Anielski orszak niech twą duszę przyjmie,
Uniesie z ziemi ku wyżynom nieba,
A pieśń zbawionych niech ją zaprowadzi,
Aż przed oblicze Boga Najwyższego
Niech cię przygarnie Chrystus uwielbiony,
On wezwał ciebie do królestwa światła.
Niech na spotkanie w progach Ojca domu
Po ciebie wyjdzie litościwa Matka…(..)
Są w naszym życiu okresy, w których dawka traumy przekracza zwyczajowe równoważenie zjawisk radosnych i tragicznych w naszym życiu.
Jeśli ta równowaga ma miejsce - łatwiej nam powtórzyć i zastosować się do zalecenia (chociaż ktoś odszedł i czujemy się boleśnie opuszczeni) – show must go on. Wracamy wtedy biedniejsi o cały worek niespełnionych oczekiwań (w stosunku do tego kogo pożegnaliśmy na drogę życia) zapominając do „następnego razu”, że i my jesteśmy jedynie przechodniem na tym padole.
Od późnej jesieni aż do chwili obecnej żegnałam różnych najbliższych. Odchodzili w różnym wieku i z różnych powodów. Każdemu pożegnaniu towarzyszyły smutek niespełnionych nadziei i pustka jaką ich odejście wytworzyło w codziennym życiu ich bliskich i przyjaciół.
Wtedy gdy śmierć była wybawieniem od doznawanego cierpienia lub była wynikiem naturalnego cyklu życia łatwiej jest przepracować żal. Kiedy jednak śmierć dotyczy 11 letniego chłopca, w pełni sił i zdrowia tak trudno uznać jest wyjaśnienie, „że odszedł od nas do lepszego świata „.Że teraz w ramionach Matki Niebieskiej znajduje ukojenie, skoro ręce jego ziemskiej matki są tak boleśnie puste.
Wydawało się, ze nic nie zakłóci dalszego rozwoju tego chłopca. Niezwykle inteligentnego, rosłego jak na swój wiek (1.60). Znał 5 języków, grał na gitarze, pływał. Chciał studiować na Harwardzie, co było absolutnie realne zarówno w aspekcie Jego potencjału intelektualnego jak i możliwości finansowych jego rodziców.
A jednak oba potencjały nie wystarczyły do realizacji marzeń- brutalnie zniweczone przez pękniętą (chyba) oponę, pobliskie jezioro polodowcowe z głębia tuż przy brzegu, urwaną linę i brak fachowej pomocy o kilka zaledwie minut wcześniej.
Świadkowie wypadku mówią, że najpierw był huk, potem samochód zjechał z drogi, uderzył w betonowe słupki przy jezdni, otarł się o drzewo i wpadł do jeziora. Siedzące po prawej stronie auta dziewczynki (3, 5 letnią kuzynkę i 9-letnią siostrę) udało się wyciągnąć z tonącego auta bez szwanku. Kierowcę (dziadka) – już spod wody. Tylko Janek, niewidoczny w mętnej wodzie zamulonego jeziora został wydobyty przez bohaterskich ratowników medycznych w karetki pogotowia, która bardzo szybko dojechała na miejsce wypadku. Akcja ratunkowa przyniosła pozornie pozytywny skutek: przywrócono chłopcu oddech i akcję serca. Wezwany helikopter przewiózł Janka do szpitala Wojewódzkiego w Gdańsku. Tam, na OIOM przeprowadzono pełną diagnostykę. Już wieczorem stan był uznany jako bardzo ciężki, powtórne badania TK i EEG następnego dnia rano potwierdziły straszną diagnozę- wskutek długotrwałego niedotlenienia ustało krążenie mózgowe.
Rodzice Janka musieli pokonać kilka tysięcy kilometrów, aby dotrzeć do synka. Kiedy tuz po południu w poniedziałek pojawili się przy Janku- lekarze powiadomili ich, że jego życie dobiega końca i nie potrwa dłużej niż kilka dni.
Byli przy nim razem z dziadkami i przyjaciółmi. Tymi wypróbowanymi, którzy natychmiast, kiedy dotarła do nich straszna informacja o wypadku wsiedli w samochody aby jak najprędzej znaleźć się przy Janku. A kiedy już jasne było, że mogą jedynie wspierać rodziców w tych ostatnich chwilach życia ich syna, robili wszystko aby wesprzeć całą rodzinę.
Tatę Janka znam od lat wczesnej młodości. Był i pozostał moją sympatią spośród grona przyjaciół mojej córki. Jego żona bardzo szybko także zyskała moją przyjaźń. Z przyjemnością obserwowałam później kontynuację przyjaźni między moja córką i zięciem a nimi i kontynuację pokoleniową przez ich dzieci.
Jeszcze tak niedawno, w czerwcu mama Janka przyleciała z obecnego miejsca zamieszkania ( związanego z pracą) na koncert Michaela Buble w Gdańsku. Jeszcze nie zniknął z moich oczu obraz szalejących przed estradą Michaela fanek w wielkich okularach (Anetka i moja córka), rumieniących się kiedy piosenkarz je serdecznie uściskał… Żartowałam wtedy, że pewnie zachowałyby się mniej spontanicznie gdyby na sali były ich dzieci, bądź partnerzy z biznesu. Że gdyby pokazać tym ostatnim zdjęcia z koncertu – nie rozpoznaliby w tych szalonych „dziewczynach” business woman, z którymi na co dzień współpracują.
Ten obraz został brutalnie wyparty na stałe innym obrazem: Matki bolejącej nad własną niemocą powstrzymania odchodzenia swojego dziecka. Rozpaczliwie zaciskającej ramiona na swoim ciele, które miały przecież za zadanie chronić i tulić swoje dziecko. Zwiniętej z bólu jak obumierający kwiat. Na moich oczach umierali obydwoje- Janek i Jego mama.
Nikt nie był w stanie tego bólu zmniejszyć. Ani mąż, ani rodzice, ani przyjaciele. Wiem, że z bólem człowiek nauczy się w końcu koegzystować, że to kwestia czasu. Ale ta dawka rozpaczy jaka dane mi było widzieć przy odchodzeniu Janka – powaliła również i mnie.
Gdzieś, z głębokich czeluści wróciły moje własne rozpaczliwe doświadczenia po stracie mojego synka. Może chociaż kropla moich osobistych doświadczeń, (którymi dzieliłam się z mamą Janka) sprzed lat okaże się balsamem na jej rozpacz. Oby.
Zanim Janek przestał oddychać – zdążyliśmy dotrzeć z księdzem prałatem Zielińskim ( (z katedry Oliwskiej). Towarzyszył Jankowi i jego rodzicom podczas wędrówki duszy Janka do lepszego świata- modlitwą i serdeczną pomocą w pożegnaniu. Jak się później okazało po naszym odejściu ze szpitala ksiądz prałat towarzyszył Jankowi aż do sali post mortem. W dwa dni później odprawił niezwykła mszę świętą żałobną w Kościele św. Jakuba w Oliwie. Pełną obecności w każdym słowie Janka, jego rodziców i siostrzyczki. Podobnie było na gdańskim cmentarzu Srebrzysko, gdzie pochowano Janka w grobie rodzinnym.
Niebieską trumnę, która tonęła w bieli feerii kwiatów wybrała dla braciszka Martynka. A samej ceremonii oprócz ciepłych słów księdza prałata towarzyszyły wykonane kolejno na skrzypcach z akompaniamentem gitary ulubione utwory Janka: Californiacation, Under the bridge i The house of The Rising Sun.*
Odeszło z tego świata kolejne ukochane dziecko. Miarą tej miłości była rozpacz jego rodziny. W jej obliczu tak trudno zrozumieć innych „rodziców”, dla których dziecko jest mrocznym efektem czystego pożądania, bądź przedmiotem –balastem, którego można pozbywać się przy lada okazji.
W księdze dla Janka, w której zapisano słowa pożegnania znalazł się wpis jego 10-letniego przyjaciela, który oddaje najlepiej zrozumienie tego, co się stało „ wiem, że jesteś w lepszym świecie, ale ja za Tobą będę bardzo tęsknił”
W ostatnich miesiącach przyszło mi prawie a la long mierzyć się z bólem rozstawania. Bieżące sprawy ustąpiły tym, których terminu i przebiegu żaden człowiek nie wyznacza. W czasie trwania którego najważniejszym zadaniem jest przetrwanie bólu i pomoc w przetrwaniu tym, których ten ból dotyka najboleśniej.
A także świadomość roli pamięci w stosunku do ludzi których żegnamy. Bo kiedy umiera pamięć o człowieku, zaciera się sens jego ziemskiego bytu. A przez to sens naszego własnego bólu.
W tych smutnych miesiącach dane mi także było zaznać też promyków radości: z poznania i obserwacji młodych, prężnych biznesowo ludzi, dla których empatia znaczy więcej od kasy( mimo, że o powiększenie jej stanu zabiegają). Zadowolenia z poczucia możliwości dania siebie ludziom, którzy potrzebują wsparcia. Radosnego zdumienia, że śmierć która często jest momentem dla pozostałych przy życiu buntu i odchodzenia od wiary w Boga- może do Niego prowadzić.
Taki smutny czas Aniołów z promykami nadziei na ukojenie.
P.S. Jankowi dedykuję wiersz Gałczyńskiego, którego strofy wybrałam do Księgi dla Janka. Z nadzieją ,że prośba zostanie wysłuchana…..
Prośba o wyspy szczęśliwe
A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź,
wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty rozwiej, zacałuj,
ty mnie ukołysz i uśpij, snem muzykalnym zasyp, otumań,
we śnie na wyspach szczęśliwych nie przebudź ze snu.
Pokaż mi wody ogromne i wody ciche,
rozmowy gwiazd na gałęziach pozwól mi słyszeć zielonych,
dużo motyli mi pokaż, serca motyli przybliż i przytul,
myśli spokojne ponad wodami pochyl miłością.
*Rozmawiałam z wykonawcami po pogrzebie .Oboje powiedzieli ,że to był najtrudniejszy koncert w ich życiu. Włożyli w to wykonanie swoje serca. To było słychać.
http://expresskaszubski.pl/express-na-sygnale/2012/07/msciszewice-samochod-wypadl-z-drogi-i-wjechal-do-jeziora
http://kartuzy.naszemiasto.pl/artykul/1483445,po-wypadku-w-msciszewicach-zmarl-chlopiec-wydobyty-z,id,t.html
http://expresskaszubski.pl/express-na-sygnale/2012/07/zmarl-11-letni-chlopiec-z-wypadku-w-msciszewicach
Inne tematy w dziale Rozmaitości