Odcinek 24 - gorzkie łzy krokodyla
Młody chuligan-komunista – jak Jonasz mówił o sobie – wyleciał jakby się paliło, ale i tak wiedzieli, że idzie się napić czegoś mocniejszego. Zawsze tak mówił, kiedy wyskakiwał do baru za następną chałupą, albo raczył się “z gwinta”, wyciągając skądsiś zamelinowaną flaszkę.
- Trzeba się go pozbyć - odezwała się cicho matka, patrząc jak się oddala pogwizdując cicho - Możemy z nim mieć kłopoty.
To twoja wina, ja nie zajmowałem się jego wychowaniem – stary naukowiec wyrzucał żonie zaniedbania i błędy wychowawcze.
- Gotów Tomaszowi uwieść narzeczoną – pani Beata podzieliła się z nim swoją obawą.
- Chyba się nie odważy! – mruknął były “ober-kapo”.
- Cóż ty myślisz... taki zwyrodnialec.?. - spojrzała z przestrachem na męża, który syknął zwracając jej uwagę, żeby mogła się wyrażać trochę oględniej, “bo było nie było, zawszeć to syn i słuchać chadko”.
Ale pani domu nie dała się przekonać, żeby draba traktować pobłażliwie, bo to rozpuszczony leń i naciągacz. Żaden z niego ksiądz pokrzywdzony przez klechów, ani filozof, tylko kurwiarz i pijak, ot, zwykły wielbiciel kuplerki, a on, Teodor, zamiast pędzić go do roboty, dawał mu pieniądze na te wszystkie happeningi i wieczorki poetyckie. Profesor bronił się, że dawał, bo wszyscy przekonywali, że ma zdolnego syna: “Myślałem, że będzie z niego tęgi artysta. Tym bardziej głęboki, że obarczony cierpieniem. Zauważ, kochana - że ”ingenium mala saepe mowent!” “Nieszczęście często rozbudza talent” – przypomniał jej opinię starożytnych o twórczości.
- Nie zapominaj, że mówili również: “Nulla regula sine exseptione”! “Nie ma reguły bez wyjątku” - a tym wyjątkiem jest Jonasz – odparła cytatą na cytatę, popierając swój pogląd, klasyczną mądrością wydestylowaną w doświadczeniu wieków.
“Magnificencja” spojrzał na nią jak struty, szukając w myśli odpowiedniej kontr-sentencji, którą mógłby obronić swoje stanowisko.
Wzruszyła ramionami, nie wiedząc co mu odpowiedzieć i zapadła chwila kłopotliwego milczenia.
Zdawali sobie sprawę, że w Auschwitzu przegrali swoje człowieczeństwo, a wracając potem do społeczeństwa odczłowieczyli się jeszcze bardziej, wraz z całym społeczeństwem. To był ich dramat, z którym nie mogli się pogodzić, żałując, że przeżyli kacety! Nie mogli się pogodzić z narzuconą przez polityków i historyków pseudoprawdą, że oni byli dobrzy, a SS-mani źli, bo jak mówili: “Nie ma czystych ofiar”. I jeszcze mówili: “Żeby być obrońcą, trzeba mieć coś z kata”.
69) Wroński z zamyślenia ocknął się pierwszy. Postanowił wykorzystać sposobną chwilę i wstając z podłogi zbliżył się z chytrym uśmieszkiem do Beaty: “Wiecie co? - “wyskoczył” z nieoczekiwaną propozycją – Wyjdę teraz w pasiaku na miasto, żeby poszukać tego ober-drania... Güntera”. Pozwólcie, przecież to mi nie zaszkodzi - przekonywał Teodora, że tak trzeba, żeby poruszyć sumieniem wszystkich ludzi.
- Może mnie sobie przypomni, gdy mnie zobaczy w pasiaku? – mówił z nadzieją spotkania swego dawnego torturmistrza i na poparcie swego zamiaru zaczął wyjmować spod pachy obszernej marynarki zmiętą bluzę pasiaka.
