Krzychuzokecia Krzychuzokecia
418
BLOG

Bulanda okay!

Krzychuzokecia Krzychuzokecia Polityka Obserwuj notkę 5

Z USA przyjechał Wielki Amerykanin i w ramach zbierania głosów od chicagowskiej Polonii powiedział Polakom kilka miłych rzeczy. Miłych z perspektywy Wielkiego Amerykanina - dla polskich patriotów, którzy obawiają się o niepodległość ojczyzny, przemowa drugiego kandydata na prezydenta USA powinna być sygnałem alarmowym.

Właściwie trudno powiedzieć, od czego zacząć przy analizie warszawskiego wystąpienia Mitta Romneya. Może powinniśmy zacząć od największych zaskoczeń? Może, choć (znając opcję polityczną Romneya) większość jego przemowy może wydawać się zaskakująca. Nie ma jednak wątpliwości, że kiedy przedstawiciel amerykańskiej Partii Republikańskiej powołuje się na postać Rosy Parks, zdziwieni powinni być nie tylko Polacy, ale też ewentualni wyborcy Romneya. Rosa Parks to postać symboliczna, i niemal mityczna - dzielna Murzynka (Afroamerykanka?), która uznała, że nie będzie siadać z tyłu pustego autobusu, tylko dlatego, że przód jest zarezerwowany dla białych (uwaga techniczna: w USA autobusy mają tylko drzwi z przodu). W miejscowościach amerykańskiego Południa, było to zachowanie na miarę korzystania przez Polaków z tramwajów "nur fur Deutsche". Rosa Parks, oraz jej gest, stała się symbolem przemian w społeczeństwie amerykańskim, przemian, które doprowadziły do swego rodzaju "wyzwolenia" (teoretycznie wolnych) amerykańskich Murzynów, traktowanych jak obywatele drugiej kategorii. I o ile sama idea walki z rasizmem jest ideą słuszną (przypominam, że Murzyni jako "gorszy człowiek" byli traktowani jedynie w USA i III Rzeszy - nawet w czasach antycznych kolor skóry nie był wykładnikiem pozycji społecznej, czego przykładem Scypion Afrykański, czy greccy myśliciele, z których niektórzy byli niewolnikami), o tyle ostateczne zwycięstwo czarnej społeczności rozpoczęło epokę walki z innymi wartościami konserwatywnego Południa. Nie jest przypadkiem, że to właśnie lewaccy aktywiści zaangażowali się w walkę o prawa Murzynów: dało im to moralne prawo do późniejszych ataków na "ciemnych wsioków" (ang. rednecks - dosł. "czerwone karki" od pracy w polu) oraz ich zwyczaje i wartości, w tym religię katolicką.

Dyskryminacja rasowa do tej pory jest swego rodzaju tematem tabu w USA. Po cichu wielu Amerykanów (głównie owych rednecków) przyznaje, że największym jej efektem był wzrost przestępczości spowodowanej przez "wyzwolonych" murzyńskich i latynoskich mieszkańców miejskich gett. Kiedy jednak ktoś próbuje podnieść ten temat publicznie, zostaje mu przyklejona łatka wspomnianego rednecka - odpowiednik polskiego "pisiora". Jak wiadomo, oznacza to, że dana osoba jest (eufemizując) nie do końca pełnosprawna umysłowo, i jej wypowiedzi można traktować najwyżej w kategorii kiepskiego żartu. Praktycznie powoduje to zawłaszczenie publicznego dyskursu przez polit-poprawne środowiska lewackie, w czym duży udział mają (tak jak w Polsce) media. Kiedy więc republikański kandydat na prezydenta publicznie wynosi Rosę Parks do rangi symbolu wspólnego wszystkim Amerykanom, ogranicza on również zasięg dyskusji wewnątrz własnej partii, i przyjmuje lewacki system wartości (a przynajmniej jego część) jako swój własny. To tak jakby katolicki polityk Marek Jurek miałby uznać in-vitro i aborcję, za zabiegi zgodne z jego punktem widzenia. Niepokojące, nieprawdaż? No to przyjrzyjmy się reszcie przemówienia Mitta Romneya, tym bardziej z czysto polskiego punktu widzenia.

Tusk po plecach poklepany

"Kiedy ktoś was zapyta jak przeciwstawić się recesji, odpowiedzcie: spójrzcie na Polskę!", "nie ma wątpliwości, że spośród krajów Europy to Polska najlepiej walczyła z kryzysem", i jeszcze jedno: "na czerwonej mapie Europy, Polska stanowi zieloną wyspę suckesu". Te cytaty (wzięte z pamięci - proszę o nie wysyłanie pozwów sądowych) wbrew pozorą pochodzą od dwóch autorów: Mitta Romneya (pierwsze dwa) i Donalda Tuska. Nasz premier wszystkich premierów został wyjątkowo pochwalony i to ze strony człowieka, który (przynajmniej oficjalnie) reprezentuje poglądy gospodarcze raczej obce naszemu władcy. Właściwie nie ma o czym mówić: dyplomatyczne, polit-poprawne idiotyzmy obowiązują (szczególnie kiedy Romney walczy o głosy Polaków mieszkających w USA), ale należy zadać pytanie: czemu nie zapoznał się on lepiej z sytuacją polskiej gospodarki? Nie od dziś wiadomo, że Polska tonie w długach, a kreatywna księgowość Tuska i Vincenta Rostowskiego nie będzie tego ukrywać w nieskończoność. Romney był zresztą pełen pochwał dla "polskiego sukcesu" jaki miał tu nastąpić przez ostatnie ponad 20 lat. Skoro wyprzedaż majątku narodowego, pozbawienie się wszelkich środków produkcji, rosnący dług i podatki, upadek systemu zdrowotnego, szkolnictwa, niemal zupełna rezygnacja z posiadania sił zbrojnych mają stanowić sukces, wtedy twierdzę, że Ameryka jest państwem przegranym, a jedyną drogą na "szczyt" jest głosowanie na Obamę. Z drugiej strony, Romney jako Amerykanin jest zadowolony - staliśmy się państwem bez własnego głosu na arenie międzynarodowej, które zawsze będzie gotowe wysłać te swoje ostatnie kilka tysięcy żołnierzy, by ginęli w dalekich krajach za ropę, zamiast ćwiczyć obronę własnego kraju.

Zresztą dużą część swojego wystąpienia, kandydat na prezydenta USA, poświęcił zapowiedziom kolejnej wojenki, na którą chce posłać Polaków. Zaczęło się niewinnie od stwierdzenia, że "USA, Wielka Brytania, Izrael i Polska to najbliżsi sojusznicy". Rozumiem co nas łączy z USA - Polonia amerykańska (o której głosy Mitt walczy), oraz nasz kontyngent w Afganistanie. Z Wielką Brytanią łączy nas chyba tylko osoba Radka Sikorskiego, no i może polscy sportowcy walczący o medale w Londynie. Jak jednak wyglądają te "bliskie relacje" z Państwem Żydowskim? Ostatnio słyszymy o nich głównie w kontekście 65 mld dolarów, które mamy zapłacić Żydom wymordowanym przez Hitlera w obozach zagłady. Tzn. mamy zapłacić je spadkobiercom tych Żydów, a ponieważ wielu z nich zginęło w obozach bezpotomnie, pieniądze te mają zasilić budżet rządu z Tel Awiwu. Ponadto młoda izraelska awangarda aktywnie włącza się w światową walkę o prawdziwą historię ostatnich 70 lat. W momencie gdy niemiecka polityka historyczna promuje ewidentnie kłamliwą wizję "dobrych Niemców i złych Nazistów" (z Nazistanu chce się dodać), Izrael włącza się ze swoją interpretację II wojny światowej. Wg niej najwięcej zła zdziałali nie Naziści, lecz... Polacy przepełnieni nienawiścią do Żydów, i mordujący ich od wieków z okrzykiem "zabójcy Chrystusa" na ustach. Oczywiście ratunek Żydom przyniósł ZSRR, a co z obozami? Wiadomo - były polskie. Zaznaczam, że taka wizja historii jest promowana nie tylko przez Żydów związanych ze środowiskami lewackimi (których 3 miliony chce do Polski importować nasz "Leninek" Sławek Sierakowski), ale również przez tych, którzy uniknęli śmierci w niemieckich komorach gazowych (polecam "Bunt w Sobiborze" niejakich Phillipa i Josepha Bialowitzów, wydany kilka lat temu w Polsce). Zresztą, co tu się dziwić - przecież co najmniej od 1945 roku wiadomo, że w powstanie Izraela byli zaangażowani radzieccy towarzysze pochodzenia żydowskiego, w tym szczególnie zasłużony dla Polaków Ławrenty Beria.

Mitt Romney przy okazji wykazał się znów niezwykłą (choć typową dla Amerykanów) wiedzą z zakresu polityki międzynarodowej, kreśląc linię łączącą Syrię z Iranem - tak samo prawdziwą jak ta broń masowego rażenia produkcji irackiej. Właściwie większość przemówienia Romneya dotyczyła nadciągającej wojny z Iranem, i przymilania się do Polaków, by znów wykrwawili się w imię obcych interesów. Cóż może przy okazji tej wojny, która będzie decydować o istnieniu niepodległego Izraela, nasza współpraca militarna rzeczywiście stanie się bliska? Bo do tej pory Izraelczycy odmawiali choćby uruchomienia, wypożyczonych od Izraela, bezzałogowych statków powietrznych, które miały wesprzeć swoimi kamerami nasze siły walczące w Afganistanie, z "terrorystami", którzy ponoć mają zagrażać Państwu Żydowskiemu.

Polacy, obudźcie się!

Zasadniczo, jak wynika z treści przemówienia Mitta Romneya, stosunki polsko-amerykańskie nie ulegną poprawie po wygranej tego kandydata. Nadal będziemy dla "Wielkiego Brata" Bantustanem, Bulandą, z którą będzie można zrobić co się chce, a ta nie będzie protestować. Taka zresztą jest polityka zagraniczna USA, bez względu na rządzącą opcję, co jest normalne. Dlatego też Romney wie, że nie może dopuścić, by sytuacja w Polsce również stała się normalna - stąd to kadzenie wyjątkowo nieudolnemu Donaldowi Tuskowi i jego świcie.

Jednak to mnie nie martwi. Niepokoi mnie fakt, że ludzie tzw. prawej części polskiej sceny politycznej patrzą się na (teoretycznie) republikanina Romneya, jak na swego rodzaju Mesjasza, po którego nadejściu ogólnoświatowa prawica zwycięży i nastanie powszechny ład i porządek. Jak widać Romney ma o Polsce takie same zdanie jak jego przeciwnik Obama, i nie zanosi się na to by powróciła choćby sytuacja z rządów George'a W. Busha - kiedy mogliśmy liczyć choćby na ostre stanowisko wobec Rosji. Niestety, wygląda na to, że polscy działacze patriotyczni nie zdecydują się na, choćby niewielką, krytykę stanowiska Romneya wobec Polski, i w swoich wypowiedziach poprą tego człowieka, który jako "republikanin" postawił Polskę w jednym rzędzie państw demokratycznych razem z RPA, w którym następują coraz częstsze ataki na białą, katolicką mniejszość.

No, ale demokracja to władza większości, czyż nie? 

Polecam cykl o nieprawidłowościach w MON.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka