Tomasz Siemieński Tomasz Siemieński
41
BLOG

Chyba dobrze zrobili, prawda?...

Tomasz Siemieński Tomasz Siemieński Polityka Obserwuj notkę 36
Teraz już jest pewne, że ta olimpiada będzie zupełnie inna. Nawet jeśli na miejscu w Pekinie wszystko pójdzie już gładko, to cała faza przygotowawcza i jej piękna propagandowa machina ładnie zgrzytnęła wczoraj w Londynie i jeszcze piękniej rozpadła się na kawałki dziś w Paryżu.

Jeśli Chińczycy myśleli, że zaserwują nam olimpiadę na zasadzie Disneylandu dla naiwnych, to chyba już zaczynają żałować. Zobaczymy, jaki będzie dalszy ciąg.

Zdążyłem zauważyć, że w polskich mediach krążyła jedna zupełnie nieprawdziwa rzecz – o tym, że jakoby przez zgaśnięcie płomienia olimpijskiego została przerwana symboliczna ciągłość ognia przybyłego z Grecji. I że było to zupełnie niebywałe itd. W rzeczywistości gasły tylko, i to parę razy, pochodnie odpalane od wiecznego płomyka palącego się w czymś w rodzaju oszklonej lampy gazowej. Ten płomyk był bezpieczny, pewnie jechał sobie spokojnie jakimś samochodem, albo prawdopodobnie tym autobusem, w którym musieli co chwila kryć się biegacze z pochodnią i jej obstawą. I temu płomykowi nic się nie stało. Teraz pewnie leci sobie samolotem, po przybyciu do San Francisco pewnie trochę się wyśpi, by zapomnieć o jetlagu, a następnie ruszy do dalszej walki o przychylność opinii publicznej dla chińskiej polityki.

Nie przerwano więc żadnej ciągłości płomienia. Zgaśnięcie pochodni miało charakter całkowicie symboliczny, ale za to jaki to był mocny symbol!

W niewystarczającym stopniu zauważono chyba w Polsce to, że relacje wewnątrz grupy, która usiłowała nieść płomień ulicami Paryża, były nienajlepsze, i że być może to właśnie spowodowało całkowite fiasko tej zabawy. David Douillet, były mistrz olimpijski w dżudo, skarżył się na postępowanie Chińczyków, którzy służyli jako obstawa płomienia. Mówił, że wpadli oni w paranoję, bali się wszystkiego, wciąż przerywali bieg, i że niepotrzebnie co chwila decydowali, że trzeba chować się w autobusie. Douillet uważa, że bieg mógł się odbyć mimo protestów, tylko trzeba było zachować zimną krew. W transmisji telewizyjnej widziałem dwie scenki, które są teraz na okrągło odtwarzane, i które dowodzą, że chyba miał rację. W jednej z tych scenek widać, jak Douillet trzyma pochodnię, wokół jest raczej w miarę spokojnie. Zaczyna więc biec po wyznaczonej trasie. Nagle w dość bezceremonialny sposób zatrzymują go otaczający go Chińczycy w dresach, jeden z nich próbuje nawet zabrać mu pochodnię. Pokazują przy tym coś przed całą grupą (a więc za kamerami). I cała grupa tkwi w miejscu, nikt nie wie, co robić.

Druga scenka jest jeszcze dziwniejsza. W momencie, gdy Douillet miał przekazywać płomień innemu dżudoce, znowu podeszli do nich chińscy dresiarze. Zaczęła się jakaś dyskusja i pewnym momencie jeden z Chińczyków znów bezceremonialnie zgasił pochodnię trzymaną przez Francuza. Chińczycy spokojnie poszli sobie do autobusu, gdzie pewnie odpalili sobie kolejną pochodnię. A dwaj francuscy dżudocy zostali na miejscu jak durnie ze zgaszonymi pochodniami, rozglądali się bezradnie i nie wiedzieli, co robić.

Podobno chińska obstawa wpadła w popłoch po incydentach w Londynie, i niechcąco przyłożyła się jeszcze do rozkręcenia histerii w Paryżu.

Do niedawna - korespondent Polskiego Radia we Francji. A teraz - zapraszam do polskiego portalu Euronews: http://pl.euronews.com/ i do naszego fejsbuka: http://www.facebook.com/euronewspl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (36)

Inne tematy w dziale Polityka