Premier Tusk jest optymistą. Uważa, że dzięki podwyżkom VAT (i innym), dług publiczny Polski po 2010 roku nie przekroczy konstytucyjnego progu ostrożnościowego 55% PKB.
To nie jest niemożliwe, jeśli koniunktura w krajach Unii Europejskiej będzie rosła nadal, jeśli nie przyjdzie kolejna fala kryzysu, jeśli bezrobocie będzie spadać, a konsumpcja rosnąć. Z drugiej strony, jest sporo "jeśli", których być nie musiało. O tym, że istnieje realne zagrożenie przekroczenia progów oszczędnościowych długu publicznego wiadomo było już rok temu, gdy pan minister Rostowski dokonywał księgowch manipulacji, by przerzucić lwią część ogromnego deficytu finansów publicznych z budżetu państwa na podmioty zależne: FUS, GDDKiA, samorządy itp, co, rzecz jasna, nie zmieniało wysokości deficytu finansów publicznych. Te działanie mnistra Rostowskiego nie służyły ograniczeniu tempa wzrostu długu publicznego, a jedynie ułatwiały sprzedaż obligacji. Nietrudno zauważyć, że tegoroczne podwyżki VAT wynikły w części z braku oszczędności budżetowych w roku bieżącym i trzeba zapytać (retorycznie), na ile ta rozrzutna w stosunku do możliwości polityka rządu w tym roku miała związek z wyborami prezydenckimi.
No dobrze, a co będzie, jeśli kryzys się pogłębi, eksport i konsumpcja będą rosły wolniej od przewidywań, wzrośnie bezrobocie? Otóż, w takim wypadku, pozostaje jeszcze rządowi nader interesujące wyjście awaryjne, by uniknąć nieprzyjemnych procedur sanacyjnych. Rząd może, mianowicie, skorzystać z pomocy pracy alfonsów, prostytutek, dilerów narkotyków mafii hazardowej, handlarzy ludźmi, przemytników, złodziei itp. Może nie brzmi to najlepiej, ale właśnie coś takiego, w obecnych ciężkich czasach, zaleca Unia Europejska. Oczywiście, bezpośrednia prośba rządu o pomoc byłaby dość kontrowersyjna, ale od czego rząd ma statystyków i ekonomiczne autorytety? Jak się zdaje, plan wygląda tak: od około 10 lat, przy obliczaniu wartości PKB Polski uwzględnia się produkcję i usługi legalne, wykonane, ale niezgłoszone do organów podatkowych. Szarą strefę, a ściślej, legalną szarą strefę. Wkład legalnej szarej strefy do PKB jest szacowany na około 15% i jest uwzględniany przez GUS w oficjalnych wskaźnikach ekonomicznych.
W połowie lipca tego roku, zastępca dyrektora departamentu rachunków narodowych w GUS Olga Leszczyńska zapowiedziała, że GUS będzie niedługo doliczał do PKB Polski wkład produkcji z "nielegalnej szarej strefy", a więc np. z usług złodziejskich, paserskich i dilerskich, z agencji towarzyskich i przemytniczych, ze zleceń na płatne zabójstwa itp. Szacunki są oczywiście trudne, metodologia niezwykle złożona, ale można bez zbytniego ryzyka założyć, że GUS zdoła wycisnąć z tego sektora gospodarki jakieś 3-5% PKB, a jak będzie potrzeba, to może i 10%. No a wtedy, oficjalny PKB Polski wzrośnie, a stosunek długu publicznego do PKB spadnie, ratując państwo i rząd przed przekroczeniem konstytucyjnych progów ostrożnościowych. Hokus, pokus, bez wysiłku, bez strat politycznych, nerwowych ruchów, w zgodzie z zasadami Unii Europejskiej. Prawda, że to błyskotliwe posunięcie administracji państwowej? A dokładniej, zręczna manipulacja?
Żeby tylko dilerzy i alfonsi nie skrewili... do dzieła mili państwo, rząd potrzebuje waszej ciężkiej pracy!
Inne tematy w dziale Gospodarka