Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221
1734
BLOG

Nie dałem się złamać, czyli o tym, czy można w polityce być przyzwoitym

Aleksander Chłopek - outsider221 Aleksander Chłopek - outsider221 Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 129

  Rok 2017 był dla mnie rokiem wyjątkowym - uhonorowano mnie Krzyżem Wolności i Solidarności oraz Złotym Krzyżem Zasługi. W uzasadnieniu wskazano postawę w stanie wojennym, obronę uczniów przed aresztowaniami i  działalność w Duszpasterstwie Akademickim w Krakowie u "Wujka" bp. Jana Pietraszki. Byłem zaskoczony, byłem też wzruszony. Nie spodziewałem się takich wyróżnień - w mojej 40-letniej pracy zawodowej żadnych nagród czy odznaczeń nie otrzymywałem. A przecież nie mogłem narzekać - miałem najcenniejszą  i nieustającą nagrodę: uznanie, szacunek i pamięć uczniów.
    Nie byłem jednak zachwycony uzasadnieniem tych decyzji. Że broniłem i to skutecznie uczniów przed aresztowaniami? To przecież odruch zupełnie naturalny i  choć w tamtych czasach wymagał odwagi, jednak nie nadzwyczajnej, takiej raczej na poziomie podstawowym, codziennym. Nic wielkiego. Że byli wówczas dyrektorzy, którzy przedkładali swoją karierę nad dobro uczniów? - pewnie byli, ale przecież chyba niewielu. Że nie podpisałem "lojalki", tracąc na zawsze (a że na zawsze, to dla mnie wówczas w 1982 r. nie ulegało wątpliwości) szanse na spokojną pracę, być może w ogóle na jakąkolwiek pracę - też nic wielkiego. Zwłaszcza w porównaniu z  późniejszymi  wyrzutami sumienia, gdybym podpisał. Że wielu podpisywało? To ich problem - w końcu list Episkopatu rozgrzeszał z tej decyzji. Mnie ten list zasmucił.
    Więc nie byłem zachwycony uzasadnieniem. Zbyt dotkliwych przez 20. lat pracy nauczycielskiej w PRL-u doświadczyłem na sobie  represji, by przystać na takie skwitowanie mojej postawy. Bo jeżeli już coś było godnego uznania w mojej karierze nauczycielskiej, to przede wszystkim to, że potrafiłem wbrew wszystkiemu wytrwać w tym zawodzie, że dźwigałem ciężar każdego dnia tak, by uczniowie nie dostrzegli  moich nastrojów, depresji, załamań. By jakość mych lekcji była dobra. A do dziś twierdzą, pewnie też z przesadną życzliwością, że była znakomita. Nawet ci, co teraz bardzo emocjonalnie nie akceptują moich poglądów. 
    Wbrew wszystkiemu - bo w PRL-u tacy jak ja nie mieli prawa uczyć języka polskiego. Odsłaniać uczniom wielkość i piękno polskiej kultury, literatury, historii. Tym samym wielkość I i II Rzeczpospolitej.  I jeszcze sięgać po przykłady z literatury zakazanej, często emigracyjnej. Z pasją i wewnętrznym żarliwym przekonaniem. I stawać się dla młodzieży autorytetem. Także kimś bardzo bliskim, kimś, kogo "nachodziło się" prywatnie niemal codziennie, grupami, czasem całymi klasami, by dyskutować o wspólczesnej kulturze. I tak przez wszystkie lata 70.,  a potem jeszcze przez trzy lata w ramach  "tajnego nauczania".   
    Więc pracowałem przez 20. lat w PRL-u w atmosferze szykan, represji i powszechnej niechęci władz. Nie dotyczy to wszystkich pełniących kierownicze funkcje w ówczesnej oświacie. Tylko tych, którzy prawdopodobnie byli związani ze służbami. I wykonywali  polecania. Wystarczająco gorliwie, by mi stworzyć piekło i syndrom ofiary, na którą się poluje.   