Beata spojrzała na męża bezradnie, szukając w jego oczach pomocy, żeby go swym autorytetem obozowego politruka, odwiódł od felernego pomysłu - lecz widząc po mężowskiej minie, że nie znajdzie w nim oparcia (odsunął się na bok spuszczając oczy), postanowiła wziąć na siebie cały ciężar odparcia Lubasowej manii.
Kręciła głową, że nie pozwoli na żadne ośmieszające przebieranki, bo lekarz zabronił mu silnych wzruszeń, a zresztą nie ma na to czasu, bo zaraz odbędzie się ślub! Nie pozwoli mu wychodzić w stanie takiego wzburzenia na ulicę! “Nigdzie nie wyjdziesz w pasiastym fifraku! To nie capstrzyk! To ci tylko zaszkodzi, Józefie!”
Zasłaniała się troską o jego zdrowie, tłumacząc, że jeśli nawet ktoś był, to już na pewno jest daleko. “Nie ma sensu żebyś się denerwował, żebyś za nim gonił jak jakiś pędziwiatr. Powinieneś to zrozumieć i zrezygnować sua sponte” (z dobrej woli).
- Ależ ja pogonię go tylko troszeczkę! – usiłował wyjaśnić - Co wam to szkodzi, pozwólcie mi się ubrać w mój więzienny ancug. Jak on mnie w nim zobaczy, to sobie zaraz przypomni!
Zawahała się przez moment. Tak gorąco nalegał i prosił, że nie wiedziała, jak mu odmówić...
- Zaraz się przypomnę temu “von oberowi” i jemu podobnym – zapewniał z roziskrzonym wzrokiem.
- Zabraniam ci kategorycznie! – zawołał “Prezes” domowych kombatantów - Nie proś, bo nic nie wskórasz! To twoja wina Betusiu - wyrzucał połowicy litościwe współczucie dla towarzyszy obozowej niedoli. Krzyczał, że: “Beata ma zbyt miękkie serce... A tu trzeba z nimi twardo, jak w Oświęcimiu, kopa w dupę i krótko trzymać za mordę!”
- Nie trzeba mu było ulegać – mówił tonem wyrzutu - pozwalając na częste przebieranki! Weszło mu to w nałóg, jak narkotyk... i co teraz zrobimy? Za bardzo się przyzwyczaił! “Przyzwyczajenie to druga natura” – usiłował przypomnieć sobie jak to brzmi po łacinie, ale nie miał czasu się zastanawiać.
- Za chwilę wesele, a on się trzęsie jak galareta - W takim stanie nie można go ludziom pokazać! Nie przełknie nawet gorzałki – martwił się szczerze - Wypadnie go chyba trzymać związanego... w komórce za chlewikiem. Ale to twoja wina Betusiu, że się rozpuścił jak dziadowski bicz i myśli, że może robić, co mu się podoba!
Żeby ich wzruszyć, Józef zaczął siąkać nosem, żałośnie tuląc się do pasiaka, aż żal było patrzeć.
- Nie rycz stary koniu! – pani Beata przejęła inicjatywę w strofowaniu Józefa - Salvo honore! Nie poniosłeś uszczerbku na honorze! (Wyrażała się w ten sam sposób, co reszta towarzystwa, wygłaszając na poparcie swej racji łacińską maksymę i następnie, od razu powtarzając to samo po polsku).
- “Quid spiro tuum est!” To, że żyję, zawdzięczam tobie kochany Teodorze!
- Tak powinieneś mówić do Teodora! W dzień i w nocy, powtarzać to swemu dobrodziejowi i ojcu.
Mówiąc: “ojcu”, miała na myśli Teodora, którego wszyscy nazywali “Dobrodziejem”, “Tatusiem”, “Sponsorem”, “Magnificencją”, “Wielmożnym panem”, “Mentorem”, “Amfitrionem” i jeszcze tysiącem innych epitetów.
Inne tematy w dziale Rozmaitości