Cóż, czasami zdarza się, że doceniamy klasyków dopiero wtedy, gdy ich myśl wydaje się już całkowicie nieaktualna, ośmieszona i anachroniczna. Tak jest np. z Karolem Marksem, który jako socjolog nadal trzyma „rząd dusz” na wydziałach humanistycznych (szczególnie amerykańskich), ale którego sloganów politycznych już chyba nikt nie traktuje poważnie.
Tymczasem właśnie okazało się, że to Marks miał rację. Piszę te słowa pod wrażeniem wiadomości, że Kongres amerykański właśnie uchwalił tzw. Plan Paulsona, polegający na wykupie – za gigantyczną kwotę 700 miliardów dolarów – trefnych kredytów na nieruchomości, które zostały bezmyślnie udzielone przez amerykańskich bankierów. Prawdę mówiąc złodziejstwa, uczynionego w majestacie prawa, na taką skalę jeszcze świat nie widział. W Stanach Zjednoczonych mieszka – w zaokrągleniu – ok. 300 milionów ludzi, a więc podatników jest zapewne ok. 200 milionów. Jeśli kwotę państwowej dotacji, czyli 700 miliardów, podzielimy przez owe 200 milionów, to wyjdzie nam, że statystyczny amerykański podatnik „podarował” właśnie bankierom z Wall Street 3.500 dolarów amerykańskich (10.000 PLN w przeliczeniu na naszą walutę). Jakim prawem takie złodziejstwo mogło mieć miejsce w praworządnym i demokratycznym kraju?
Mogło się stać właśnie dlatego, że Stany Zjednoczone to kraj demokratyczny. Stąd właśnie przypominam prorocze słowa starego Marksa, że demokracja stanowi jedynie zasłonę dla panowania kapitału. Oto kapitał, naciskając kongresmenów, grożąc im zamrożeniem wpłat na kampanie wyborcze, doprowadził do sytuacji w której „suwerenny” amerykański naród („We people”) nabił kabzę bankierom, graczom giełdowym, spekulantom i innym nielicznym grupkom, których dochody roczne oscylują w granicach kilkunastu milionów dolarów. Dla kongresmenów 200 milionów głosujących ludzi miało mniejszą wartość niż poparcie kilku tysięcy „grubych ryb” świata finansjery. Zgodnie z teoretycznymi podstawami demokracji popełnili właśnie polityczne samobójstwo; ale zgodnie z praktyką demokracji właśnie zapewnili sobie duże pieniądze na kolejną kampanię wyborczą. Nie mam wątpliwości, że - z politycznego punktu widzenia – postąpili mądrze. Lud za miesiąc zapomni jak został okradziony, oszukany, jak napluto mu w twarz. Ale taka jest właśnie rola ludu – być rolowanym, oszukiwanym, okradanym. Lud ma krótką pamięć, ale bankierzy mają długą. Odwdzięczą się, kiedy przyjdzie na to pora. Wspomogą hojnie kampanię wyborczą, a gdyby się zdarzyło, że któryś z głosujących za Planem Paulsona nie dostałby się ponownie do Kongresu, to bankierzy na pewno przygarną go w którymś ze swoich banków na dobrej posadce z godziwą pensją (pewnie wyższą niż dieta kongresmena).
Przyjęcie Planu Paulsona dowodzi tylko i wyłącznie tego, że demokracja stanowi zawoalowaną twarz rządów o charakterze plutokratycznym. Gdy Kongres w pierwszym głosowaniu odrzucił ten złodziejski projekt, to powód tego odrzucenia był znany i jasny: za półtora miesiąca wybory. Gdyby katastrofa finansowa zdarzyła się pół roku przed wyborami, to Kongres przyjąłby ten plan od ręki i miażdżącą większością głosów. Te półtora miesiąca wzbudziło wahania kongresmenów, wskutek czego prezesi banków musieli przez tydzień zasypywać ich telefonami aby zmienili zdanie. I zmienili zdanie, bo tłum jest głupi i ma krótką pamięć, a bankierzy pamiętają i umieją się odwdzięczyć.
Podstawowa zasada kapitalizmu – każdy pracuje na siebie – została złamana. Państwo dofinansowało prywatne przedsięwzięcia. Niestety, z precedensu tego nie skorzystają właściciele sklepów z warzywami, szefowie warsztatów samochodowych, właściciele drobnych firm. Jeśli im zajrzy w oczy bankructwo, to nikt im nie pomoże. Jeśli – co nie daj Boże! – „Najwyższy Czas!” stanąłby przed widmem plajty, to próżno zwracałby się do budżetu państwa z prośbą o dotację. Na nic byłyby zapewnienia, że taka plajta spowodowałaby „załamanie się rynku” i „utratę miejsc pracy”. Nie, państwo demokratyczne ratuje tylko wielkich i wpływowych, tych, którzy albo są właścicielami kanałów telewizyjnych, albo są na tyle znaczni lub hałaśliwi, aby w telewizorach mieć znaczący czas antenowy.
W Polsce jest tak samo. Małe firmy mogą plajtować tysiącami, a nikt im nie pomoże; przeciwnie, zostaną dobite kontrolami podatkowymi. Ale co innego jak padać mają wielkie stocznie zatrudniające kilkanaście tysięcy ludzi. Dla stoczni są pieniądze, gdyż mają one wartość „historyczną” i ich upadek spowodowałby „utratę licznych miejsc pracy”. Rząd właśnie główkuje jak – pomimo veta Komisji Europejskiej – wtłoczyć w socjalistyczne, nierentowane stocznie 6 miliardów PLN. Jeśli w Polsce jest ok. 20 milionów podatników, to każdy z nas przeciętnie ma dać w „prezencie” stoczniom po 300 PLN.
Powtórzę to samo pytanie co przy Planie Paulsona: dlaczego? Jakim prawem ja, polski podatnik mam być zmuszony do finansowania jakichś stoczni, w których nigdy nie byłem i które mnie nie interesują? Czy jak moja firma będzie bankrutować, to także podatnicy zrobią zrzutę na ratowanie mojego biznesu? Nie zrobią. Dlaczego? Bo głosujących stoczniowców jest kilkanaście tysięcy, wraz z rodzinami to kilkadziesiąt tysięcy. A ja jestem jeden i mam jeden głos. Dlatego demokratyczne państwo ma mnie „olewa”! Demokratyczni politycy nie robią w „detalu” – interesuje ich tylko „hurtowe” pozyskiwanie głosów.
W demokracji liczy się tylko siła i masa. Amerykańscy bankierzy pokazali, że mają siłę i pokonali masę wyborców; polscy stoczniowcy są w centrum zainteresowania „liberalnego” rządu Tuska, gdyż mają masę, a żadna siła nie stoi im na przeszkodzie. Takie zasady jak „państwo prawa”, „prawa człowieka”, „niezbywalne prawa”, „prawo własności” można włożyć między bajki. Są one wyłącznie częścią demoliberalnej narracji, która się ma tak do rzeczywistości jak duchy i upiory.
Marks zdezaktualizował się. „Widmo komunizmu” już nie krąży nad światem. Jako ideolog Marks jest martwy. Ale jako socjolog nadal jest żywy. Oto pokazano nam empirycznie, że demokracja stanowi wyłącznie „nadbudowę” nad „bazą”.
Adam Wielomski
Inne tematy w dziale Polityka