Co najbardziej wyróżnia dwie partie postkomunistyczne SLD (czyt. PZPR) i PSL (czyt. ZSL) od WSZYSTKICH, które powstały już w III RP? Oczywiście dwie pierwsze miały na starcie poparcie w mediach i biznesie, zagwarantowane fundusze w postaci przejęcia majątku po ich pierwowzorach z czasów PRL, ale nie tym się chciałem teraz zająć. Różnica nie tkwi także w sferze idei (cynizm kontra ideowość) ponieważ Samoobrona w tej sferze działała w podobny sposób a jednak nie da się tej partii porównać do SLD.
Podstawową różnicę stanowiła organizacja partii. Ponieważ postkomunistyczne partie posiadają bogatą (choć na pewno nie chlubną) historię. Na ich działanie bardzo silny wpływ mają struktury regionalne, które bardzo często potrafią wymóc na kierownictwie zmianę kierunku działań. Natomiast największą różnicą jest możliwość przetrwania po zmianie lidera, której to zdolności młodym tworom politycznym zdecydowanie brakuje.
Partie wodzowskie
Powszechnym obecnie wydaje się narzekanie na sposób przewodzenia partiom. Stawiany jest argument o tym, że wodzowie blokują możliwość ekspresji politycznej myśli swoim działaczom. Tylko, że taką właśnie dyscyplinę wymusza nasz ustrój. W systemie partyjno gabinetowym dla szefa rządu (czy też dla kandydata partii opozycyjnej na to stanowisko) potrzeba bezwarunkowego poparcia w parlamencie, ponieważ zacinająca się maszynka sejmowa prędzej czy później powoduje zmiany na stanowisku szefa rządu. Już sama konieczność powstawania koalicji popierającej rząd generuje wystarczająco dużo problemów o charakterze tarć programowych czy też konfliktów interesów. Rozdyskutowana (na poziomie publicznym) i zbyt wielonurtowa partia poddana silnym naciskom medialnym przy pierwszej przeszkodzie poszłaby w rozsypkę. Poza tym silne przywództwo nie wymaga bezwarunkowego poparcia dla szefa. Jeśli wykaże się odpowiednimi argumentami i będzie posiadało odpowiednią dozę cierpliwości połączoną z umiejętnością przekuwania idei w czyny można zmienić stanowisko partii nawet w bardzo kłopotliwych sprawach - a nie ma się co czarować politycy nie lubią ciężko pracować.
Brak nowych twarzy
Ta mantra jest - o dziwo - najczęściej powtarzana przez stare wygi. Tak było podczas powstawania partii Partia demokratyczna - demokraci.pl. Tak jest teraz gdy powstaje 'portal' (w uszkach bo wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego co powstaje naprawdę) Polska XXI.
Niby prawda, że Tusk, Kaczyński to są aktywnymi działaczami od początków lat 90 (a nawet wcześniej). Tylko proszę mi udowodnić, że inaczej jest w przypadku Lityńskiego, Frasyniuka, Rokity i Ujazdowskiego.
Natomiast Gowina, Ziobrę, Kowala, Dudkiewicza (tego ostatniego przytuliłyby do swego serduszka obaj hegemoni), czy wśród dinozaurów PZPR Olejniczaka i Napieralskiego trudno nazwać weteranami. A jednak osiągnęli sukces. Potrafią się odnaleźć na scenie politycznej i mają ogromny wpływ na kierunek działań własnych partii.
Jestem sobie w stanie wyobrazić sejm marzeń takich kreatorów wydarzeń politycznych jak Żakowski. Sejm gdzie przesiadują i dyskutują sobie młodzi wykształceni z dużych miast. Sejm podatny na tyrady najwybitniejszych publicystów spod znaku 'Polityki'. Tylko taki sejm z polityką wspólnego nic by nie miała. Do prawdziwej potrzebni są ludzie dojrzali i stateczni, którzy są w stanie przewidzieć skutki swoich działań. Oczywiście nie jestem zwolennikiem całkowitego zamrożenia dyskursu wokół jakiegoś status quo. Potrzebne od czasu do czasu są burze wokół ambitnych projektów (a Polska takich potrzebuje jak kania dżdżu). Jednak zawsze trzeba mieć na uwadze przewidywalne skutki nieodpowiedzialnych działań oraz trzeba wyważyć racje różnych środowisk z szczególnym uodpornieniem się na agresywny lobbing medialny. Aby całą tą skomplikowaną materią w jakimś kierunku pchnąć trzeba ogromnego autorytetu i samozaparcia.
