W jednym ze swoich scholiów Nicolas Gómez Davila rzecze, że żyjemy w świecie po „katastrofie demograficznej”. Myśl to bardzo słuszna i prawdziwa. Gdzie nie spojrzeć, tam masy ludzi, dookoła betonowe miasta i uliczne korki. Po ulicach przewijają się tłumy i masy.
„Katastrofa demograficzna” jest faktem i nie ma jak tego zmienić. Istniało kilka prób zmiany tego stanu przez obniżenie liczby ludzi: Babeuf chciał nadwyżki gilotynować; Stalin trzymał je w gułagach; Hitler gazował, a Pol Pot rozrzucał zwłoki po polach Kambodży. Podjęte próby nie wydają się więc – mówiąc bardzo delikatnie – sympatyczne. „Katastrofa demograficzna” jest faktem empirycznym i jedyne co można zrobić, to zastanowić się czy i na ile interwencje rządów są w stanie sytuację tę modelować.
Rządy są w stanie na demografię wpływać. Nie ma wątpliwości, że gdy tylko się za to wezmą, obok skutków pożądanych, pojawiają się te, których planiści zamknięci w gabinetach nie zauważyli i nie wyczuli. Za jakiś czas będziemy mogli to obserwować w Indiach i Chinach, gdzie stosuje się nadzwyczajny reżim demograficzny. W Indiach odznacza się medalami wsie, gdzie przez kilka lat nie urodziło się żadne dziecko. Być może, że wsie te mogą być dziś dumne, ale aż prosi się zadać pytanie: a kto będzie utrzymywał i opiekował się za 30 lat mieszkańcami wsi, skoro nie będzie w niej ani jednego młodego człowieka? Podobną sytuację mamy w Chinach, gdzie kobiety są zmuszane do zabijania dzieci poczętych, nawet do 6 miesiąca ciąży (co oznacza de facto zabicie wcześniaka). Pomijając problem moralnej potworności tego procederu, znów trzeba postawić pytanie: w jaki sposób za 30 lat 300 milionów młodych Chińczyków utrzyma miliard staruszków? Być może, że w Chinach i Indiach po prostu wrzuci się „staruchów” do pieca, ewentualnie potraktuje się ich „humanitarnie” strzykawką.
Społeczeństwa zachodnie także się starzeją, na co zwrócił uwagę Pat Buchanan w „Zmierzchu Zachodu”. Autentycznie jest problemem, że ludzie zachodni nie chcą mieć dzieci, wybierając karierę i dostatnie życie bez kłopotów. Przyczyny tego stanu wskazać jest łatwo: system przymusowych ubezpieczeń społecznych. W „Starym Testamencie”, gdy Jahweh błogosławi któremuś z bohaterów, to obiecuje mu „liczne stada i potomstwo”. Stada to zamożność; potomstwo to obietnica, że ktoś zaopiekuje się na starość osobą w ten sposób błogosławioną. O ile dziś „liczne stada” nadal są w modzie, o tyle „liczne potomstwo” już nie, gdyż osobami starszymi zajmuje się opieka społeczna. Przymusowe ubezpieczenia pozwalają na wypłacanie niskich bo niskich, ale regularnych emerytur. System opieki społecznej, szpitalnej, domy spokojnej starości powodują, że „liczne potomstwo” przestało być gwarancją dostatniej starości. Stąd alarmujący spadek dzietności.
Polski ustawodawca także próbował ostatnimi czasy zaznaczyć swoją obecność na „froncie demograficznym”, czego wynikiem było tzw. becikowe. Trzeba przyznać, że był to jeden z najgłupszych pomysłów w historii „frontu demograficznego”. Pomijam kwestię jak becikowe wpływa na powiększenie się socjalizmu, ile przybyło okienek w urzędach i urzędasów, którzy się tym zajmują. Rozważmy ten problem z punktu widzenia demograficznego.
Gdyby za urodzenie dziecka dawano milion PLN, to zapewne w ciągu kilku lat Polska przemieniłaby się w gigantyczny żłobek. Miliony kobiet kwota taka zachęciłaby do rezygnacji z pracy zawodowej i rodzenia dzieci. Ale przeżarte przez socjalizm Państwo Polskie nie stać na takie gratyfikacje, dlatego becikowe wyniosło raptem 1000 PLN. Pytanie: która kobieta zdecyduje się pokrzyżować sobie plany życiowe, zrezygnować z pracy, kariery, niezależności i urodzić dziecko za 1000 PLN? Nie powiemy, że żadna. Przeciwnie, będą takie. O ile dla statystycznej Polski 1000 PLN to połowa pensji, o tyle są środowiska, gdzie 1000 PLN to duża kwota, którą można szybko zamienić na rekwizyty niezbędne dla kilkudniowej libacji. Innymi słowy, becikowe sprzyja zwiększonej dzietności, ale w rodzinach patologicznych. Często słyszymy w telewizji, że kobiety z marginesu rodzą dziecko, odbierają becikowe, po czym zostawiają je w szpitalu i wracają do domu. Czy celem ustawodawcy było zapełnienie domów dziecka?
W wiadomościach telewizyjnych bezustannie słyszymy o rozmaitych Krzysiach i Michałkach w wieku 2-6 lat pobitych przez matki, ojców czy konkubentów. Oto dzieci urodzone i wychowywane w rodzinach patologicznych, dla których 1000 PLN becikowego to poważny alkoholowy zastrzyk. Dlatego liczba takich afer nie będzie wcale malała, lecz będzie rosła, gdyż urodziło się już dużo dzieci, które zostały zrodzone wyłącznie dla becikowego.
Problem polega na tym, że ustawodawca – jak to z państwem bywa – chciał dobrze, a wyszło jak zwykle. Czy to znaczy, że ustawodawca nie może nic w tej sprawie zrobić? Przeciwnie, ale musi zmienić logikę myślenia. Becikowe opiera się na pytaniu „jak państwo może finansowo wspomóc demografię?”. To jest klasyczna logika socjalizmu: ma przyjść państwo, ma coś zrobić, dać, zająć się i zaopiekować. Logika tradycyjna (przedsocjalistyczna) nakazuje postawić to pytanie inaczej: „jak państwo może ułatwić życie ludziom tak, aby rodziło się więcej dzieci?”. Samo postawienie takiego pytania sugeruje odpowiedź: jak najmniej interweniować w życie społeczne.
Każda forma podatku jest interwencją w życie społeczne, a więc czym podatku jest mniej, tym mniej jest takiej interwencji. Ulga podatkowa na każde kolejne dziecko, możliwość rozliczania się wraz z dziećmi przed fiskusem – oto rozwiązanie, które mógł przyjąć ustawodawca. Zniżka podatków – zauważmy – nie sprzyja rodzeniu się dzieci w rodzinach patologicznych, gdyż gdy dochód wynosi ZERO, to ulga podatkowa wynosi tyle samo. Ulga zachęca do rozmnażania się te rodziny, które mają dochody, a czym wyższe mają dochody, tym wyższa jest ulga. A więc system ten skłania do wzmożonej rozrodczości tzw. klasę średnią (dla bogatych to miniaturowe kwoty). No i mamy rozwiązanie, które zadowala nasze cele, a nie mnoży pobitych Michałków i Krzysiów.
Adam Wielomski
Inne tematy w dziale Polityka