Dawno, dawno temu w maju roku ... 1984.
Skończył się właśnie stan wojenny. Socjalistyczna władza [1] była zaniepokojona faktem, że w narodzie gwałtownie rosło znaczenie Kościoła katolickiego. Niezawodne słuzby wykryły, że poważna przyczyną tego stanu rzeczy była działalność charytarywna. Otóż gdy na półkach sklepów stał tylko ocet, to nawet najwięksi ateiści i antyklerykałowie, a nawet o zgrozo, funkcjonariusze niższego szczebla, stali w karnych kolejkach po mleko w proszku czy ser żółty pochodzacy z darów wiernych z całej Europy, a rozdawany przez proboszczów.
Generałowie postanowili przeciwdziałać. Na stanowisko prezesa Polskiego Czerwonego Krzyża został powołany generał Jerzy Bończak. Rozkazy były jasne - miał reanimować tę doszczętnie zawłaszczoną i zniszczoną przez komunistów organizację, przyciagnąć do niej młodzież i wyprzeć ze świadomości Polaków przekonanie, że to tylko Kościół troszczy się w Polsce o biednych. Już w maju obklejono plakatami miasto, wykonano dziesiątki tysięcy puszek ze znaczkiem czerwonego krzyża i ogołocono pasmanerie z kolejnych artykułów - szpilek i czerwonych wstążek. Wcześniej ludziom się wydawało, że czego jak czego, ale czerwonych wstążek w socjalistycznej ojczyźnie zabraknąć nie może. Ale generałowi i to się udało. Młodzież szkół średnich dostała wybór - lekcje albo zbieranie do puszek na szczytny, choć jakoś tak nie do końca określony cel. W każdym bądź razie na biednych miało być.
Nie trzeba chyba zbytnio nikogo przekonywać, że wizja majowego spaceru po mieście zamiast słuchania przynudzania nauczycieli przekonała wszystkich. A i zabawa ze zbieraniem datków też była przednia. Ofiarę się osaczało, mówiło że na biednych i tak długo molestowało az cos tam do puszki wrzuciła. A potem się jej przypinało do biustu czerwoną wstążkę. Im obfitszy biust tym trwało to dłużej. Tak trwała ta zabawa jakiś czas już, w puszce przybywało, gdy nieopacznie skręciłem w dzielnicę w której żyli biedni. I tam zrobiło mi się dziwnie. Ludzi jakoś tak nie bawiła nasza akcja, choc plakatów ją anonsujących i tu nie brakło na słupach i płotach. Ale trzeba być twardym, więc brnęliśmy w tę dzielnicę dalej, aż trafiliśmy na pewną staruszkę, która niedowidząca była. Plakatów nie przeczytała najwyraźniej i gdy podetkaliśmy jej przed nos puszkę z wymalowanym czerwonym krzyżem poprosiła nas o kawałek chleba.
Może jestem nadwrażliwy, ale od tej chwili odechciało mi się zabawy. Zabawy w pomaganie innym. Teraz jak pomagam to się nie bawię, jak się bawię to nie pomagam. Mimo że rozkazy generała Bończaka zostały tak twórczo przez te lata rozwinięte i teraz się można w to bawić dużo lepiej, a pokazać nie tylko na ulicy, ale i w telewizji.
[1] Której bijącym sercem był tatuś Jurka Owsiaka. Ciekawe że tylu dziennikarzy go niby nie lubi, ale wszelkie znane informacje o tym celebrycie, to tylko to co sam o sobie raczył powiedzieć. Czyżby nikogo nie interesuje to co on o sobie powiedziec nie chce ?
[2] Później się dowiedziałem, że ta staruszka taka znowu stara nie była, po prostu tak się wygląda jak się jako dziecko trafia do Oświęcimia, tam się jest ofiarą eksperymentów medycznych, a potem trafia się pod państwową opiekę PRLu.
Inne tematy w dziale Kultura