Joanna K. przyjechała do Łodzi z Krynicy Górskiej, pod koniec lat czterdziestych ubiegłego wieku. Dokładnej daty już nie pamięta. Najpierw pracowała w zakładach im. Kunickiego. Potem w Marchlewskiego. Większość czasu przepracowała jako włókniarka na przewijalni. Obecnie przebywa, w zakładzie opieki społecznej. Chociaż może raczej należało by powiedzieć – mieszka. Słowo „ przebywa” odnosi się do sytuacji czasowej, prowizorycznej. A pani Joanna K. ma w domu opieki społecznej przytulny pokoik. Ma niewielki telewizor. Małą lodówkę. Kolorowe obrazki na ścianie. Portret papieża, Jana Pawła II. A także łazienkę, całą w jasnych kafelkach. I chyba po raz pierwszy poczuła się tu szczęśliwa. Zupełnie jak królowa. Jedynie czego jeszcze potrzebowała to …. kronikarza
Pierwsze tygodnie w mieście Łodzi.
Miałam cztery siostry, a jedna z nich mieszkała w Łodzi. I ona wysłała mi list - Aśka. Szybko przyjeżdżaj. Robota jest ! - A skąd ta moja siostrunia znalazła się w tej Łodzi, to ja nie wiem. Nigdy jej o to nie zapytałam. Przyjechałam wiec, zapukałam, a siostra już w drzwiach pyta - A gdzie ty będziesz spała? - Boże. To co ja co miałam powiedzieć? I co zrobić? Pójść na róg? Pod płot … Dobrze żeś ty mnie siostro urządziła. Ale ona na tej stancji kąt miała, i za ten kąt im sprzątała, i opierała. Wiec na początku mieszkałam u niej, te kilka dni. Może tydzień. Nie dłużej. Mieszkałam a raczej na podłodze spałam.
Potem dogadałam się z Faustynką, a ona mieszkała w Justynowie pod Łodzią. Tam o trzeciej wstawałam, aby na szósta do Kunickiego zdążyć. A wtedy ostra zimna była, bardzo ostra, ale na szczęście u niej był piec żeliwny, z rurą do ściany. Na oknach śnieg, że sankami można jeździć … Ta Justynka sama była, bo jej mąż w wiezieniu siedział, za kradzież węgla. I co się zaraz okazało? Justynka była w odmiennym stanie, a kiedy urodziła, to sołtys przyszedł, dziecko zobaczyć. Gdy zobaczył, to powiedział, że dziecko jest umierające, a było to prawda, bo całe w strupach było, z braku witamin. Bo co my jedliśmy, zupę chlipkę. Jeden burak na cały kociołek i ziemniaki pokrojone w talarki. Ale to nie był koniec wizyty sołtysa, bo on dalej pyta - Faustynko chrzciłaś to dziecko? A ona, to, tamto. Nie, bo nie, bo pieniędzy nie mam. Wiec on mówi do niej tak. - Słuchaj, chociaż jestem komunistą, to dziecko ci do chrztu podam. Lecz Faustynka dalej swoje - Nie, bo nie, bo pieniędzy nie mam., chrzestnej nie mam, ale zaraz sołtys się rozejrzał, i palcem na mnie wskazał - Ona będzie chrzestna! - a ja oczy tak … Jak te spodki. - Ależ panie sołtysie - mowie do niego - chrzestna ma jakieś obowiązki przez całe życie… - ale on tylko machnął ręką, i zaraz kazał dziecko na poduszkę położyć. Po bryczkę poleciał, i tą bryczka paradnie do kościoła pojechaliśmy. A potem, po kościele, na kolejową stacyjkę, i tam sołtys kupił herbatniki i herbatę, I tak oto wyprawiliśmy chrzciny dziecka Faustynki.
Joanna K. wchodzi do polityki
Nie pamiętam, w którym to było roku, chyba w połowie lat pięćdziesiątych, i wtedy pomyślałam, że jednak wstąpię do partii. Myślałam, że wystarczy, jak pójdę i powiem - Proszę mnie zapiąć do partii. Ale gdy przyszłam, to mi za raz powiedziano - To dobrze. Bardzo dobrze, lubimy jak ludzie wstępują do partii, ale wcześniej trzeba napisać podanie. - Natychmiast się przeraziłam. Podanie… Podanie, co ja tam będę pisać? W tym podaniu, że co, że jestem na sublokatorskim mieszkaniu, i o tej bidzie, co mi w tyłek daje … Wiec ja mówię tak, temu przewodniczącemu partii - Panie, daj mi pan statut. Ja się z tym statutem zapoznam. Ale kiedy go do domu wzięłam, i przeczytałam, od A , do Z, to zaczęłam się zastanawiać, czy mam jednak zapisać się do tej partii? I wyszło mi tak, że jak tam pójdę, to zostanę szpiclem. I na ludzi gadać muszę, a jak nie, to zaraz mnie z tej partii wyrzucą. Wiec tego podania o przyjecie do partii nie napisałam. Już następnego dnia, nasyłali mi kobietę, która przez miesiąc mi gadała i pytała, kto mi wybił z głowy tą partie? Wywiad robiła, bo przecie ja należałam do ZMP, a to była taka komóreczka komunistyczna mała, wiec, dlaczego wtedy, ja do tej komóreczki, tak, a teraz do Partii, nie. Dziwne, bardzo dziwne, że ja tego podania nie pisze. Do partii nie wstępuje, tylko ten statut wciąż na okrągło studiuje. I co jeszcze … Gdy ja sobie to wszystko obliczyłam, to znaczy te składki, to mi wyszło tak, z tego podliczenia, że za ta składkę roczną, mam tyle i tyle mleka dla dziecka. Tyle i tyle chleba. Taka jest prawda. Mój tata zawsze tak mi mówił. - Córa, ty się do żadnej partii ty się nie zapisuj. Twoja partia, to oczy, głowa i twoje ręce.
Joanna K. wychodzi za mąż i szuka mieszkania
Tak na początku lat 50 – tych było dobrze, to znaczy, nieźle … Tak, pracowałam żyłam, zarabiałam, tak … Ale w 1954 urodził mi się synek. Jakiś czas potem, zakład zaopiniował mi mieszkanie na Dąbrowie. Pamiętam, 34 metry, ale kuchnia ciemna, i pojechałam tam razem ze ślubnym. To był ostatni dom, a dalej krowy się pasły. Lecz to był taki czas, że mąż zaczał popijać. I jak się później okazało, to był kawal łobuza. Ale ja wcale o tym nie wiedziałam. Z moim mężem wyswatała mnie sąsiadka, ta, od kto tej prąd ciągnęłam To znaczy z licznika. A wtedy, kiedy ja ten prąd „ ciągnęłam” to byłam jeszcze panienką, a były to takie czasy, że panna była bez szacunku, i nie mogła długo być sama. Wiec ja za pana K. wyszłam. Jego ślubną zostałam. K. był trudnym człowiekiem. Z takiej rodziny, że wstyd o tym mówić … Jego mamunia miała męża i jeszcze, na dokładkę, wzięła sobie kochanka. A kiedy on, to znaczy mój maż, miał 16 lat, to zamieszkał u kobiety 40 letniej, która z nim seksualnie żyła. I wódkę piła. I kiedy tylko zajechaliśmy, na Dąbrowe, aby to 34 metrowe mieszkanie zobaczyć, to ja zaczęłam się bać, że on tam będzie popijał. A ja będę chodziła po sądach za eksmisją. Bo to pijak był, i jeszcze miał taką dziwną smykałkę, że, a to poziomica, a to kielnia, do reki mu się kleiła. I zaraz za to, z budowy go zwalniano. Potem, po jakimś czasie, pokazano mi jeszcze inne mieszkanie, takie na Gdańskiej, z długim przedpokojem, ale tam było jeszcze trzech lokatorów, wiec od razu powiedziałam - Nie. Za żadne skarby, nie…, Bo on będzie pijany chodził po tym przedpokoju. Tupał. Rozrabiał. I ludzie jego będą się bali, a do mnie pretensje mieli…
Wiec znowu, po jakimś czasie, kolejne mieszkanie mi pokazali, również na Gdańskiej. Tam był pokój, owszem ładny, słoneczny, była tam kuchnia, była woda, była ubikacja, co jeszcze … w pokoju duży piec kaflowy, a w kuchni piec szamotowy z blachą. Tylko schody były tam okropne, klinowate, wiec to mieszkanie także mi się nie podobało, ale mi wtedy powiedzieli, ci z kwaterunki. że jak się tam nie wprowadzę, to już mi nic nie dadzą. Wiec przyjęłam to mieszkanie z piecem kaflowym, bo schody schodami, ale co było najważniejsze, to, że do pracy miałam blisko. Bałam się także, że jak tego mieszkania nie wezmę, to mnie, gdzieś poza Łódź wywiozą, i tam, byle jakie mieszkanie mi dadzą.
Potem, były tylko straszne przeżycia. Mąż pił, wiec ja go straszyłam rozwodem, wtedy on padał na kolana, i prosił, i błagał. Na szczescie blisko była przychodnia, taka dla alkoholików, która lekarstwa wydawała. I ja go tam często pod ręką prowadziłam, ale on się wyrywał, i wieczorem naćpany do domu wracał, i gadał, że butelka to jego jedyna przyjaciółka … Wiec ja w końcu, nie wytrzymałam i założyłam sprawę rozwodową Po jakimś czasie dostał pozew. I kiedy pewnego dnia, szłam do pracy, to przed portiernia go zobaczyłam. Podszedł i powiedział, że koniecznie chce ze mną porozmawiac, wiec na ławce sobie usiedliśmy. On posiedział, posiedział, i końcu poszedł. A ja do roboty poleciałam. To była chyba popołudniowa zmiana. Kiedy wieczorem z roboty wracałam, to on zaczaił się na parterze w klatce. I tam poczęstował mnie siekierą. W głowę… Na szczęście ręką się zasłoniłam I gdyby nie ta ręka, to by mnie zabił. Ale miałam w tym wszystkim, swoje szczęście. Mój syn usłyszał krzyki. Wiec zaraz wezwał karetkę. A policja sama przyjechała. Potem był sąd i K. dostał 15 lat.
O rodzinie Joanny.
Miałam mieć jeszcze jedno dziecko… Jeszcze … Jak byłam jeszcze w ciąży, a było to jeszcze wtedy, zanim uderzył mnie siekierą. Tak, Kiedy…? Już nie pamiętam. Ale tak, on z roboty na budowie wraca, patrzy na mnie, patrzy, jak ja w tym łóżku leże, i mówi, że nienawidzi dzieci. A ponadto jeszcze rozmaite choroby ma, różne takie wariactwa, a to picie, a to złodziejstwa. Wiec ja wstałam, z tego łóżka, i bez słowa poszłam do szpitala. I tam powiedziałam, że maż ma chorobę, wiec natychmiast mi to dziecko usunęli. Wielka szkoda, bo ja zdrowa byłam. Powiem szczerze, jak na spowiedzi, ale ja przez całe swoje życie, może ćwiartkę wódki wypiłam. Nigdy do pracy się nie spóźniłam, ani nic nie ukradłam. Bo byłam taka, jak mój ojciec. Który był szanowanym portierem w kinie zdrojowym. Jeszcze przed wojną… W Krynicy. Białe mankiety nosił. I oczytany był niczym profesor.
Co było potem?
Potem było tak, że gdy ślubny siedział w tym wiezieniu, to ja nie próżnowałam, tylko sprawę o eksmisje założyłam … Ale po latach, gdy on z wiezienia wyszedł, to ciągle do mnie pukał, w drzwi walił, ale na szczęście kluczy nie miał. Wiec ja znowu poszłam do dzielnicowego, i pytam się, co mam teraz robić? Bo bałam się, że znowu dostanie białej gorączki, i znowu uderzy mnie siekierą, ale dzielnicowy powiedział, żebym się nie przejmowała, bo on mieszkanie dostał. Gdzieś koło parku Poniatowskiego, i tam mieszka. A także dali mu taki nakaz, aby do mnie nie podchodził. Ponadto, ten dzielnicowy powiedział, że będzie codziennie moje mieszanie obserwował. Wiec się uspokoiłam. Synem się zajęłam. I bardzo dużo mu serca dawałam. Mój syn zawsze wszystko ode mnie miał. Jak tylko dostałam wypłatę z fabryki, to go pytałam - Synu, co ty chcesz? A to do szkoły, a to skarpety, nigdy żadne tam słodycze. Potem ukończył szkołę. Zawodową. Ślusarz - mechanik. Tą szkołę na Grabieńcu, i kiedy tą szkołę ukończył, to zaraz poszedł do pracy. A tam, starsi sobie popijali. Ale nigdy mu nie dali stanowiska, aby się poduczył, tylko namawiali do wódeczki. Wtedy ja mu powiedziałam tak – Synu zwolnij się z takiej pracy. Nic tam po tobie. Ale jeszcze wcześniej do wojska poszedł, a że był słabego zdrowia, to w wojsku był kurierem. I prawie, co tydzień w domu był. Wiec musiałam mu wałówki robić, i do biletów kolejowcy dokładać. Po wojsku, poszedł do Anilany. I chyba tam piętnaście lat pracował. Aż do czasu, gdy Anilana padła..
Co było potem z moim synem?
Ja zawsze synowi mówiłam tak. - Synuś, jeżeli kiedyś spotkasz dziewczynę, bo przecież jesteś już mężczyzną pełnoletnim. Po wojsku. Pracujesz. I masz poważne zamiary, to ją przyprowadź i przedstaw. Miło będzie mi ją poznać, Przecież ja nie będę ci mówiła, czy jest ładna czy brzydka. Jeżeli ci się będzie podobać i pomyślisz, że jest to materiał na żonę, to proszę bardzo…
A on nic, mijają miesiące, a on żadnej nie przyprowadził. Lecz po jakimś czasie wraca z roboty, zdenerwowany jakiś taki, młody człowiek, to powinien po pracy spać, a on wzdycha a wzdycha, ciągle w łóżku się przewraca. Widzę, coś go trapi. Wiec ja mówię - Ty, co tak się w łóżku przewracasz? Może zadałeś się, z jakimi patałachami? A może masz problem sercowy, a może zrobiłeś dzieciaka? Powiedz mi. Jest w ciąży. Przyznaj się. Ja jestem twoim księdzem. Przyznaj się matce. Przecież ja ciebie nie zbije, ty pracujesz. Masz 26 lat.
- Tak, jest w ciąży - odpowiada.
- To co, naważyłeś piwa, będziesz to musiał wypić. Bo jakie widzisz synu inne rozwiązanie? Jak wyrazi zgodę, i ją poślubisz, to dobrze, a jak nie, to będziesz alimenty płacił, bo pracujesz. Wóz czy przewóz … No i ożenił się.
A dziś mój syn 60 lat już ukończył. Ma córkę, ma wnuczkę, i teraz czasami do mnie przyjdzie… Patrzę tylko, że coraz bardziej się garbi. Kręgi od tej roboty mu się przesunęły. Na lekarskiej komisji stawił się, ale trzecia grupa nie jest płatna. Bo to żadne inwalidztwo, te obsunięte kręgi. Można tak żyć i pracować
Jak Joanna K. znalazła się w domu opieki społecznej?
To maż mnie tak załatwił, całe noce nie spałam, i ci sąsiedzi… Tam były meliny, pijaństwo. Tłukli się i bili. Oka nie zmrużyłam, a rano musiałam biec do pracy. Wiec chodziłam na górę do tych sąsiadów i prosiłam - Panowie zlitujcie się. A oni, że maja imienny, a ja do nich, - Jak to? Codziennie imieniny. Kto ma codziennie imieniny? Panowie już sił nie mam. Wiec wpadłam w depresje, o śmierci myślałam. To przepisali mi leki, ale ja dalej nie spalam. Wtedy wysłali mnie do szpitala na Aleksandrowskiej, na obserwacje, a tam lekarz był, wspaniały mężczyzna, każdego tylko się pytał, jak się czuje i co się ostatniej nocy śniło. A wtedy ludzie mu wszystko opowiadali. Pewnego razu zaprosił mnie do swojego gabinetu, i pyta. Skąd pochodzę? Ile mam dzieci? I czy panią wciąż dręczą złe myśli, i depresje…
Wiec ja mu odpowiadam, że trochę tak, trochę dręczą, te koszmary, bo boje się, co będzie ze mną dalej, i pytam się go, czy mogłabym pójść do domu opieki społecznej. Ponieważ słyszałam, że takie domy istnieją.
- Tak istnieją. Wiec chciałaby pani tam pójść? - wtedy on pyta.
- Tak, bardzo. Bardzo.
Po sześciu tygodniach, tej obserwacji, wróciłam do domu. Miałam na korytarzu skrzyneczkę na listy, i kiedyś patrzę, do tej skrzyneczki, a tu list z domu opieki, z ulicy C. To się bardzo ucieszyłam, bo od tej rozmowy z lekarzem, nie minęło więcej niż kilka miesięcy. A kiedy przeprowadziłam się do tego domu opieki, to zaraz synowa podrzuciła mi ręcznik i mydło. I inne potrzebne rzeczy. Ale później także gehennę przechodziłam, bo pokój trzy osobowy miałam, a tam były różne stany. A to rakowe, a to depresyjne. Nawet alkoholiczka była, i ona tak mi dokuczała, tak dokuczała. Na szczęście w końcu umarła i ją w worku wynieśli Potem, na jej miejsce wprowadziła się 9o - latka, która co noc się pakowała do walizki, i w świat wyjeżdżała. Wiec ja narzekam i mówiłam, że mam przeżycia. Rodzinne i okupacyjne. Także zdrowotne. Wiec najwyższa pora, abym miała święty spokój. Wiec w końcu dali mi ten pokój. Piękny. Duży. Jednoosobowy. I dopiero teraz, tutaj niczym jakaś królowa sobie mieszkam.
P.S. Rozmowę z panią Joanną przeprowadziłem w marcu 2015 roku. W podzięce za poświęcony mi czas podarowałem jej bukiet goździków.
-