Suplement do odcinka 15 – Jak w „Biesach” Dostojewskiego
Gdy, niespodzianie, natknęła się na dziewczyny z farmacji, w białych fartuchach, przygotowujące w zaimprowizowanym laboratorium jakieś trucizny dla potrzeb Organizacji, uciekła przerażona, żeby jej przypadkiem nie wciągnięto do tej roboty. Niechciała mieć nic wspólnego z truciem przeciwników politycznych. Drżała o Tomasza, żeby go nie wciągnęli do jakiejś „piątki” i nie posłali do zrabowania kiosku, co się często zdarzało, gdy trzeba było coś pić i palić a z forsą było krucho. Wybierano kioski spożywcze, gdzie była czekolada, wino i piwo. Nie widziano w tym niczego złego i traktowano to jako walkę z komuną. Takie niszczenie systemu było nawet tolerowane przez niektórych liderów konspiry. Opinia sądziła, że robią to zwykli chuligani, co częściowo było prawdą.
Być może, żeby wyprzeć z pamięci wielkie połacie wiedzy o niewygodnych faktach, wprowadziła do mózgu tego penisa- ibisa, w celu odwrócenia uwagi od przeszłości, jako odskocznię od dręczących myśli.
Zamiast się oburzać, tolerowano włamania do kiosków, jako ćwiczenia młodych bojowców do prawdziwych walk ulicznych z milicją, gdy dojdzie do zbrojnego powstania, z którym środowiska niepodległościowe łączyły polityczne nadzieje. Niech się zaprawiają do walki z komuną – mówiono. „Piątki” były tak znakomicie zorganizowane, że pomimo gęstych milicyjnych patroli w nocy, w ciągu kwadransa potrafiły wejść do sklepu i opróżnić go z cennych przedmiotów. Było sztuką nie lada obrabować kiosk z drogich papierosów, bo nocne patrole pilnowały sklepów, a szczególnie kiosków „Ruchu”, jako majątku partii. Jednak tropiciele milicyjnych patroli, znali doskonale godziny i trasy ich obchodów, wiedzieli, gdzie się o danej godzinie znajdują i co można w ciągu dwudziestu minut wynieść w plecaku do najbliższej meliny. Bawili się z „krawężnikami” w kotka i myszkę, ku uciesze przełożonych, którzy słali do Wolnej Europy raporty o wzmagającym się bandytyzmie, chaosie gospodarczym i kryzysie ustroju.
57) Podczas obrad „okrągłego stołu” stało się jasne, że liderom „Solidarności” chodziło tylko o to, żeby przejąć władzę i restytuując sanacyjne stosunki, odebrać „chłopsko-robotniczemu chamstwu” znacjonalizowane po wojnie majątki i dobra. Nacjonalizację i reformę rolną zaczęto otwarcie nazywać „komunistycznym złodziejstwem i rozbojem”.
Cóż za podłość! W komunie inteligencja mówiła robotnikom żeby strajkowali, bo w liberalizmie dostaną godziwą zapłatę za uczciwą pracę, a kiedy przyszedł wilczy kapitalizm, głód i bezrobocie, powiedzieli, że tak być musi, bo taka jest demokracja!
„Nikoś” zwierzył się – mówił Tomasz - że w Pruszkowie montuje grupę zaufanych współpracowników, z którymi rozkręca prywatną inicjatywę. Spółkę akcyjną, czy coś takiego. Bo już wolno. Partia dopuściła do handlu na wolnym rynku. Chce organizować handel zagraniczny i usługi finansowe. Zaproponował mi przystąpienie do tej spółki, w charakterze prokurenta i prawnika. Iwona modliła się, sama nie wie dlaczego, żeby nie przyjął tej propozycji.
Ludzie, którzy zobaczyli jak przywódcy “Solidarności” zdradzają ich z manipulatorami w sutannach, ze spekulantami w mundurach, z szulerami w dyplomatycznych frakach, z kłamcami w uniwersyteckich togach... którzy zorganizowani w odwieczne szajki i kliki, odebrali im, naiwnym i źle zorganizowanym, ich ideę i przeinaczyli ją - i podstępnie oddali jak się oddaje zhańbioną narzeczoną, ”z bękartem szlachecko-inteligenckiego rządu” - żeby tylko nie zwyciężył pilnik nad berłem, szydło nad pastorałem; albo inaczej – znienawidzony i wyszydzony sierp i młot nad kropidłem i buzdyganem... ludziom, którzy to zobaczyli, z przerażenia włosy stanęły dęba, ale na ludową rewolucję już było za późno. Już nie dało się poderwać zmęczonych robotników do następnego zrywu, przeciwko następnej dyktaturze, być może jeszcze gorszej i bezczelniej wyzyskującej niż komuna– bo, dyktaturze pieniądza
Chociaż i robotnicy nie są bez winy–zauważył Maria-Andrzej Kawiorski (tak się przedstawił w konspirze), który pisał artykuliki do samizdatów -. Oni też odpowiadają za nędzę upadek tego kraju. Ślusarze kradną narzędzia, elektrycy kradną silniki, szewcy kradną skóry, krawcy ubrania, rzeźnicy kradną kiełbasy, budowlańcy kradną cement… Można by tak wyliczać w nieskończoność.
Ale musicie przyznać, że ryba psuje się od głowy a sprzedajność sędziów, zakłamanie dziennikarzy, nieuczciwość profesorów, jest niemal przysłowiowa,podpuszczał Tomusia Nikodem, w rozmowie ze „Stemplem”, na zapleczu podziemnej drukarni, gdzie jeszcze kwadrans przedtem wyruchali Iwonę („konspiracyjnie”, wsadzając jej między nogi swoje „lance”), mówiąc jej, że tak trzeba, żeby wspomóc organizację w walce z brzydką komuną. W ten sposób budujemy nowe, alternatywne społeczeństwo – dyszeli z pożądania łatwej zdobyczy…
Ofiarowała więc to co miała, nieboga, a czego nie ubędzie. Umówili się, że mu (Tomusiowi) nic nie powiedzą, bo przecież on w swojej sekcji robi z łączniczkami tak samo (twierdzili).
Cholera – pomyślała bezwiednie – nie wolno mi się denerwować, bo mi znów staje prącie, wypełniając mnie od wewnątrz, a to może szkodzić dziecku.
Czytelnikowi należy się wyjaśnienie, co Iwona miała na myśli, myśląc, że prącie wypełnia ją do „wewnątrz”. Zwykle łechtaczkę układała tak między wargami sromowymi, że gdy się powiększała, to „stawała” jak członek męski na „zewnątrz”, natomiast gdy jej główkę, glans clitoris, wraz z wędzidełkiem, frenulum clitoris, zawijała sobie pod spód, w kierunku, czy wręcz do przedsionka waginy, to w chwili wzwodu clitoris, zamiast na zewnątrz, wsuwała się do „wewnątrz”, do jej pochwy, powodując jedyne w swoim rodzaju, ambiwalentne uczucie rozkoszy.
Inne tematy w dziale Rozmaitości