Suplement 1. - do odcinka 14
W Auschwitzu nikt się nie chwalił własnym nazwiskiem, ukrywając tożsamość, toteż nikt by się nie odważył na przedwojenne odezwanie: „Pan nie wie kto ja jestem!” Bo wszyscy, każdy, hrabia, mecenas, doktor, profesor byli tylko zwyczajnym gównem. SSmani już umieli zastosować reguły powszechnej demokracji. Wobec nich książę Kentu, czy biskup Paryża byli tylko czyścicielami sraczy i bardzo chwalili sobie tą fuchę. Zawsze to lepiej przetykać gówna, niż gnić pod murem w stercie innych prostackich kości jakichś Cyganów, Żydów czy Polaków.
Tak było, toteż więźniowie przywiezieni ze wszystkich krajów Europy, stykając się służbowo czy po przyjacielsku z Józefem, nazywali go rozmaicie: „Nadzieja” „Twardy”, „Grabarz”, „Śmiały”, „Gębacz”, „Sęp”, „Łapiduch”, „Sekuła”, „Mamtowdupiarz”, „Stękacz”, „Męczybuła” itd. – każdy, jak potrafił, w swoim języku. Nie licząc dziesiątków innych pseudonimów, tworzonych ad hoc, z praktycznej potrzeby wywiedzenia w pole donosicieli Gestapo, a często ze zwykłej chorobowej manii będącej przejawem lękowej nerwicy. Niektórzy nawet mieli go za księdza i przychodzili do niego się wyspowiadać, a on udzielał szczodrze absolucji, nie omieszkując jednakże wcześniej zapytać, gdzieżeś skurwysynu ukrył brylant albo złoty zegarek.
Każdy z nich miał pół setki różnych przezwisk, ksyw i ksywek, pod wpływem zabobonnego lęku, że nie wolno używać swego imienia, w celu oszukania śmierci. Często wywabiali sobie wytatuowane na przedramionach numery obozowe, żeby napisać ołówkiem chemicznym albo wykłóć nowe, nieistniejące w kartotekach, lub niskie numery zmarłych już więźniów z arystokracji obozu i być lepiej traktowanym przez SS-manów. Nomina sunt odiosa - powtarzano sobie w lagrach, równie często jak; Memento mori, w średniowiecznych klasztorach...)
Nowy pseudonim był jak nowe imię otrzymane na chrzcie wraz z nowym życiem, z odnowionym życiem, jakby po nowym urodzeniu. Więźniowie łagrów nie rodzili się literalnie pod nowa, bo przecież nie umierali, ale mocą obozowej magii i jej „ kapłanów” otrzymywali nową tożsamość, osobowość i naturę. Mogli się z czystym sumieniem powoływać wobec SS-manów, że w ich przypadku zaszła pomyłka, że w komendanturze personalni pomylili ich akta z aktami innych więźniów, a ich akta zostały zagubione, ale się znajdą, a wtedy będą mogli wykazać swoją niewinność. W powszechnym przekonaniu nowy pseudonim dawał prawo do nowego, szczęśliwszego życia. Każdy w to wierzył i moc tego zabiegu miało swoją wymierną cenę. Im pseudonim był „lepszy”, tzn. obstalowany u lepszego, bardziej” znanego” (znającego się na swym fachu) w kołach obozowych wróżbity, wróża, tym drożej za niego trzeba było zapłacić. Czarownicy (zwykle byli płci męskiej), którzy byli znani z tego, że ich klienci wykazywali się ponadprzeciętną przeżywalnością w lagrze, cenili się najwyżej i zazwyczaj wymyślenie u nich pseudonimu drożej kosztowało.
