Z okazji 25-lecia przyznania Lechowi Wałęsie Nagrody Nobla mieliśmy w Gdańsku mały spęd wszystkich ważnych ludzi z kręgów demoliberalnych, właściwie wszystkich poza politykami PiS, którzy ze względów prywatnych unikali wtedy Gdańska na odległość kilkuset kilometrów. Pośród zaproszonych gości pojawił się też „duchowy przywódca Tybetańczyków”, czyli Dalajlama.
Właściwie to Lech Wałęsa postąpił bardzo źle – dla samego siebie – zapraszając Dalajlamę. Wszak byłego prezydenta cechuje głęboki egocentryzm. Wszyscy goście mieli być jedynie wspaniałym tłem dla Bohatera „Solidarności”, który – o czym często lubi nam przypominać – sam jeden obalił komunizm. Tymczasem centralną postacią imprezy był nie Lech Wałęsa, ale właśnie Dalajlama, który w dodatku spotkał się z Nicolasem Sarkozy’m. Wydarzenie to przyćmiło jubileusz ćwierćwiecza i zepchnęło samego Wałęsę do rzędu tła dla „duchowego przywódcy Tybetańczyków”. To on był głównym bohaterem tej imprezy.
Ale właściwie, to dlaczego w ogóle Dalajlamę zaproszono na tę imprezę? Znudziły się nam dobre stosunki z Chinami? Mamy dosyć eksportu naszych produktów do Chin?
To jest charakterystyczne: politycy demoliberalni ustawicznie spotykają się z Dalajlamą. Dzieje się tak pomimo chińskich gróźb, pomimo tego, że Dalajlama wygaduje dziwne rzeczy, że jest kolejną reinkarnacją kogoś tam (nawet poseł Palikot nie opowiada takich rzeczy o Lechu Kaczyńskim…), chwali marksizm. Zresztą, o czym starają się dziś zapominać zwolennicy „wolnego Tybetu”, rząd tegoż wolnego Tybetu w okresie II Wojny Światowej sympatyzował z… III Rzeszą. Wszyscy ci zwolennicy „praw człowieka” nie pamiętają także, że rządy tybetańskie miały charakter teokratyczny, co stoi w jaskrawej sprzeczności z głoszoną przez nich zasadą rozdziału państwa od wyznań religijnych.
Dlaczego więc Dalajlama jest taki istotny? Tajemnica zapewne tkwi w mentalności demoliberalnej. Dalajlama to opozycjonista walczący z „niedemokratycznym reżimem”, posługujący się zręcznie retoryką praw człowieka, tolerancji, swobód obywatelskich. Właśnie to w nim pociąga demoliberalny świat. Ta skrajna opozycyjność wobec władzy, to bezustanne posługiwanie się retoryką opozycyjności, antysystemowości wobec ustanowionego porządku, który nie ma charakteru demokratycznego.
Ta anarchiczna retoryka podoba się postsolidarnościowym politykom w Polsce. Idea „dalajlamizmu” to przypomnienie o ich młodości, epoki styropianu, flag, transparentów, pochodów, wieców i demonstracji. Cała postsolidarnościowa elita polityczna jest przesiąknięta anarchistycznymi, syndykalistycznymi i antypaństwowymi namiętnościami. To nie są odruchy racjonalne, ale wyuczone, w rozumienia Pawłowa. Gdzie na świecie ktoś strajkuje, protestuje, tam nasi politycy natychmiast jadą wspierać, popierać, zachęcać, agitować. Na tym polega mentalność rewolucyjna, szczególnie silna – niestety – na prawej części sceny politycznej, przesiąkniętej mentalnością trockizmu i luxemburgizmu.
Politycy zachodni mają w tej kwestii tyle samo rozsądku, choć nie mają na koncie anarchistycznego periodu lat 80tych. Mają jednak w sobie wspomnienie po buntach lat 60tych. Dlatego, mimo że racja stanu nakazuje im ignorować Dalajlamę, to jednak się z nim spotykają. Ich koledzy-dziennikarze bezustannie przypominają tę postać, z rozrzewnieniem przypominając sobie epokę „dzieci-chwastów” lat 60tych. Dalajlamizm to infantylna nostalgia za czasami uniwersyteckimi, rockiem, browarem, trawką i rewolucją seksualną.
Dzięki Bogu nie mam w swoim życiorysie udziału w strajkach; nie stałem na żadnej antypaństwowej barykadzie, nie ćpałem i zawsze miałem krótkie włosy; nie nosiłem też nigdy kolczyka w uchu. Ta mentalność buntowniczych młodzianów nigdy mnie nie podniecała; więcej, zawsze była mi całkowicie obca. Zapewne dlatego nie tyle jestem przeciw dalajlamizmowi, co kompletnie go nie potrafię zrozumieć. Kiedy widzę film w dzienniku telewizyjnym gdzie pokazywane są demonstracje, gdy widzę protestujący tłum niszczący sklepy, wybijający szyby, rzucający kamieniami w policję, wówczas instynktownie jestem po stronie władzy; jestem z natury zawsze za autorytetem, porządkiem, dyscypliną. To są wartości budzące mój szacunek niejako odruchowo. Gdy widzę władzę – jakąkolwiek – to moim pierwszym skojarzeniem jest, że została stworzona przez Boga, aby być augustiańskim „biczem bożym” na wszystkich buntowników, grzeszników i kontestatorów. A Dalajlama jest po prostu jednym z nich…
„Miara, postać i porządek” – oto augustiańskie cechy bytu i cechy władzy. Zarazem jest to dewiza trwale oddzielająca mnie od tradycji solidarnościowej, odnowionej w postaci dalajlamizmu.
Adam Wielomski
Inne tematy w dziale Polityka