Rząd przyjął w czwartek projekt budżetu na 2012 rok. Projekt zakłada dochody budżetowe na poziomie 292,7 mld złotych, a wydatki nie wyższe niż 327,7 mld zł. Deficyt nie powinien więc przekroczyć 35 mld zł. Sejm może zatem jeszcze w czerwcu przyjąć budżet państwa na przyszły rok.
Tak wczesny plan ogółu dochodów i wydatków jest chyba rekordem w ciągu ponad dwudziestu lat istnienia III RP. Nie pisała o tym prasa, zajęta zamykaniem stadionów i demonstracjami kibiców. Tylko "Nasz Dziennik" w wydaniu piątkowym i weekendowym poświęcił tej sprawie parę artykułów.
Przypomnijmy, że rząd nie przedstawił jeszcze sprawozdania z wykonania budżetu za 2010 rok. Przyjął ponadto tak wcześnie założenia, które już na pierwszy rzut oka wydają się nazbyt optymistyczne. PKB ma wzrosnąć o 4%, wskaźnik inflacji powinien spaść do 2,8%, a stopa bezrobocia do 10%. Czyli gospodarka polska miałaby rozwijać się w tempie, na które - niestety - nic nie wskazuje.
By zbilansować budżet, przyjęto wzrost dochodów z podatków o 8,9%, co jest niemożliwe do zrealizpwania nawet przy powyższych założeniach rozwoju gospodarki. Chyba że VAT wzrośnie do maksymalnych 25%. Rząd tłumaczy, iż tegoroczny pośpiech w przyjęciu planu dochodów i wydatków wynika z naszego przewodnictwa w Unii Europejskiej w II półroczu 2011r. Faktycznie jednak przyczyną są jesienne wybory parlamentarne i chęć uniknięcia dyskusji o drażliwych sprawach: o drożyźnie, bezrobociu i biedzie ogarniającej coraz szersze warstwy społeczeństwa.
Po posiedzeniu rządu minister finansów Jacek Rostowski zapewniał, że budżet na 2012 rok nie będzie późnej nowelizowany. On chyba jednak wie, że to nie jest prawda. I wie, że zostawia po sobie minę, która może łatwo wysadzić następny rząd.
Inne tematy w dziale Gospodarka