Teraz już jest pewne, że ta olimpiada będzie zupełnie inna. Nawet jeśli na miejscu w Pekinie wszystko pójdzie już gładko, to cała faza przygotowawcza i jej piękna propagandowa machina ładnie zgrzytnęła wczoraj w Londynie i jeszcze piękniej rozpadła się na kawałki dziś w Paryżu.
Jeśli Chińczycy myśleli, że zaserwują nam olimpiadę na zasadzie Disneylandu dla naiwnych, to chyba już zaczynają żałować. Zobaczymy, jaki będzie dalszy ciąg.
Zdążyłem zauważyć, że w polskich mediach krążyła jedna zupełnie nieprawdziwa rzecz – o tym, że jakoby przez zgaśnięcie płomienia olimpijskiego została przerwana symboliczna ciągłość ognia przybyłego z Grecji. I że było to zupełnie niebywałe itd. W rzeczywistości gasły tylko, i to parę razy, pochodnie odpalane od wiecznego płomyka palącego się w czymś w rodzaju oszklonej lampy gazowej. Ten płomyk był bezpieczny, pewnie jechał sobie spokojnie jakimś samochodem, albo prawdopodobnie tym autobusem, w którym musieli co chwila kryć się biegacze z pochodnią i jej obstawą. I temu płomykowi nic się nie stało. Teraz pewnie leci sobie samolotem, po przybyciu do San Francisco pewnie trochę się wyśpi, by zapomnieć o jetlagu, a następnie ruszy do dalszej walki o przychylność opinii publicznej dla chińskiej polityki.
Nie przerwano więc żadnej ciągłości płomienia. Zgaśnięcie pochodni miało charakter całkowicie symboliczny, ale za to jaki to był mocny symbol!
W niewystarczającym stopniu zauważono chyba w Polsce to, że relacje wewnątrz grupy, która usiłowała nieść płomień ulicami Paryża, były nienajlepsze, i że być może to właśnie spowodowało całkowite fiasko tej zabawy. David Douillet, były mistrz olimpijski w dżudo, skarżył się na postępowanie Chińczyków, którzy służyli jako obstawa płomienia. Mówił, że wpadli oni w paranoję, bali się wszystkiego, wciąż przerywali bieg, i że niepotrzebnie co chwila decydowali, że trzeba chować się w autobusie. Douillet uważa, że bieg mógł się odbyć mimo protestów, tylko trzeba było zachować zimną krew. W transmisji telewizyjnej widziałem dwie scenki, które są teraz na okrągło odtwarzane, i które dowodzą, że chyba miał rację. W jednej z tych scenek widać, jak Douillet trzyma pochodnię, wokół jest raczej w miarę spokojnie. Zaczyna więc biec po wyznaczonej trasie. Nagle w dość bezceremonialny sposób zatrzymują go otaczający go Chińczycy w dresach, jeden z nich próbuje nawet zabrać mu pochodnię. Pokazują przy tym coś przed całą grupą (a więc za kamerami). I cała grupa tkwi w miejscu, nikt nie wie, co robić.
Druga scenka jest jeszcze dziwniejsza. W momencie, gdy Douillet miał przekazywać płomień innemu dżudoce, znowu podeszli do nich chińscy dresiarze. Zaczęła się jakaś dyskusja i pewnym momencie jeden z Chińczyków znów bezceremonialnie zgasił pochodnię trzymaną przez Francuza. Chińczycy spokojnie poszli sobie do autobusu, gdzie pewnie odpalili sobie kolejną pochodnię. A dwaj francuscy dżudocy zostali na miejscu jak durnie ze zgaszonymi pochodniami, rozglądali się bezradnie i nie wiedzieli, co robić.
Podobno chińska obstawa wpadła w popłoch po incydentach w Londynie, i niechcąco przyłożyła się jeszcze do rozkręcenia histerii w Paryżu.
Do niedawna - korespondent Polskiego Radia we Francji. A teraz - zapraszam do polskiego portalu Euronews: http://pl.euronews.com/ i do naszego fejsbuka: http://www.facebook.com/euronewspl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka