Pomysły naszych „prawicowych” kolegów z Prawa i Sprawiedliwości zwykle są porażające i sprowadzają się do zajadłej obrony socjalizmu. Trudno jednak nie zauważyć, że ostatnia inicjatywa Prezydenta Lecha Kaczyńskiego na temat referendum w sprawie możliwości prywatyzacji szpitali stanowi swoisty paroksyzm socjalistycznego myślenia o świecie.
Propozycja referendum z którym wystąpił Prezydent wcale mnie nie dziwi. Wszak jego brat bliźniak tak z półtora roku wcześniej wystąpił z pomysłem referendum w sprawie reprywatyzacji. I słusznie: suwerenny lud powinien najpierw zadecydować w demokratycznym głosowaniu czy własność prywatna jest własnością, a potem – konsekwentnie – zadecydować czy chce dalszej budowy socjalizmu (w lecznictwie), czy też chce oddać nasze wspaniałe polskie, narodowe szpitale jakiemuś przebrzydłemu kapitaliście pijącemu krew pacjentów i pielęgniarek.
Podobnych lewackich pomysłów PiS było więcej i nie sposób ich wszystkich wymienić, ale trudno nie zadać sobie pytania: jakim cudem PiS całkiem poważnie nazywa się w Polsce „prawicą”? Rafał Ziemkiewicz w „Polactwie” napisał, że Jarosław Kaczyński powinien stanąć na czele środowiska Unii Demokratycznej, a nie stało się tak dlatego, że polityk ten obraził się, że w hierarchii tego środowiska niżej stał już tylko Celiński i „kosze na śmiecie”. To bardzo trafna myśl. Praktyka 2 lat rządów PiS nie pozostawia złudzeń, że jest to demokratyczna i socjalna wizja świata. Kaczyńscy i środowisko UD nie byli podzieleni jakimiś zasadniczymi ideami, chodziło raczej o to, że dwóch bliźniaków miało ambicje przewodzenia polskiej lewicy, ale im się nie udało tego stanu osiągnąć. Zostali spośród „postępowych intelektualistów” wypchnięci przez różnych Michników, Geremków i Kuroniów.
Kaczyńscy zostali więc wypchnięci poza „salon”, zostali wypchnięci z lewicy, a więc próbowali „salon” znokautować za pomocą Lecha Wałęsy, ale ten wkrótce okazał się „Bolkiem” i kopniakami wygnał intrygantów ze swojej Kancelarii. Wtedy Kaczyńscy znaleźli się na ulicy. Dosłownie i w przenośni, gdyż byli politycznie zniszczeni i pozostawały im tylko wiece i palenie kukieł.
Kaczyńscy zostali wypchnięci z lewicy, mogli więc tylko ogłosić się „centroprawicą” i zbudować lewico podobną formację. Ale wypchnięcie z „salonu” miało ten skutek, że nie można się już było ogrzewać przy cieple z kominka i trzeba było szukać poparcia pośród mas. Różnica między UD a Kaczyńskimi była taka, że to pierwsze środowisko postawiło na „socjalizm elit”, gdzie grupa „wszechwiedzących” z wysokości uniwersyteckich katedr pouczała maluczkich o wartościach lewicy, podczas gdy Kaczyńscy poszli w masy i przeciwstawili „socjalizmowi z katedry” wizję populistycznego socjalizmu mas. Stąd idea plebiscytów, patriotycznych frazeologii itd. – całego tego populizmu, którymi PiS raczy nas od dłuższego czasu.
Trzeba się było dostosować do mentalności ulicy. Środowisko KOR i Kaczyńscy głosili więc nieco inną wizję socjalizmu. Kaczyńscy ogłosili się spadkobiercami lewicy romantycznej, marzycielami, którzy chcieli wskrzesić stare idee polskiej lewicy: romantyzm polityczny, powstania, insurekcje, I Brygadę, Marszałka na kasztance. W opozycji do „salonu” odnowili idee lewicy sprzed I wojny światowej, czyli całkowity anachronizm w epoce europeizacji i globalizacji. Bronisław Geremek i reszta zaczęli postrzegać Kaczyńskich jako lewicowców „reakcyjnych”, którzy wyznają idee lewicy sprzed kilkudziesięciu lat, zamiast modlić się przed ołtarzykami praw człowieka i posągami brukselskich komisarzy. Ta lewicowość Kaczyńskich wydawała im się nieco „ksenofobiczna” i „zaściankowa”. Geremek z kolegami chcieli lewicy europejskiej, podczas gdy Kaczyńscy „niepodległościowej” na wzór robespierryzmu i piłsudczyzny.
W normalnej sytuacji Kaczyńscy wylądowaliby na bocznicy dziejów, gdyby nie fakt niedorozwoju autentycznej prawicy, która po PRL mocno odczuwała niedobór idei, wzorców, pieniędzy a przede wszystkim kadr. Na prawicy było dwóch liderów, którzy mieli wielkie szanse i szanse te w sposób absolutnie genialny zaprzepaścili. Mam tu na myśli Marka Jurka i Romana Giertycha. Seria błędów tych polityków spowodowała, że prawica polska – mając pokaźne zagłębia elektoratu katolickiego – parła od porażki do katastrofy.
Upadki pojedynczych liderów dla całości spraw politycznych nie mają wielkiego znaczenia, ale akurat ci dwaj doprowadzili do takiej sytuacji, że polska prawica jako poważna organizacja, struktura praktycznie przestała istnieć. Po prawej stronie zostało wielkie wolne pole z milionami katolickiego elektoratu do zagospodarowania. I na tę ziemię niczyją przybyły „watahy” Jarosława Kaczyńskiego, zajęły ziemię niczyją, zagospodarowały ją. Niedobitki wojów pobitych na lewicy zajęły szerokie przestworza prawicowego spektrum i poczęły udawać „prawicowców”, co ułatwiła im patriotyczna retoryka jakoś tam przypominająca prawicowe hasła silnego państwa. Niestety, watahy Kaczyńskiego nie przestały być w głębi ducha lewicowe, socjalistyczne, etatystyczne i populistyczne. Pokryły się tylko katolickim płaszczem – nawet jeśli im uwierał – i udają po dziś dzień, że są tym, czy nie są i pewnie nigdy nie będą.
Niepodległościowa i patriotyczna lewica pisiacka okupuje prawą część sceny politycznej i toczy spór o Polskę z europejską lewicą. Tak czasami się zdarza, że polityk czy politycy wypchnięci z lewicy próbują udawać prawicę lub odwrotnie: wypchnięty z partii socjalistycznej Mussolini został faszystą; prawicowy bojówkarz François Mitterand socjalistą; Piłsudski pod nacjonalistycznymi hasłami zagarnął elektorat endecji. Tak właśnie – pod hasłami patriotycznymi – Kaczyńscy zajęli puste pole po prawicy na polskiej scenie politycznej, infekując te zdrowe ziemie prątkami socjalizmu, populizmu, plebiscytaryzmu, etatyzmu i podobnymi lewicowymi zarazkami. I nasz kraj nie będzie zdrowy dopóki to towarzystwo nie wróci na swoje miejsce. Swoją drogą szkoda, że środowisko UD zaklasyfikowało Kaczyńskich niżej niż „kosze na śmiecie”. Jarosław Kaczyński to zręczny taktyk polityczny, przydałby się polskiej lewicy.
Adam Wielomski
Inne tematy w dziale Polityka