W samolocie Tu-154M, który 10 kwietnia ub.r. uległ katastrofie lotniczej w Smoleńsku, leciało kilku zwierzchników Wojska Polskiego, a wśród nich gen. Andrzej Błasik. W momencie upadku samolotu generał nie był zapięty pasami, co pozwoliło ekspertom i dziennikarzom rosyjskim oraz wielu polskim wysnuwać wniosek, że dowódca Sił Powietrznych znajdował się w kokpicie. Nie ma na to jednoznacznych dowodów.
Mimo to od początku trwa stworzony w moskiewskim MAK medialny atak skierowany przeciw Andrzejowi Błasikowi. Atak, w którym rej wodzą wspomniany Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) oraz TVN 24 i tygodnik "Wprost". Przypomnijmy: W raporcie MAK znajdował się do niedawna szczegółowy opis sekcji zwłok gen. Błasika, a także informacja o zawartości 0,6 promila alkoholu w jego krwi, aczkolwiek fiolka z krwią była nieopieczętowana.
List otwarty pełnomocnika Ewy Błasik mecenasa Bartosza Kownackiego do przewodniczącej MAK Tatiany Anodiny spowodował, że część ekspertyzy została usunięta. Równocześnie polscy specjaliści medycyny sądowej wskazują, że nieopieczętowane czy źle zabezpieczone próbki krwi nie stanowią materiału dowodowego w sprawie. Tak a propos, co za bezsensowne zarzuty. Przecież gen. Błasik był tylko pasażerem.
Znany ekspert w dziedzinie międzynarodowego prawa lotniczego, członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych prof. Marek Żylicz wyraża się o postępowaniu MAK jednoznacznie:
"Są przypadki, które trudno zakwalifikować pod względem prawnym, a wiadomo, że można je skwitować jednym słowem: świństwo. Z takim świństwem mamy tutaj do czynienia, bo takich rzeczy nie powinno się publikować. Było to ze strony Rosjan prowokacyjne i niestosowne".
