"Rzeczpospolita" ujawniła w sobotę przeszłość Tomasza Turowskiego, ambasadora tytularnego w Moskwie. W 1975r. został on skierowany jako oficer wywiadu do zakonu jezuitów w Watykanie. Tam przez ponad 10 lat miał dostęp do tajnych dokumentów związanych z polityką wschodnią tego państwa.
W 1993r. rozpoczął pracę w MSZ i był wtedy obserwowany przez Urząd Ochrony Państwa ze względu na liczne kontakty z Grigorijem Jakimiszynem, sekretarzem ambasady rosyjskiej w Polsce, a faktycznie pracownikiem rosyjskiego wywiadu. W 1996r. Turowski został oddelegowany do pracy w ambasadzie w Moskwie.
10 kwietnia br. dyplomata, któremu zarzuca się teraz kłamstwo lustracyjne, oczekiwał wraz z ambasadorem Jerzym Bahrem na lotnisku Siewiernyj na przylot prezydenta Lecha Kaczyńskiego i towarzyszących mu osób. To on prawdopodobnie tuż po katastrofie mówił do funkcjonariuszy rosyjskich, by ci zaaresztowali kamerzystę TVP Sławomira Wiśniewskiego i zniszczyli mu sprzęt. Ambasador tytularny jest ponadto autorem błędnej informacji, że trzy osoby przeżyły katastrofę i w stanie ciężkim zostały przewiezione do szpitala.
Ponure wydaje się życie, gdy składając poszczególne elementy informacji, dowiadujemy się, iż także katastrofy lotnicze odbywają się w obecności agentów, którzy - jak widać - trzymają zawsze rękę na pulsie. Dzisiejszy "Nasz Dziennik" wydrukował fragmenty wywiadu udzielonego przez Tomasza Turowskiego rosyjskiemu radiu Finam FM 12 kwietnia, czyli dwa dni po tragedii. Zacytujmy parę zdań:
"Komentując tę tragedię, powiedziałbym, że jest ona elementem narodzenia się nowego poziomu obywatelskiej samoświadomości Polaków. Lecz też - jestem absolutnie tego pewien - nowym etapem stosunków pomiędzy Polską i Rosją. (...) I jestem pewien, że z tej krwi wyrośnie to, na co my wszyscy czekamy - nowe dobre stosunki pomiędzy Polską i Rosją".
To są słowa polskiego ambasadora tytularnego, który - jak mówi rzecznik MSZ - kończy już swoją misję i za kilka tygodni wraca do Polski.
Inne tematy w dziale Polityka