56) Sztuką było wymyślić celny, łatwy do zapamiętania i atrakcyjny, to znaczy wywołujący uczucie sympatii pseudonim, więc niektórzy kolekcjonowali je jak etykietki zapałczane lub znaczki ukazując się w razie potrzeby za pomocą sympatycznego pseudonimu od jak najlepszej strony. Więzień widząc, że dotychczasowy pseudonim którym się przedstawiał nie wywołuje sympatycznego wrażenia, natychmiast wyciągał z zanadrza nowy i np. mówił: „Ja się pomyliłem, ja się wcale nie nazywam „Kapusta”, ja się nazywam „Kiełbasa” i tak się starał wypowiedzieć to słowo: „kiełbasa”, żeby wygłodzonemu zainteresowanemu ślinka ciekła. A co, diabli wiedzą po co się pyta o nazwisko i co mu chodzi po głowie... niech lepiej myśli o żarciu!
Ponieważ nazwa osoby zawiera jakoś w sobie jej sympatyczne, lub mniej sympatyczne cechy, starano się to uwzględnić przy konstruowaniu nowego przezwiska. Ba, znając skalę trudności, chcący się zaopatrzyć w sympatyczny przydomek, nie robił tego na własną rękę tylko szedł z tym do rzemieślnika-specjalisty, u którego można było obstalować pseudonim na miarę. Taki „specjalista rozmawiał z tobą, oglądał cię, jakby cię chciał przewiercić wzrokiem, a potem mówił, że się musi zastanowić i kazał ci przyjść za kilka dni. No chyba, że groziło ci niebezpieczeństwo i musiałeś mieć nowy pseudonim od zaraz. Jeśliś tylko zdążył na czas rozpowiedzieć, że „specjalista”, niczym krojczy, skroił ci nowy pseudonim, to tak jakby szaman biorący cię pod skrzydła swej magicznej opieki, zmienił cię w kogoś innego. Jeśliś zdążył ogłosić, że z woli pseudonimiarza-specjalisty nazywasz się „Szczupak”, to choćby jeszcze z rana nazywano cię „Okoń”, tak się to momentalnie do ciebie „przyklejało”, że współwięźniowie automatycznie tracili pamięć twojej dawnej tożsamości i choćby SS-mani pasy z nich darli, przysięgali, że nazywasz się „Szczupak”.
Coś w tym być musiało, skoro w tym wymyślaniu pseudonimów wyspecjalizowali się profesorzy od onamastyki, lingwiści i językoznawcy, nadając tej dziedzinie pieczęć najwyższej powagi. A jak wiadomo, jeśli poświadczą swym naukowym autorytetem, że jesteś „Biedronka”, to choćby nie wiem co, wszyscy przysięgać będą, że umiesz fruwać.
O Tym, że było to atrakcyjne i popłatne zajęcie świadczy fakt, że profesura i obozowa inteligencja, wydawać by się mogło, ludzie oświeceni, wolnomyśliciele a nawet ateiści, wyrugowali z tego interesu zawodowych wróżbiarzy, różnych ciemnych chłopów ze wsi, chamów, znachorów, cyganki, owczarzy, płanetników i zamawiaczy; obdarzonych przecież naturalną charyzmą i zabobonną mocą, i sami zabrali się za „leczenie”, tłumaczenie snów, zamawianie złego spojrzenia, stawianie kabały i wyganianie chorób mamrotaniem bezsensowych zaklęć medycznej proweniencji.
W tym pseudonimiarstwie chodziło o to, żeby ksywa była łatwa do zapamiętania, dla tych co powinni pamiętać, a dla reszty, żeby nie było wiadomo o kogo i o co chodzi. Najlepiej do tego celu nadawały się nazwy pospolitych przedmiotów, typu: „woda”, „mięta”, „piec”, „ława”, „głowa”, albo ich przymiotników: „wodny”, „miętowy”, „głowiasty” itp. tak, że gdy wtajemniczeni rozmawiali o jakimś „Wodzie”, kapuś myślał, że mówią... o zwykłej wodzie. Czasem brzmiało to komicznie:- Popatrz, idzie „Woda!”
- Gdzie? – dziwił się konfident - Przecież tu sucho?
Inne tematy w dziale Rozmaitości