Odcinek 25 – fatalna perswazja
Widząc po minie Józefa, że nie dał się przekonać, postanowiła go indoktrynować, aż do skutku: Powinieneś go szanować, a ty mu robisz na despekt!
- Lepiej się przyznaj, że chcesz ubrać pasiak, bo cię ciągnie do niego jak do kochanki - postawiła sprawę po męsku, twardo, jak w obozie.
- Co wam to szkodzi – prosił Józef, rozprostowując materiał i rozpinając guziki bluzy pasiaka - Dajcie mi pobyć chwilę polskim debilem, słowiańskim idiotą...
- Tak cię nazywamy, bo gdyby nie my, to by cię wszy zjadły! - usprawiedliwiał się Teodor, któremu puściły nerwy. Nie mógł mu darować, że wyczynia “obozowe” brewerie, akurat wtedy kiedy miał żenić syna. Dlatego wypominał mu, żeby pamiętał, kto go po wyjściu z obozu przygarnął i kto mu dał rządową robotę!:
- Przypomnij sobie, kto ci dał dach nad głową i przygarnął do rodziny? A ty sobie tego nie cenisz znajduchu jeden! Odpłacasz mi czarną niewdzięcznością?! – krzyczał na skonfundowanego Józefa, a potem zmięknął trochę i dodał tonem pojednania:
- Nie myśl, że ci to wypominam, ale zachowuj się przyzwoicie!
Nie wymawiam ci niczego, ale musisz zrozumieć naszą skomplikowaną politycznie sytuację. Jeszcze trochę, a w Oświęcimiu każą nam krzyże i feretrony w procesjach nosić. Podczas mszy beatyfikacyjnych śpiewać. Jeszcze nie dostąpił kanonizacji na świętego żaden SS-manów z Auschwitzu, ale to nastąpi niebawem. Jeszcze się doczekamy niejednej mszy w Auschwitzu odprawianej przez księdza, byłego SS-mana, ku czci świętego oprawcy z Gestapo. Dlatego musimy dbać o swój nienaganny psychicznie image. Żadnych depresji, nerwowych tików i poradni zdrowia psychicznego. Pamiętaj, że krzyże i baldachimy mogą nosić zdrowi na umyśle - inaczej do obozu nas księża i młodzi aktywiści nie wpuszczą. Daj sobie spokój stary pryku. Już nie doczekasz się ukarania swych katów na tym świecie. Każdy ksiądz ci to powie, że nie da się wprowadzić sprawiedliwości na tym łez padole. Musimy z tym się zdać na sąd boży, po śmierci. Już miałem telefony od ważnych osób, żebyśmy sobie dali spokój z tym Auschwitzem, żeby się raczej za Sturmanów pomodlić w cichości, krzywdy Bogu ofiarować, wybaczyć i zapomnieć, bo robimy przykrość naszym zachodnim przyjaciołom. I w ogóle, żeby z tym uważać, nie okazywać niechęci, jeśli mamy z nimi mieszkać we wspólnym domu...
- Ale ja nie umiem wybaczać, ani się modlić – wyznał Józef.
70) Cierpiący na KZ SYNDROM, nieszczęsny wyrobnik oświęcimskich piekieł, krzyczał ze zwierzęcego strachu, a w miarę ewokowania tworów własnej manii, zapełnionej tysiącami obozowych trupów, coraz mocniej wierzył we własne słowa.
Teodor, wytrawny lagier-majster, doświadczony w kierowaniu ludźmi w kryzysowych sytuacjach widząc, co się dzieje, starał się uspokoić przyjaciela, tłumacząc łagodnie, że dzisiaj już nie ma przeciwko nikomu żadnych demonstracji: “Ducha odwetu zastąpił duch przebaczenia i miłości. Duch współpracy na wspólnej drodze do nieba. W Auschwitzu już się nie organizuje pełnych nienawiści, antyniemieckich demonstracji, tylko odprawia się msze, beatyfikuje świętych, a ciebie do nich zaliczyć nie można” – dokończył z subtelnie wycieniowaną pretensją.
- Bo jestem czerwonym winklem? - Józef-Marek spojrzał na niego z goryczą.
- Po co z nim gadasz? - pani Beata wtrąciła się do ich rozmowy, coraz bardziej wściekła, że może jej zepsuć weselną uroczystość.
- Trzeba jechać po księdza, a ten tu awantury urządza! Trzeba go gdzieś zamknąć, żeby nie mógł drzeć tej niewyparzonej mordy - mówiła do męża.
- Nie dość że obraża, to jeszcze ma pretensje, że go nie bierzemy do składania kwiatów u stóp Katyńskiego Krzyża – bolszewik jeden! Trzeba mu skuć mordę! Należało go gdzieś zostawić w jakimś wychodku w Auschwitzu, niechby go sobie byli zabrali wachmani – mówiła do męża - Nie dość, że się go ratowało, to jeszcze nie umie wyrazić wdzięczności. Zaprzaniec jeden – naszego kanonika obraża!
- Po co ta ostentacja? – pani Beata nie mogła się nadziwić Józefowej pretensji do wchodzenia w kompetencje hierarchii, bojąc się że może zaszkodzić karierze Tomaszka, który starał o przychylność katolickiej uczelni, dla swej doktorskiej rozprawy:
- Kto go upoważnił do występowania w naszym imieniu, by mieszać się do polityki i szkodzić naszym interesom? – pytała z pretensją, dopingując męża, żeby utemperował szaleńca.
- Quae non posuisti, ne tolas! - denerwował się profesor - Nie bierz czegoś nie położył! – powtórzył, a widząc że nie odnosi to skutku, dodał pojednawczo, że przecież wiedzą doskonale jak było i na fakt braku obecności Boga w obozach, ale musimy się maskować, bo księża są silniejsi... “gdyż głupi motłoch im wierzy”
- Nie słuchaj, Józefie, tych, co cię buntują – spojrzał znacząco w kierunku pokoju, w którym Wiktor z Janem jedli kolację - Oni nie życzą ci dobrze, chcą żebyś się miotał jak gówno w przerębli i mają z tego satysfakcję. Przebierz się w odświętne ubranie – prosił - Okaż, że jesteś homo politicus. Niech cię narzeczona Tomasza nie widzi w pasiaku – nalegał łagodnie, okręcając bezmyślnie złoty sygnet dokoła palca.
Siląc się na spokój, tłumaczył, że tu zaraz będzie ślub i ich kanonik przyjedzie, “kochany przyjaciel”!.. - ale Wroński nie słuchał go wcale. Usprawiedliwiał swój upór obozowym nieszczęściem, które pozbawiło go na zawsze możliwości posiadania żony i dzieci - Zgodzisz się chyba, Teodorze, że w mojej sytuacji, po obozowych przejściach, nie mam się z czego cieszyć
- Nawet o tym nie myśl! – Teodor zawołał ze zgrozy - Chcesz żeby nas wzięli do domu wariatów? Przebierasz się pięć razy na dzień z uporem maniaka! Zapomniałeś, że trzeba zachować klasyczny umiar?
- Stercore! Mam to w dupie i przeklinam! – zaklął Józef: - Nie będę prosił o pozwolenie ssmańskich kochanków! Ubiorę pasiak, bo mi się tak podoba!
Znów zaczął rozkładać pasiaste portki i zmiętą, jakby wyjął krowie z gardła, bluzę pasiaka, chcąc się zaraz przebrać we wzorowego więźnia. Zaczął się rozbierać, zrzucił już marynarkę, spodnie i zaczął się przymierzać do włożenia szaro-niebieskiej kapoty - ale najpierw musiał rozwiązać supły, które mu – o kurka! - ktoś złośliwy zawiązał na rękawach i nogawkach pasiaka.
Beata usiłowała odwieść go od tego, tłumacząc że zaraz będzie ślub, że “dziewczyna Tomasza zaraz przyjedzie”: “Nie wypada żeby cię zobaczyła, jak jakiegoś kryminalistę, w pasiaku”.
- Jak to?, mam wystąpić przed nią “in rulis naturalis” - zupełnie nago? - Nadzieja-Wroński pytał z naiwną powagą.
- In scirpio nodum quaeris! (Na trzcinie szukasz węzłów!) Nie szukaj dziury w całym! - złościł się “Teodoś” - Nie udawaj wariata! Nie rób nam na złość!
- Chodzi o to, Józiu, Jubilerciuniu kochany – zaczął go prosić słodziutko:
- żebyś się nie pokazywał w tym łachu, bo to ani ładne ani nowe. A jak będziesz grzeczny, to uszyjemy ci nowy.
W głosiku “Sponsorunia”, starającego się mówić pieszczotliwie i delikatnie, zdrabniać wyrazy, żeby brzmiały słodko, słyszało się rozpaczliwe poirytowanie i próbę opanowania wściekłości, coś w rodzaju stłumionego: “Jak ci przypierdolę.!.” Było widać, że się modli, by nie wybuchnąć!
Chcąc go udobruchać, wywołać ciepłe wspomnienia wspólnej obozowej przeszłości, nazwał przyjaciela “Jubilerciuniem”, bo przed wrzuceniem zwłok do pieca, Józef musiał jako “flakowy” poszukiwać w trupich jelitach kosztowności, rozcinając je zakrzywionym nożem-hakiem zrobionym przez najlepszych obozowych ślusarzy. Z tego tytułu Józef miał ksywę “Jubiler”.
Teodor myślał, że te ciepłe ”flakowe” wspominki zmiękczą serce Józefa, ale jego prośby nie odniosły żadnego skutku, bo Wroński nie zważając na protesty domowników, zaczął trzepać z kurzu swoje obozowe drelichy, mówiąc, że “nie ma się czego wstydzić, a nawet wręcz przeciwnie, że się tym szczyci, bo pasiak uratował mu życie!”
- Qualis vir,talis oratio! Jaka głowa taka mowa! – utyskiwała była kapomanka, patrząc w osłupieniu, co Józef wyrabia ze swoją wizytową koszulą. Zdejmował ją z teatralnym obrzydzeniem, jakby go parzyła, chcąc pokazać jak bardzo gardzi filistrem w garniturze i lakierkach.
- Nie budź licha! – ostrzegła go, żeby zważał na konsekwencje, ale on tylko śmiał się złośliwie rozwiązując węzły zębami i łypiąc ku nim szalonym okiem zrzucał z siebie kolejno podkoszulek i gacie, jakby Herakles ściągał z siebie Koszulę Dejaniry.
Robił przy tym wyzywające miny, jakby mówił: “No, co tak patrzycie! Nie wiedzieliście na rampie w Auschwitzu nagiego chłopa?”
Zdumiona jego tępym uporem, bezradnie kiwała głową nad jego senectus dementialis.
-Czego chcesz? Sunt sua cuique vitia! Każdy ma swoje wady! - “Jelitowy” posłał jej szeroki uśmiech garniturem trupio-białych, sztucznych zębów.
- In malam crucem! (Powieś się!) – warknęła z wściekłością, odwracając głowę, żeby nie patrzeć jak zdejmuje spodnie, łyskając obwisłym bindasem.
- O co masz pretensje “Chloe”? – pytał Józef: - Qui nuce nucleum nesse vult, frangit nucem! Kto chce zjeść orzecha musi rozbić skorupę!– mówił prędko, starając się pokazać, że jest mocny nie tylko w pięści, którą grzmocił słabszych przy kotle z zupą w Auschwitzu, lecz również w pięknej sztuce antycznej agonistyki.
Inne tematy w dziale Rozmaitości