Lidia Geringer de Oedenberg Lidia Geringer de Oedenberg
319
BLOG

Piekło wybrukowane jest dobrymi intencjami.

Lidia Geringer de Oedenberg Lidia Geringer de Oedenberg Technologie Obserwuj notkę 12

Największa bibliteka na świecie budzi sprzeciw autorów, księgarzy i wydawców. Nowe możliwości, jakie oferuje Internet zainspirowały Google, by książki o wyczerpanym nakładzie, często zapomniane, pokryte “kurzem historii” na nowo przywrócić do życia, w e-przestrzeni. Idea szczytna. Popularna wyszukiwarka od razu podpowiadałaby, co i kto na dany temat napisał i gdzie to znaleźć. Zeskanowane książki mogłyby być natychmiast dostępne na ekranie naszego komputera. Gigantyczna spuścizna tego, co do tej pory opublikowano byłaby dostępna dla każdego Internauty. Byłaby, pod warunkiem, że autor, wydawca i dystrybutor książek nie będą się sprzeciwiać.

Książki niechronione prawami autorskimi będzie można sobie wydrukować w domu, inne - chronione zamówić indywidualnie. A w przypadku wyczerpanego nakładu będzie można zamówić nawet 1 egz. do druku na zamówienie.
Brzmi to jak fantastyczna wiadomość dla czytelników i autorów, których książek wydawca nie zamierzał wznawiać.

Google chce skanować książki i udostępniać je Internautom nieodpłatnie, ale w zgodzie z prawem. Ktoś będzie musiał zapłacić za prawa autorskie i nie będzie to bezpośrednio Internauta. W świecie nie ma jednak nic za darmo, zatem za prawa autorskie zapłacą reklamodawcy.
 
Akcja także promuje książki, i te nowe i stare. Autor, z którego książki nawet 1 strona została opublikowana będzie miał prawa do części wpływu z reklam, tak może być np. w przypadku książki kucharskiej.

Szczytna idea utworzenia współczesnego odpowiednika słynnej Biblioteki Aleksandryjskiej doprowadziła jednak do sporu w kwestii praw autorskich. Osiągnięte przed dwoma tygodniami porozumienie - zadowoliło już Zrzeszenie Twórców i Stowarzyszenie Wydawców Amerykańskich oraz niektórych ich europejskich odpowiedników. Umowa przewiduje możliwość skanowania i udostępniania za opłatą pozycji wydanych na terytorium czterech państw: Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Australii i Kanady. Internauci z tych krajów będą mogli przeczytać 20% e-książki za darmo (koszty pokryją reklamodawcy), z kolei za pozostałe 80% zapłacą już z własnej kieszeni.

Z punktu widzenia autora i wydawnictwa oznacza to dwojakie korzyści. Po pierwsze: jednorazową opłatę od Google za możliwość zeskanowania książki (od 60 do 300 dolarów). Po drugie: 63% z zysków generowanych przez e-książkę w serwisie Google Books.

Mało kto zdaje sobie sprawę z faktu, że europejski użytkownik serwisu Google Books spoza Brytyjczykami - np. internauta z Belgii czy Polski - nie będzie miał dostępu nawet do wspomnianych 20% e-książki. Jak poinformowano mnie w biurze Google w Brukseli, w serwisie znajdą się głównie tytuły anglojęzyczne, zaś każdy europejski wydawca i autor, który wyrazi chęć przystąpienia do programu, będzie musiał porozumieć się z Google na własną rękę. Europejczykom pozostanie jedynie darmowy dostęp do najmniej atrakcyjnej kategorii książek - pozycji będących dobrami publicznymi, wobec których prawa autorskie wygasły już dawno (na przykład, we francuskiej bibliotece narodowej książki takie nie były wypożyczane od 200 lat). W ten sposób nie uda się zbudować kompletnej, elektronicznej biblioteki europejskich tytułów.

Mimo pewnych obaw związanych z projektem Google, takich jak: monopol firmy na przygotowanie i dystrybucję e-książek oraz konieczność odstąpienia jej części zysków z opłat i z reklam, uważam, że sam projekt jest dobry. Potrzeba nam jednolitych rozwiązań w dziedzinie praw autorskich. Zamieszanie wokół projektu Google wykazało już konsekwencje braku jednolitego unijnego prawa tej dziedzinie. Dzisiaj w Parlamencie Europejskim o tym dyskutujemy, moim zdaniem nadchodzi prawdziwa copyrights-rewolucja...

Z pozdrowieniami dla Internautów z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Technologie