    Nie dałem się złamać. I to rzeczywiście wymagało odwagi. Odwagi, która była silniejsza niż strach. Były sytuacje, w których przychodziło mi to z największym trudem, lęk obezwładniał, paraliżował. Szczególnie dotyczy to akcji podejmowanych w PZPR - miałem świadomość, że ocieram się o najwyższy wymiar kary.
    W tamtej, Ludowej Rzeczpospolitej, wynagrodzono mi to bardzo hojnie - chodziłem niemal w glorii chwały, powszechnego szacunku dla człowieka, którego stać było na rezygnację z kariery w imię wierności wobec zasad. Tę atmosferę  odczuwałem jeszcze w latach 90., do czasu, gdy moja bezkompromisowość zaczęła zagrażać interesom beneficjentów Okrągłego Stołu. Zwłaszcza w polityce. Choć zaczęło się wszystko od szkoły niepublicznej, której byłem współzałożycielem, a potem przez dziesięć lat dyrektorem. Bo jakże to - prywatne oświatowe poletko, które może być źródłem niezłych zysków, zostaje w Gliwicach zawłaszczone przez "nawiedzonego" idealistę! I jeszcze ze swoimi mrzonkami o służbie społecznej przeszkadza w lokalnej polityce, w której możliwości łatwych "konfitur" zaczęli odkrywać siermiężni do niedawna opozycjoniści. Tego się w III RP nie toleruje.     Rozpoczęła się kampania niechęci, podważania wiarygodności, budowana na pomówieniach, kłamliwych publikacjach, szeptanych oszczerstwach, intrygach, próbach upokarzania, czy nawet wymazywania mnie z historii miasta. Z każdym rokiem intensywniejsza i bardziej cyniczna, jak choćby ten list 7.  gliwickich radnych do marszałka Sejmu w 2006 r.. List zniesławiający mnie osobiście, a który - dzisiaj to sobie wyrzucam - potraktowałem pobłażliwie i z wyrozumiałością wobec zawiści, skłaniającej niektórych, przecież przyzwoitych ludzi,  do zachowań niepoczytalnych.
    Byłem ponad to, ponad sferą intryg i zawiści, nie dałem się ściągnąć do tego poziomu. Miałem poczucie własnej wartości, wiedziałem też jaka jest prawda. Do czasu - do roku 2014. Kiedy nienawiść osiągnęła swoje apogeum i przybrała formę tyleż brutalną, co absurdalną.
    To właśnie wtedy, w 2014 roku, gdy publicznie staranowany podnosiłem się z ziemi i zobaczyłem oddalającego się pospiesznie sprawcę, znanego polityka, uświadomiłem sobie, że pokorne przyjmowanie razów musi mieć swoje granice. Że moje wartości są im obce - oni znają tylko siłę  i słabość. A to, co uważają za słabość rozzuchwala ich. Do tego stopnia, że potrafili nawet dotrzeć ze swoją  nienawiścią do człowieka, który dotąd był dla mnie symbolem niezłomności. I tę nienawiść mu zaszczepić. Bo jak to sobie mogę inaczej tłumaczyć?! Syndromem sztokholmskim, zasadą konwergencji? Że politycy, którzy sami doświadczali na sobie bezwzględnej operacji odzierania z godności, dziś uczestniczą w tym samym procederze wobec osoby w gruncie rzeczy bezbronnej?!
    W. Sumliński często powtarza: "Dziś, gdy się chce człowieka niewygodnego, bo przyzwoitego, wyeliminować, wystarczy mu odebrać wiarygodność". Zb. Herbert zawarł to w znanej sentencji: "Najgorszym rodzajem zabójstwa jest oszczerstwo". Tak, odebranie dobrego imienia jest śmiercią cywilną. Żyłem z tym przez wiele lat.
         Od 2014 roku poświęciłem trzy lata na wertowanie i odzyskiwanie dokumentów, które miałyby jakikolwiek związek z moją przeszłością. Nie było to łatwe, bo ktoś bardzo zadbał, by dowody bezprawia zniknęły na zawsze. By w archiwach "wyparował" urobek służb, które gorliwie zajmowały się mną przez kilkadziesiąt lat.
     A jednak udało się zebrać sporą ilość materiałów, a także i wspomnień świadków, którzy nie bali się je spisać i przypomnieć prawdziwy przebieg zdarzeń, a nawet w jednym przypadku skorygować sfałszowany protokół Rady Pedagogicznej. Tak, nie bali się, bo przecież w III RP ciągle niewygodna prawda bywa karana. Nie wszyscy wykazali się taką odwagą  - nie mam do nich żalu, staram się zrozumieć i nie osądzać. Bo czasy były i są trudne, niejednoznaczne.
    Okazało się, że Krzyż Wolności i Solidarności oraz Złoty Krzyż Zasługi nie wszystkich przekonuje. Przełamałem się i tym razem sam wystąpiłem z wnioskiem do Urzędu  do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych o przyznanie mi statusu osoby represjonowanej politycznie. Poproszono mnie o udokumentowane uzasadnienie. Sporządziłem je, dołączając najważniejsze archiwalne materiały. Uzasadnienie składa się z dziesięciu części, przedstawiających bardziej lub mniej dotkliwe sytuacje i zdarzenia z lat 1966 - 1987. Urząd zareagował szybko - z początkiem roku 2018 otrzymałem legitymację nr 7986, potwierdzającą, że byłem "osobą represjonowaną z powodów politycznych" oraz odznaczenie "Za Zasługi dla Niepodległości  - 1956-1989".
    I zdarzyło się coś, co uzasadnia i podtrzymuje moją wiarę w ludzi. Ktoś, kto mnie kiedyś  publicznie zwymyślał od zdrajców i komuchów zatelefonował i  przeprosił. Rozmowa się przedłużyła, byliśmy obaj wzruszeni. Był jeszcze jeden telefon z podobną intencją. Ci, którzy mają naprawdę za co przepraszać, milczą. 
    Te dziesięć krótkich tekstów przesłanych do UdoSKiOR wraz z dokumentami będę co kilka dni publikować - stanowią bowiem ważne uzupełnienie tej notki:
1   - Studia na UJ i Duszpasterstwo Akademickie przy Kościele św. Anny - 1964-68
2   - Dziewięciuset maturzystów w ciągu 9. lat pracy w Zesp.Szkół.Zawod.- 1970-79
3   - Studium doktoranckie  - 1976-78
4   - PZPR, NSZZ "S" i aktywność polityczna w 1978-82
5   - Stan wojenny w Rymerze, w V Liceum Ogólnokształcącym  - 1980-82
6   - Tajne nauczanie - 1982-84
7   - Dwa lata w I  LO, zakaz pracy z młodzieżą szkół średnich - 1982-84
8   - Studium Nauczycielskie - 1984-90
9   - Wyjazdy i praca we Francji - 1985-89
10 - Zatrzymanie przez służby NRD i ostatnie przesłuchanie przez SB - 1987
    Po opublikowaniu wszystkich nastąpi podsumowanie, w którym istotne wątki rozwinę, także i te, które ujawnią się w komentarzach. Spróbuję się zmierzyć również z problemem przyzwoitości w polityce. Bo jest to według mnie dziś w Polsce problem najistotniejszy.

Pochodzę z wielodzietnej rodziny z ośmiorgiem dzieci, znam wartość takiej rodziny i bardzo wiele zawdzięczam Rodzicom i Rodzeństwu. Od 18 roku życia byłem inwigilowany przez SB i objęty prze te służby wielokrotnie operacjami rozpracowującymi. Przepracowałem 35 lat w zawodzie nauczycielskim jako polonista, dwie kadencje w Sejmie, w Klubie parlamentarnym PiS. Od 12 lat bezpartyjny. Obecnie na emeryturze, ze statusem represjonowanego politycznie w PRL. Uczestniczę w lekkoatletycznej rywalizacji sportowej na Mistrzostwach Polski Mastersów, zdobyłem kilkanaście medali, w tym 7 złotych (w skokach: wzwyż, w dal, trójskok i o tyczce). Sympatyk PJJ.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości