na przejściu do ołtarza) Sarkozy dosłownie utonął wśród tego tłumu, który stał w kolejce po jednej strony fotela, odchodził od ołtarza po drugiej stronie fotela, i to dosłownie niemal ocierając się o prezydenta. Nie wiem, jak przeżyli to panowie odpowiedzialni za jego bezpieczeństwo. Z ich punktu widzenia na pewno nie wyglądało to najlepiej. Acha, widziałem też oczywiście w pobliżu prezydenta oficera z ową legendarną teczką, zawierającą ponoć kody do odpalenia rakiet jądrowych. To by była historia, gdyby Sarkozy rozpętał trzecią wojnę światową sprzed ołtarza katedry Notre Dame w Paryżu...

Na zakończenie tylko Sarkozy, Fillon i parę osób z ich świty miało możliwość wyjść spokojnie i odjechać. Reszta musiała się przedzierać przez tłum, który ruszył do wyjścia. I ja się przeciskałem, gdzieś o dwa metry ode mnie przeciskał się Wałęsa. Tyle tylko, że przed nim przeciskał się ktoś inny, dzięki czemu były prezydent wyszedł szybciej niż ja. Tuż obok słyszę, jak ktoś woła po polsku: "Trzymaj się starego! Trzymaj się starego!" Nie wiem, czy chodziło o byłego prezydenta, czy o kogoś innego, w każdym razie autor tego wezwania parł w tę samą stronę co Wałęsa.

Przed katedrą fotoreporterzy polowali oczywiście na znane twarze. Niektórzy z nich oczywiście fotografowali niektórych ludzi dlatego, że fotografowali ich inni. Potem dopiero dyskretnie dopytywali się, czyją twarz właśnie uwiecznili.

W przypadku niektórych ludzi nagłe przejście z bardzo uroczystego i ceremonialnego wnętrza katedry na ruchliwą ulicę stwarzało nieco dziwny efekt. Myślę przede wszystkim o członkach Akademii Francuskiej, do której kardynał Lustiger należał. We Francji członkowie tej akademii to elita elit, Nieśmiertelni. Przy oficjalnych wystąpieniach są oni ubrani w szczególny sposób - czarne stroje (najczęściej fraki), gęsto wyszywane zielonymi zdobieniami. Podczas oficjalnej uroczystości wyglądali imponująco i dumnie. Jednak gdy wyszli z katedry i musieli w tych strojach iść po prostu do zaparkowanych daleko samochodów, bo przed katedrą były tylko samochody paru polityków, nagle ich strój stawał się - w kontekście ulicy, turystów, gapiów i ruchu ulicznego - dziwnym i trochę śmiesznym przebraniem. No ale cóż, Nieśmiertelni przyszli przecież pożegnać kolegę Nieśmiertelnego, który właśnie zmarł. Musieli być ubrani odpowiednio do okoliczności. A że samochody Nieśmiertelnych były zaparkowane daleko, to już zupełnie inna sprawa.

 

Do niedawna - korespondent Polskiego Radia we Francji. A teraz - zapraszam do polskiego portalu Euronews: http://pl.euronews.com/ i do naszego fejsbuka: http://www.facebook.com/euronewspl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (29)

Inne tematy w dziale Polityka