O roku ów! kto ciebie widział w naszym kraju!
Ciebie lud zowie dotąd rokiem urodzaju,
A żołnierz rokiem wojny; dotąd lubią starzy
O tobie bajać, dotąd pieśń o tobie marzy.
Z dawna byłeś niebieskim oznajmiony cudem
I poprzedzony głuchą wieścią między ludem;
Ogarnęło Litwinów serca z wiosny słońcem
Jakieś dziwne przeczucie, jak przed świata końcem,
Jakieś oczekiwanie tęskne i radosne.
Poeta mówi co prawda o 1812 roku a kontrkultura miała miejsce na początku drugiej połowy zeszłego wieku, ale ten cytat ma pokazać w jaki sposób starzy ludzie marzą o swojej młodości. Zastanawia mnie sytuacja w której obecnie znajduje się kampania prezydencka w USA. mamy konflikt młodości z starością, kreatywności z statecznością, doświadczenia z świeżością. Wreszcie na koniec trzeba przytoczyć chyba jeden z ważniejszych białego prezydenta z czarnym antyprezydentem.
Obama obiecuje nowy początek, wielką zmianę i bazuje na ogromnym młodzieńczym entuzjazmie (tak wspomnę filmiki w youtube czy zaangażowanie sporej ilości młodych wolontariuszy). Gdy oglądamy urywki konwencji czy przemówień różnicę widać już na pierwszy rzut oka. Tłem dla większości wystąpień Obamy jest rozentuzjazmowany tłum

Natomiast McCain najczęściej występuje na tle flagi, banera i za pulpitem, co daje najczęściej efekt, jakby przemawiał mąż stanu.


Oczywiście to jest uproszczenie. W stanach nie przejdzie coś takiego jak alienacja kandydata. On musi być blisko wyborcy i sprawiać wrażenie, że on tutaj przyszedł właśnie dla swoich potencjalnych wyborców. Jednak nie da się ukryć, że Obama stawia bardziej na wizerunek swojaka natomiast McCain pozuje raczej na odpowiedzialnego i statecznego przywódcę, który nie boi się przyszłych wyzwań.
Do czego prowadzą nas te wszystkie wnioski z kampanii prezydenckiej? Moim zdaniem będziemy w najbliższych miesiącach świadkami starcia właśnie takiego jakie miało miejsce właśnie w epoce kontrkultury. Wielka zmiana i nowy początek w wydaniu Baracka Obamy najpewniej nie skończy się na sektach, wolnej miłości, paleniu trawki i koncertach Woodstock, jednak przesycenie kampanii ideami zerwania z starym porządkiem nasuwa, bardziej lub mniej skojarzenia z buntem powojennego pokolenia.
Kolejną sprawą, która łączy oba okresy jest konflikt zbrojny poza granicami Stanów, gdzie młodzi chłopcy walczą w obronie nieznanego kraju oraz w imię niezrozumiałych wartości. Bunty przeciwko interwencji w Iraku co prawda nie mają takiej siły jak w przypadku wojny w Wietnamie (co najpewniej jest związane z innym sposobem rekrutacji żołnierzy), jednak ten konflikt odgrywa niebanalną rolę w samej kampanii. Mamy bardzo silne przekazy obu kandydatów z których jeden opowiada się za kontynuacją działań a drugi jest zwolennikiem ich jak najszybszego zaprzestania.
Kontrkultura jednak jest najsilniej obecna w samej kampanii senatora z Illinois. Co prawda wśród zwolenników kandydata demokratów na urząd prezydenta znajduje się wielu, którzy mają dość obecnej prezydentury, jednak gdy oglądam ogromny entuzjazm połączony z atencją dla każdego wypowiedzianego słowa (jak było w przypadku nieudolnej moim zdaniem próby odcięcia się od niemądrych wypowiedzi pastora Wrighta http://mrittenhouse.salon24.pl/67580,index.html). Kojarzy mi się to z uwielbieniem jakim były obdarzone wielkie gwiazdy rocka, które w mozole dochodząc do swego gwiazdorstwa korzystając w pełni z zdobyczy kapitalizmu i konsumpcjonizmu śpiewały o utopi bez pieniędzy, nieba, wojen itd.
Kontrkultura może nie tyle kontratakuje, co sieroty po niej znalazły sobie nowego idola w postaci młodego czarnego i niedoświadczonego lidera, na którym można skupić swoje frustracje z okresu dzieci kwiatów. Pocieszające jest to, że wielka zmiana jak nie nadeszła do tej pory tak i tym razem nie nadejdzie, nawet gdy (a mam nadzieję, że do tego nie dojdzie) w białym domu zasiądzie pierwszy Murzyn w historii Ameryki.
Inne tematy w dziale Polityka