Ewolucja wymaga cierpliwości (JOW nie jest cudownym lekarstwem)
Prawdą natomiast jest niski poziom elity politycznej jako całości. Po 45 latach monopartii (do której zapisywały się wiadomo jakie elementy) i dziwnej transformacji do polityki lgnęły raczej persony spod podejrzanej gwiazdy. Przyzwoici ludzie raczej unikali PZPR w kolejnych wcieleniach a alternatywy nie zawsze były dość pociągające, a co najważniejsze nie wiadomo było, czego można po nich się spodziewać.
Do niedawna panowała nieznośna chwilowość partii. Gdy już któraś zdołała przekonać swoimi działaniami bardziej sceptycznych obserwatorów znikała z sceny lub przepoczwarzała się w swoje kolejne wcielenie. Przykładów nie ma potrzeby mnożyć. Najgorsze, że chwilowość nie była oparta na jakiś problemach ideologicznych a najczęściej wynikała z chorych ambicji liderów co mniejszych stronnictw, którzy nie potrafili wspólnie działać w celu osiągnięcia jak najlepszego rezultatu swoich celów.
JOW nie jest też żadnym remedium na niedostatki elit. Jak pokazał przykład PO w 2001 roku przy tak niskim relegowaniu uprawnień do budowania list zamiast uśpionego potencjału wychodzą na wierzch lokalne układy. Bez odpowiednich procesów oczyszczających życie publiczne z nieprawidłowości regulacja spychająca większą odpowiedzialność w dół będzie przynosić opłakane rezultaty.
Instytucje w kontrze do chwilowych wolt
Jeśli ma powstać rzeczywista elita polityczna, która będzie w stanie kierować się czymś więcej niż partykularnymi politycznymi interesami i zarazem być przygotowaną do pełnienia obowiązków, które wiążą się z administrowaniem krajem i przygotowywaniem reform poprzez przekucie projektów w konkretne ustawy, potrzebna jest przede wszystkim cierpliwość. Nie da się tego zrobić bez pieniędzy i odpowiedniego wsparcia merytorycznego. Prawdą jest, że obecnie nie są tworzone odpowiednie instytucje, które mogłyby zapewnić odpowiednie wsparcie. Szansę na takowe dają dotacje budżetowe dla partii. Jak jednak widać nie stanowią one dobra same z siebie. Możliwym rozwiązaniem są dodatkowe regulacje w postaci albo ograniczenia środków przeznaczanych na reklamę albo wyznaczania limitu, który musi być przeznaczony na ośrodki badawcze nie pełniące działalności w sferze mediów.
Takie regulacje mogą przyśpieszyć proces, który już właściwie następuje. Mam na myśli profesjonalizację polityki. Jednak najważniejszą rzeczą, która będzie miała pozytywny wpływ na takie działania będzie miał czas. Już dzisiaj udało nam się w znacznym stopniu pozbawić jarzma komunistycznych wpływów w sejmie (mam nadzieję, że nie jestem zbytnim optymistą). Mamy znacznie lepszego prezydenta niż dwóch wcześniejszych razem wziętych.
Nie tak dawno wyśmiany został Migalski, który przedstawił wizję dwubiegunowa scenę polityczną. Wielu z prawa i z lewa zaprotestowała twierdząc, że nie wszystkie nurty są należycie reprezentowane w parlamencie jednocześnie odmawiając innym możliwość reprezentacji. Klincz, jaki nastał po wyborach w 2007 roku, nie będzie on trwał wiecznie. Prędzej czy później jeden z graczy wyciągnie nową i nośną idee, która doprowadzi do kolejnej serii zmian. Moim zdaniem dla wszystkich byłoby lepiej gdyby oba nurty polityczne przetrwały ten okres, co mogłoby doprowadzić do powolnego modelowania naszych polityków.
Inne tematy w dziale Polityka