Niektórzy komentatorzy mojego poprzedniego wpisu spekulowali na temat moich sympatii politycznych i obecnych preferencji wyborczych. Bardziej skomplikowana jest kwestia pierwsza. Nie mam kłopotu z wymienieniem partii, na które nie mam zamiaru w żadnych okolicznościach głosować, co dotyczy także osób reprezentujących je. Co do moich preferencji, to dosyć jasno moje stanowisko przedstawiłem: jest to wybór między dwiema obawami: możemy się bać nadmiaru władzy w rękach PO i wtedy głosujemy na Jarosława Kaczyńskiego, jako na tego, który będzie w stanie skutecznie patrzyć rządowi koalicji PO/PSL na ręce; albo możemy bać się tego, co Jarosław Kaczyński zrobi jako Prezydent i wtedy zagłosujemy na Bronisława Kaczyńskiego. To proste.
Politykom obecnego PiS mam do zarzucenia, że byli przeciwko decentralizacji administracji państwa, a samemu PiS, że był przeciwko bezpośrednim wyborom wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Będąc zwolennikiem systemu westminsterskiego (JOW z jedną turą), nie zgadzam się też z PiS w kwestii ordynacji wyborczej. Uważam, że to właśnie przyjęcie ordynacji proporcjonalnej należy do głównych przyczyn oligarchizacji władzy politycznej i wyobcowania państwa.
Krytykowałem też publicznie propozycję „systemu pierwiastkowego” dla podejmowania decyzji w Radzie Unii, którą forsowała PO, a po niej PiS. Zmiana stanowiska prezydenta Lecha Kaczyńskiego w tej kwestii była najzupełniej słuszna. Uważam też za właściwą lansowaną przez PiS koncepcję polityki zagranicznej na kierunku wschodnim, chociaż odnosi się do poziomu strategicznego, a niekoniecznie do jej egzekucji. Moje uwagi krytyczne w tym zakresie i w innych wzbudzała polityka personalna kierownictwa tej partii, o czym zresztą mogło się ono samo przekonać, na przykład w przypadku ministra Kaczmarka.
Jestem zwolennikiem autonomiczności korpusu służby cywilnej, który ciała polityczne oceniałyby na podstawie kryteriów merytoryczno-sprawnościowych, zamiast lokować tam swoich - z reguły pozbawionych kwalifikacji - aktywistów. Próbę stworzenia takiej administracji podjął rząd premiera Buzka. Premier Leszek Miller łamał konsekwentnie ustawę o służbie cywilnej, co uchodziło mu bezkarnie. PiS po prostu służbę cywilną zlikwidował, podporządkowując administrację państwa bezpośredniej kontroli politycznej. Do pozytywów zaliczam to, że PiS był dotąd jedyną partią, która konsekwentnie zabrała się za walkę z korupcją.
Moje zastrzeżenia wobec PO mają nieco mniej określony charakter, bo i partia ta jest słabo programowo określona. PO jest za JOW, ale prywatnie, a nawet publicznie (vide Jarosław Gowin) znaczna część jej kierownictwa jest przeciwko JOW. Nic więc dziwnego, że PO nie zrobiła dotąd nic na rzecz wprowadzenia tego punktu swego programu w życie, nawet w wyborach samorządowych, gdzie byłoby to możliwe bez zmiany Konstytucji. PO zainicjowało w 2008 roku odtworzenie korpusu służby cywilnej, ale wydatnie ograniczyło jej autonomię w stosunku do stanu rzeczy sprzed reformy PiS-owskiej. Korpus służby cywilnej powstał, ale podporządkowany jest bezpośrednio KPRM, tj. czynnikowi politycznemu. A zatem, przy pomocy innych środków, PO utrzymał w znacznej mierze poprzedni stan rzeczy. Podobnie rzecz się ma z finansami publicznymi: PO jest za ograniczeniem deficytu budżetowego, ale z obawy przed utratą popularności niewiele dotąd w tym kierunki zrobiła. Można więc podziwiać umiejętności PR-owskie tej partii, lecz jej działalność nie służy, a przynajmniej dotąd nie służyła naprawie Rzeczpospolitej. To jest partia, która jest - by użyć słów Lecha Wałęsy – „za, a nawet przeciw”.
Niepokój mój wreszcie budzi coraz silniejsze związanie się PO z „salonem”, zdecydowanie popierającym Bronisława Komorowskiego. Słowo „salon” dotyczy specyficznego środowiska i stworzonej przez nie kultury politycznej. Moim zdaniem, środowisko to wpłynęło negatywnie na kształt pokomunistycznego życia politycznego. Jego korzenie tkwią w kolejnych rozłamach, jakie następowały w komunistycznym establishmencie. W ich wyniku poszczególne, związane z nim środowiska traciły swe pozycje w systemie władzy i przywileju, przekształcając się w (salonową) opozycją. W końcu, „salon” dokooptował również w 1989 r. „reformatorską” część PZPR. Z przeszłości PRL-owskiej wyniósł on ową elastyczność moralną która każe gładko i bez zbytnich sprzeciwów tolerować korupcję, zaś głośno protestować przeciw „łamaniu praw człowieka”, gdy np. CBA stosuje prowokację jako technikę ścigania osób popełniających takie przestępstwa. „Salon” nie ufa narodowi i nie lubi go, traktując tę postawę jako miernik osobistej kultury i europejskości, ale za to bardzo lubi siebie. W obecnej kampanii wyborczej odradza się koalicja, która rozpadła się przed prawie dziesięciu laty wraz z rozłamem w UW i powstaniem PO. Dodajmy więc PiS-owi jeden plus: „salon” nienawidzi go i strasznie się go boi.
Profesor; politolog, socjolog; pracuje w Instytucie Studiów Politycznych PAN; aktywny uczestnik polskiego życia obywatelskiego, m.in. założyciel i pierwszy prezes Transparency International - Polska; jeden z liderów ruchu społecznego na rzecz reformy ordynacyjnej (Jednomandatowe Okręgi Wyborcze) oraz przewodniczący Kuratorium Fundacji Konkurs Pro Publico Bono; członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka