Krzychuzokecia Krzychuzokecia
1670
BLOG

O jeden akapit za daleko

Krzychuzokecia Krzychuzokecia Polityka Obserwuj notkę 8

To dobrze, że media tzw. "głównego nurtu" chcą i zajmują się kwestiami bezpieczeństwa i obronności państwa polskiego. Żałuję tylko, że częściej więcej z tego szkody niż pożytku...

Igor Janke rozpoczął na Salonie24 debatę o bezpieczeństwie Polski. To wezwanie do dyskusji ma związek z wywiadem jaki red. Janke przeprowadzi z obecnym ministrem ON Tomaszem Siemoniakiem, którego tematem będzie głównie monachijska konferencja MSC 2012. Red. Janke wieszczy koniec amerykańskiej obecności w Europie i niejako pozostawienie jej (Europy) wolnej ręki w organizacji własnych struktur obronnych. O ile współgra to z mową naszego, z Bożej łaski, prezydenta, o tyle sama teza jest dyskusyjna, a najlepszym argumentem przeciw jest fakt, że jak dotąd nie zmniejsza się stan osobowy w amerykańskich bazach w Aviano czy Ramstein.

Jednakże ta dyskusja nie jest tematem niniejszego tekstu. Mówiąc zupełnie szczerze, powątpiewam też w to czy cokolwiek wartościowego usłyszymy od człowieka rzuconego na odcinek "obrony narodowej" bez żadnego powodu, poza kaprysem miłościwie panującego premiera, który chciał wywalić Bogdana Klicha i odbić sobie kilka punktów sondażowych. Minister Siemoniak ma chociaż tyle wstydu, że jak do tej pory rzadko pokazywał się większej publiczności, z pominięciem pamiętnej pierwszej jego konferencji prasowej, na której stał obok Słońca naszego narodu w pozie żywcem wziętej z filmów z serii "zabili go i uciekł".

Tak się jednak składa, że w ostatnich dwóch tygodniach, na łamach "Rzeczpospolitej" i "Uważam rze", mogliśmy przeczytać artykuły poruszające kwestię obronności państwa. Były to: artykuł Zbigniewa Lentowicza o znamiennym tytule "F-16 w skansenie" ("URz", nr 51) i felieton Andrzeja Talagi "Rosja się zbroi, róbmy to samo" opublikowany na stronach internetowych "Rzepy". Od publicystów tych tytułów można oczekiwać rzetelnego i dogłębnego potraktowania tematu. Czy tak jest w tym przypadku?

Rosja, korupcja, zagraniczne koncerny

Samo przesłanie, zawarte w tytule artykułu red. Talagi, jest słuszne. Czy jednak red. Talaga nie popełnia błędów w analizie? Rosja, jak autor słusznie zauważa, jest w trójce z czołowych armii Europy (i mówiąc szczerze, zapewne też świata). Wiąże się to m.in. z gigantycznymi nakładami finansowymi na rozwój wojska. Red. Talaga pisze jednak, że te miliardy dolarów do tej pory miały być marnowane. Głównym powodem tego miały być korupcyjne związki rządu, wojska i przemysłu. Przez to do rosyjskiej armii trafiał sprzęt zawodny, niesprawny, przestarzały i sprzedawany po zawyżonych cenach. Jednak jak pisze Talaga "te czasy się kończą", a znakiem tego są chociażby zakupione "od Włochów samochody pancerne Iveco, od Niemców wyposażenie indywidualne żołnierzy sił specjalnych, od Austriaków karabiny, od Izraelczyków samoloty bezzałogowe". W tym momencie zaznajomiony z tematem czytelnik prasy specjalistycznej może co najmniej się zdziwić.

Rzeczywiście, armia rosyjska przechodzi przez okres czegoś co można nazwać modernizacją. Zakup francuskich desantowców, wraz z wyprodukowanymi przez Eurocoptera śmigłowcami jest tego dowodem. Jednakże nie oznacza to, że armia rosyjska (jak chce Andrzej Talaga) przestaje współpracować z rosyjskim przemysłem. Sam Talaga zauważa przecież, że jeśli gdziekolwiek Rosja ma atakować, to tylko na zachód. Zniszczenie własnych linii zaopatrzeniowych byłoby wyjątkowo głupim "samobójem", nie zgodzą się Państwo?

Dlaczego więc Rosja zaopatruje się u potencjalnego wroga? Odpowiedź jest prosta: chce poznać jego tajemnice, a przy okazji (być może) czegoś się nauczyć. Stocznie rosyjskie są obecnie zbyt zaangażowane w program okrętów podwodnych o napędzie atomowym, w tym rozwój nowoczesnych łodzi klasy Borej, by można było w nich zamówić okręty desantowe własnego projektu. Skoro więc Francuzi są (mówiąc kolokwialnie) na tyle głupi by sprzedawać nam swoje tajemnice, to czemu by nie skorzystać? W końcu, jak mówił Włodzimierz Lenin, "zachodni kapitaliści są tak pazerni, że sprzedadzą nam sznur, na którym ich powiesimy". Przy okazji Rosjanie zakupili nowoczesne francuskie systemy zarządzania, dowodzenia, kontroli i wymiany informacji. To wielki sukces, bo o ile Rosja posiada jeden z najlepszych przemysłów elektronicznych w zakresie zdobywania informacji (radary, czujniki podczerwieni itp.) oraz walki radioelektronicznej, o tyle bez dobrej wymiany danych na polu bitwy systemy te są bezużyteczne. Wiedzą o tym dobrze Amerykanie, którzy koncentrują swoje prace właśnie w tym kierunku i pozwalają sobie na zakupy systemów wczesnego ostrzegania za granicą (m.in. w Wielkiej Brytanii czy Izraelu). Najbardziej zaskakujące w całej umowie jest jednak to, że prawdopodobnie (jeszcze nie było oficjalnego potwierdzenia) Rosja uzyskała również prawo do licencjonowanego kopiowania francuskich rozwiązań! Czy Lenin nie miał racji?

Podobnie ma się sprawa z zakupem wozów Iveco LMV i izraelskich bsl. Wszystkie one będą produkowane na terenie Rosji, przez ten skorumpowany i nieskuteczny (wg red. Talagi) rosyjski przemysł. Okazuje się więc, że ta "modernizacja" rosyjskiej armii jest tak naprawdę próbą zmodernizowania rosyjskiego przemysłu. W dodatku udaną. Redaktor Talaga zdaje się jednak tego nie dostrzegać. Właściwie nie musi, ale zanim napisał omawiany tekst powinien zbadać sprawę głębiej. Tymbardziej, że niektóre z jego tez są bardzo wątpliwe. Tak jest choćby ze wspomnianym zakupem "wyposażenia indywidualnego żołnierzy" z Niemiec, czy wprowadzeniem w Rosji służby kontraktowej zamiast poboru. To prawda, że teraz żołnierze podpisują z armią kontrakt, ale nie ma to wpływu na sposób ich powołania. Widać to zresztą po ciągle utrzymywanych 20 milionach (sic!) rezerwistów. Natomiast ów zakup "wyposażenia indywidualnego" proponuję potraktować za niebyły, dopóki red. Talaga nie określi co uważa za "wyposażenie indywidualne" (na to składają się mundur, buty, pasy, kamizelki, ładownice - często kupowane ze środków własnych żołnierzy, a nawet bielizna i zegarki w przypadku oficerów).

Polska, korupcja, zagraniczne koncerny

Problem w tym, że red. Talaga uważa, że zakup sprzętu zachodniego, oraz rezygnacja z poboru, jest również receptą na polskie bolączki. Słusznie w ostatnich akapitach autor zauważa, że "leży program odbudowy marynarki wojennej, (...) na gwałt potrzebujemy systemu obrony przeciwrakietowej, nasi żołnierze i piloci za mało ćwiczą, brakuje samolotów bezzałogowych (...)". Właśnie te problemy chce rozwiązać polski przemysł zbrojeniowy. I, co jest oburzające, prezentuje gotowe rozwiązania (powstałe całkowicie ze środków prywatnych) zupełnie nie zainteresowanym urzędnikom MON. Bumar proponuje kompleksowe systemy obrony wybrzeża i przestrzeni powietrznej, Politechnika Warszawska i WAT konstruują zupełnie nowoczesne bsl, które do produkcji (na razie na eksport) wprowadza ożarowski WB Electronics (również współpracujący z Bumarem), a ITWL co roku na MSPO proponuje nowoczesne, modułowe symulatory lotu czy propozycje modernizacji statków powietrznych polskiej armii, takich jak śmigłowce bojowe Mi-24 czy szkolne Iskry. ITWL jest również twórcą zmodernizowanego Su-22M4 - wprowadzenie tych rozwiązań do służby pozwoliłoby nam na zaoszczędzenie wielu pieniędzy wyrzuconych w często bezsensowne zakupy wyposażenia produkcji m.in. amerykańskiej. Przy niemal identycznych wynikach. Nie muszę też wspominać, że pieniądze wydane w Polsce dalej by "pracowały" na rzecz rozwoju polskiego przemysłu obronnego, elektronicznego i maszynowego, a w konsekwencji rozwijałaby się cała Polska gospodarka.

Ministerialni decydenci zdają się tego nie dostrzegać, podobnie jak nasi dziennikarze. Andrzej Talaga pisze "powinniśmy szybciej zastępować wysłużone BWP rosomakami". Zapomina jednak, że w wypadku ewentualnej wojny z Rosją (która to wizja jest właściwie inspiracją dla jego tekstu) KTO Rosomak - licencyjna odmiana fińskiego wozu Patria AMV - jest równie skuteczny (a raczej nieskuteczny) co BWP. Ba, BWP ma nad nim przewagę napędu gąsiennicowego, lepiej sprawdzającego się w typowym dla Polski terenie. Rosomak to typowy lekki wóz dla armii ekspedycyjnej, europejski odpowiednik amerykańskiego LAV-25. Skuteczny w walce z afgańską partyzantką będzie bezużyteczny w konfrontacji nawet ze starymi pojazdami radzieckiej produkcji. Stąd coraz większa krytyka tego wozu, im bliżej do naszego wyjścia z Afganistanu. Podobnie z oceną innych rozwiązań wprowadzonych w wyniku doświadczeń "misyjnych". Polski producent KTO - zakłady w Siemianowicach Śląskich - próbują dostosować go do warunków wojny obronnej poprzez zamianę Rosomaka w wóz do zadań specjalnych, np. szybki wóz inżynieryjny. Niestety tutaj problemem jest umowa licencyjna podpisana z Patrią, przez którą podobne inicjatywy są często torpedowane.

Tymczasem, kiedy Bumar prezentuje demonstratora ciężkiego BWP nowej generacji: wóz Anders, ówczesny minister Klich, na targach MSPO w Kielcach, chwali polskich inżynierów, ale jednocześnie zauważa, że nie widzi nowej konstrukcji w polskim wojsku przyszłości. Oczywiście minister Klich argumentował, że konstrukcja właściwie jest niegotowa, przed nią długa droga rozwoju, ale dodane jeszcze zdanie o niemieckiej konkurencji (chodzi o bwp Puma) w normalnym kraju spowodowałoby natychmiastową reakcję szefa rządu i co najmniej odebranie premii ministrowi. Nie wierzą Państwo? To proszę porównać podobne przemowy dokonywane przez urzędników innych państw z okazji otwierania podobnych imprez na ich terenie. Nadmierny, a czasem nawet bezsensowny, optymizm jest w takich sytuacjach obowiązujący.

Problem w tym, że o ile w Rosji rzeczywiście mamy do czynienia z korupcjogenną sytuacją na granicy armia-krajowy przemysł (choć śmiesznie brzmią argumenty red. Talagi o nieskutecznej rosyjskiej zbrojeniówce i doganianiu Francji), o tyle w Polsce dzieje się to na styku cywilnych urzędników MON i przedstawicieli koncernów zachodnich. W obecnym systemie wojskowi często nie mają jakiegokolwiek wpływu na kupowany sprzęt. Prowadzi to czasem do tragicznych sytuacji, kiedy AMZ Kutno (producent m.in. nadwozi karetek, wozów pożarniczych, ale też lekkich pojazdów terenowych), po testach swoich produktów (które nadzorowali wojskowi) przestawił się całkowicie na produkcję wojskową kiedy od MON dowiedział się o nadchodzącym przetargu na wozy tego typu. Przetarg był rozpisany pod amerykańskie HMMWV - słynnego Hummera - który też wygrał, a AMZ do dziś nie może powrócić do dawnych wyników finansowych (firma produkowała karetki i wozy strażackie m.in. dla służb niemieckich, belgijskich czy brytyjskich).

Doskonałym przykładem działania zagranicznych lobby jest właśnie artykuł "F-16 w skansenie" Zbigniewa Lentowicza. Artykuł traktuje o wyposażeniu polskiej armii, a trzy pierwsze wymienione w nim rodzaje uzbrojenia to właśnie F-16, KTO Rosomak i przeciwpancerny pocisk kierowany Spike. Już wspomniałem o problemach z Rosomakiem - konstrukcją dobrą i nowoczesną, ale zupełnie nieprzydatną w warunkach wojny obronnej. Nieco inaczej ma się sprawa z F-16, chyba najbardziej niejasnym przetargiem w historii Polski. F-16 wcale nie był najlepszy z konkurujących maszyn, nie jest też najbardziej perspektywiczny (dużo lepsze możliwości modernizacyjne ma choćby szwedzki Gripen, który też startował w przetargu, F-16 wydaje się być u kresu swego rozwoju), w wyniku związanego z tym zakupem offsetu doszło do wielu nadużyć (m.in. sprzedaż PZL Mielec firmie Sikorsky - zakończono produkcję 3 polskich eksportowych hitów, stracono do nich prawa, a w fabryce obecnie trwa jedynie montaż końcowy eksportowej wersji śmigłowca S-70 - oczywiście w mediach jest to wielki sukces "polskiego" przemysłu), a same F-16, jak udowodnił Ludwik Dorn, do dziś nie osiągnęły statusu gotowości bojowej. To m.in. z tego powodu "misjonarze" Sił Powietrznych - uczestnicy misji Air Policing nad Litwą - do tej pory latają na MiGach-29. Lentowicz w pierwszym zdaniu nazywa je "potężną bronią uderzeniową". Tymczasem w wyniku nie udostępnienia nam, przez Izrael, odpowiedniego oprogramowania (za które już zapłaciliśmy), nasze F-16 nie mogą wykorzystać swoich możliwości precyzyjnego zwalczania celów naziemnych (przez co nie zdecydowano się na przygotowywane wysłanie ich do Afganistanu). Nie są również dobrymi myśliwcami, gdyż ten sam producent nie chce odblokować urządzeń walki radioelektronicznej. Bez nich Jastrzębie na współczesnym niebie stają się kaczkami czekającymi na zestrzelenie. Zresztą w takiej roli - celów - występowały na ćwiczeniach NEWFIP 2009. W ramach tych ćwiczeń maszyny Sił Powietrznych operowały w warunkach silnego zakłócania urządzeń elektronicznych. F-16 zostały "trafione" nawet przez nasze Su-22M4, maszyny szturmowe, do zwalczania celów naziemnych, a nie walki powietrznej. Lecz to właśnie Su-22 (które rząd chciał zastąpić maszynami typu LIFT) są najpotężniejszą polską bronią elektroniczną. Jeśli F-16 kiedykolwiek wzbiją się w powietrze do walki, to tylko pod elektronicznym parasolem naszych "Suk".

Wspomniany ppk Spike, produkcji izraelskiej, to z kolei bohater znanej afery korupcyjnej, która wydarzyła się za ministrowania Bronisława Komorowskiego (wtedy też rozpoczął się proces zakupu F-16 i awaryjnych transportowców CASA - z których jeden upadł pod Mirosławcem). Z problemem tego zakupu borykał się Jerzy Szmajdziński, i niestety nie udało się mu go rozwiązać. Sam Spike nie jest zły, tylko, że zupełnie nie spełnia potrzeb Wojska Polskiego. Mimo to został on na wyposażeniu armii. Kiedy ministrem ON został Bogdan Klich rozpoczął on proces "reanimacji" Spike'a w WP. Pomysłowi temu patronował... Bronisław Komorowski. Klich zadecydował, że Spike powinien być podstawową bronią naszych nowych śmigłowców bojowych. Problem w tym, że jedyną maszyną, która może być uzbrojona w Spike'i jest izraelska odmiana wspomnianego S-70 - lekkiego śmigłowca transportowego, który nawet wyposażony w te pociski, w minimalnym stopniu nie zastąpi Mi-24. Mimo to minister Klich, jego następca oraz (już) prezydent Komorowski wiele zrobili w kierunku zakupu S-70, jedynego lotniczego nosiciela ppk Spike. M.in. w tym celu rozpoczęto nachalną promocję montowni Sikorsky'ego, która stoi w miejscu dawnego PZL w Mielcu. Wezwanie do zakupu nowych śmigłowców bojowych pojawia się również w artykułach Lentowicza i Talagi. Czyż nie wygląda to na budowę swego rodzaju "bazy" medialnej pod zakup S-70? Przecież co sobie pomyśli przeciętny Kowalski, kiedy po przeczytaniu setki podobnych artykułów usłyszy, że rząd chce zakupić nowe śmigłowce, w dodatku "produkowane" w Polsce? Czy będzie wiedział, że to kolejny skok na kasę podatnika i zakup nic nie wartego złomu? Chyba nie skoro nawet autorzy omawianych tekstów sami poddali się propagandzie dt. F-16, mimo jej rozbicia przez posła Dorna.

Najbardziej wesoło robi się jednak kiedy Lentowicz rozpisuje się o czołgach. Słusznie zauważa, że uzyskane od Bundeswehry Leopardy do najlepszych nie należą. Kiedy jednak opisuje stanowiące trzon polskiej armii T-72M1 używa wobec nich pejoratywnie nacechowanego określenia "tanki". Tymczasem te "tanki", nie licząc starego wyposażenia elektronicznego (ale paradoksalnie bardziej odpornego na zakłócenia), wcale nie są dużo gorsze od najnowszych nawet Leopardów. Wszystko dzięki ich działom o większym kalibrze niż w konstrukcjach zachodnich i niskiemu profilowi, który zwiększa prawdopodobieństwo rykoszetu. Wysokie i prostopadłe do ziemi płaszczyzny Leopardów i Abramsów (wywodzące się ze wspólnego projektu MBT70) są doskonałym celem dla większych pocisków radzieckich. Red. Lentowicz porównuje też najnowocześniejsze w polskiej armii PT-91 Twardy z rosyjskimi T-90S, "supernowoczesną" bronią rosyjskich wojsk pancernych. Tymczasem obie konstrukcje to nowocześnie wyposażone warianty wspomnianego "tanka" T-72. Polski Twardy PT-91 jest przy tym konstrukcją nawet lepszą, dzięki potężniejszemu silnikowi. Natomiast T-90S na szczęście Polsce nigdy nie zagrożą - to najnowsza odmiana dla wojsk indyjskich, której przyjęcia odmówiła armia rosyjska! Pisze o tym Andrzej Talaga cytując gen. Postnikowa "który stwierdził, że T90 – podstawowa broń sił pancernych Federacji Rosyjskiej, to niemal złom, do tego tak drogi, że za równowartość jednego czołgu można kupić znacznie lepszego niemieckiego leoparda". Jak widać redaktorzy Talaga i Lentowicz nie mogą dojść do porozumienia co do prymatu T-90 nad Leopardem. Nie jestem może ekspertem w tej dziedzinie, ale jako osoba interesująca się kwestiami techniki obronnej i zbrojeniowej przyznam tu rację red. Lentowiczowi, a wypowiedź gen. Postnikowa uznaję za kolejny przejaw politycznej gry państwowym majątkiem Rosji, tak jak w przypadku Tupolewa.

Teraz USA! Kiedy Polska?

I tak to już niestety jest z opisywaniem polskich i zagranicznych sił zbrojnych. Stwierdzenia prawdziwe, a nawet rzekłbym dogmatyczne, sąsiadują z laurkami dla konkretnych produktów, żywcem przepisanymi z materiałów promocyjnych. Bo właśnie tak wygląda współcześnie kwestia obronności - to kolejny "market" ze swoimi "marketingowcami", "advertisemenami", "product placementem" i "senior managerami". W dodatku to cholernie wielki rynek, z cholernie wielkimi obrotami. Ciężko nawet znaleźć współcześnie naprawdę niezależnego eksperta ds. techniki wojskowej, lub bezpieczeństwa - lobby obecne są wszędzie. Zresztą doskonałym tego przykładem są polskie pisma o tematyce lotniczej: zaangażowane w promocję Lockheeda Martina i jego F-16 informują co prawda o lewej sprzedaży Mielca w ramach offsetu, czy ciągłych brakach w jego wyposażeniu, ale towarzyszą temu ogromne "ochy i achy" nad tą "supernowoczesną" konstrukcją. Tymczasem redaktorzy tych pism zapominają o tym co mówili dziesięc lat temu: że F-16 właściwie powinien odpaść, gdyż nie oferuje wiele więcej niż nasze MiGi (które, jak pokazują doświadczenia Rosjan, są dopiero na początku drogi rozwojowej), inni konkurenci są zdecydowanie lepsi, a jeśli potrzebujemy już drogiego sprzętu amerykańskiego to jest to ciężki myśliwiec F-15.

Red. Igor Janke pyta się "(...) jak należy budować naszą armię. Z kim rozmawiać o tworzeniu wspólnych sił? (...) Jak dziś budować nasze bezpieczeństwo?". Igor Janke uważa, że najlepszą drogą do bezpieczeństwa są właśnie wszelkiego rodzaju wspólne przedsięwzięcia. To samo chcą nam przekazać właśnie wszyscy ci "przedsiębiorcy wojenni" (określenie to powtarzam za Herfriedem Muenklerem): określenia "joint", "modular" i podobne to od paru lat obowiązkowy element materiałów reklamowych i szkoleniowych na wszelkiego rodzaju targach i konferencjach. Tymczasem idea "jedności światowej" przeżywa kolejny kryzys. Unia Europejska, aby uratować od początku felerny projekt Euro, stawia na szali swoje własne istnienie. I chyli się ku upadkowi, bo skoro Niemcy i Francja nie potrafią oddzielić Euro od UE, to inne kraje nie widzą sensu w takiej formie integracji. NATO, pozbawione wroga jakim był ZSRR, również traci sens bytu. Już nawet "walka z terroryzmem" nie łączy sojuszników, bo okazuje się, że niektórzy z tych "terrorystów" to bliscy przyjaciele kilku z krajów Sojuszu.

Czy jest więc sens angażowania się w przedsięwzięcia, które prawdopodobnie są skazane na porażkę? A może powinniśmy pójść drogą Rosji, która sprytnie wykorzystuje osłabienie dawnych przeciwników, by wzmocnić siebie, swoje zbrojne ramię i jego zaplecze? Czy nie warto powiedzieć "stop", zakończyć czas "teraz USA" i rozpocząć erę "teraz Polska"? Jeśli w najbliższej, lub dalszej, przyszłości ktoś ma nas zaatakować, tzw. Zachód nie stanie w naszej obronie, tak jak nie zrobił tego we wrześniu 1939 roku. Musimy przygotowywać się do samotnej konfrontacji z, zapewne, potężniejszym przeciwnikiem. Polscy przedsiębiorcy już o tym wiedzą. Dowódcy, współpracujący z lokalnymi producentami, w większości też. Nie potrafią tego zrozumieć politycy, zapatrzeni w którąś z trzech stolic: Waszyngton, Moskwę, lub Berlin. Może powinniśmy im pomóc w zrozumieniu tego faktu? 

Polecam cykl o nieprawidłowościach w MON.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka