Świat próbowali naprawiać matka i ojciec – oboje komuniści – a potem ona sama. Aleksandra Jasińska-Kania, córka Bolesława Bieruta, nadal uważa, że da się ten świat ulepszyć.
Gdy miała osiem lat, poznała rodziców. Bierut wyjechał z Moskwy, kiedy Ola miała trzy miesiące. Fornalska – kiedy córka skończyła rok. Dziewczynka została z babcią (która znała wtedy Bieruta tylko pod pseudonimem Jan Iwaniuk) w moskiewskim hotelu Międzynarodówki Komunistycznej. Babcia tłumaczyła, że rodzice są w ważnej delegacji służbowej. Sześciolatka rozumiała, że delegacja jest trochę przydługa.
Małgorzata Fornalska przyjechała na ósme urodziny Oli w 1940 r. Ponad głową śpiącego dziecka babka poinformowała ją o losie rodziny. Trzej bracia oraz siostra babci zostali aresztowani w Związku Radzieckim w 1937 r. Później historia nazwie ten okres wielką czystką. Stalin pozbywał się wówczas weteranów partii leninowskiej, prominentów Międzynarodówki, aresztując 7-8 mln osób.
Mała Ola nie miała o tym wszystkim pojęcia. Jeszcze po wojnie w rodzinie będzie się mówić, że aresztowano ich pewnie przez pomyłkę. Nawet wtedy, gdy się okaże, że bracia zostali zamordowani, a ciotkę z Kołymy wyciągnie Bierut w 1945 r. Prof. Jasińska-Kania przypomina sobie, że na pożegnanie w Moskwie w 1942 r. matka mówiła: „Pamiętaj, że jeśli zginę, to za Polskę”. – Nie za proletariat, nie za Międzynarodówkę. Za Polskę. Nie wiem, to tylko interpretacja – zawiesza głos pani profesor. I sugeruje, że matka straciła entuzjazm młodej komunistki przekonanej, że z pomocą bratniego Związku Radzieckiego zlikwiduje system klasowy. – Ale to był czas konfrontacji komunizmu z faszyzmem – tłumaczy. – Bez względu na stopień rozczarowania została z komunistami.
Matka rzeczywiście zginęła. Tuż przed Powstaniem Warszawskim została zamordowana na Pawiaku. Podobno się zmieniła. – Po wojnie zgłosiła się do mnie pani, która była w radomskiej AK. Jej szwagierka była strasznie bita i torturowana, więc moja mama zaproponowała, żeby się razem pomodliły. Mówiła, że się nawróciła.
***
Kiedy wybuchła hitlerowsko-radziecka wojna, 10-letnia Ola wylądowała w domu dziecka Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom, 300 km od Moskwy. Tu od 1933 r. trafiały dzieci komunistów z całego świata. Wcześniej przeżyła bombardowanie Białegostoku, ewakuację pociągami i furmankami za Wołgę, pobyt w kołchozie. W kołchozie nauczyła się prząść i robić na drutach. W domu dziecka była świetna w piłowaniu drewna na opał (pierwszej zimy spali w paltach i poodmrażali sobie ręce i nogi), nauczyła się sadzić ziemniaki i szyć ubrania. Ale również uczyła się baletu, śpiewu, gry na instrumentach, rysunku.
Wychowankowie jadali trzy razy dziennie: zupę, kartofle lub kasze, między posiłkami byli jednak głodni. Dojadali marchwią, burakami albo kapustą podkradaną z pól. Dzieci, które przyjechały z oblężonego przez wojska niemieckie Leningradu (Petersburga), tłumaczyły im, że to żaden głód. Pani profesor ma sentyment do domu dziecka. – Nauczyliśmy się nawzajem wspierać, pomagać jedno drugiemu i wszystkim ze sobą dzielić.
Tworzyliśmy prawdziwą wspólnotę.
***
Babcia pisała, że o tym, iż Jan Iwaniuk to Bolesław Bierut, dowiedziała się dopiero w sierpniu 1944 r., kiedy z okazji jego odwiedzin kierownik domu dziecka przygotowuje specjalne duże śniadanie: półmisek smażonych ziemniaków, herbata z cukrem, chleb. Miesiąc później Bierut wyśle po babkę i córkę samolot i trafią do ekskluzywnego hotelu Savoy w Moskwie – z pokojówkami, lśniącą bielą pościelą, puszystymi dywanami i kryształowymi lustrami. Z warunków pionierskich 12-letnia Ola trafia do świata szoferów i willi z żołnierzami stukającymi obcasami. Kiedy wychodzi z klasy w szkole w Warszawie, robi się zbiegowisko. – To było żenujące – wspomina. – Starałam się unikać publicznych występów.
Bierut mieszkał wtedy ze swoją sekretarką, Wandą Górską, chociaż nigdy nie rozwiódł się z pierwszą żoną, Janiną Górzyńską-Bierut. W czasie jego rządów stracono w Polsce 2,5 tys. osób: żołnierzy Armii Krajowej i Wojska Polskiego oraz przeciwników komunistów. – Był taki okres, kiedy do babci przyjeżdżało mnóstwo osób poszukiwanych przez milicję i prosiło o wstawiennictwo. Czasem się to udawało, czasem nie – prof. Jasińska-Kania wyciąga odpis odręcznego listu ojca do kardynała Adama Sapiehy. Bierut ułaskawił Mirosława Ostromęckiego, ale wyjaśnił kardynałowi, iż jest przekonany, że oddział Ostromęckiego rabował i mordował Polaków.
Bierut wierzył w słuszność wykonywanych wyroków. Do czasu ucieczki Józefa Światły. – Ujawnienie tego, co się działo w Ministerstwie Bezpieczeństwa Wewnętrznego, było dla ojca wstrząsem – mówi pani profesor. – W pracach historycznych pojawia się opinia, że starał się zachować system, ale pytał też, dlaczego ludzie składają zeznania, a potem je wycofują. Odpowiadali mu: „Towarzyszu, jak to wróg klasowy”. Mówił mi, że nie zdawał sobie z tego sprawy. – Jak mógł nie zdawać sobie sprawy? – Może nie chciał wiedzieć. Może to było takie łudzenie się, że to są błędy i wypaczenia, a nie sprawa całego systemu opartego na przemocy i terrorze.
***
Została wychowana na komunistkę i w komunizm wierzyła. Pierwszy raz zwątpiła w 1956 r. po referacie Nikity Chruszczowa, ujawniającym zbrodnie Stalina. – Ale jeszcze wtedy wierzyliśmy, że da się wprowadzić socjalizm z ludzką twarzą – wspomina.
Porzuciła niemal skończoną już pracę doktorską o etapach rewolucji socjalistycznej. – Samorządy były likwidowane, wprowadzano rządy autorytarne i ludzką twarz nie zawsze było widać. – Były nocne Polaków rozmowy, zastanawianie się, gdzieśmy się pomylili. Bo wszystko szło ku lepszemu i nagle bęc – dopowiada socjolog prof. Zygmunt Bauman. To w jego domu w Leeds rozmawiamy. – Poszliśmy, jak to mieliśmy w zwyczaju, gromadnie z Uniwersytetu Warszawskiego na premierę „Tanga” Mrożka do Teatru Współczesnego w 1965 r. On załapał, o co chodziło. A my, związani wymogami akademickimi, potrzebowaliśmy badań.
Prof. Bauman był promotorem jej doktoratu o alienacji u Marksa. Znają się od 1955 r. (– Ale nie mieliśmy wtedy romansu! – wtrąca pani profesor). Baumana wyrzucono z uczelni w czasie antysemickiej nagonki w 1968 r. Oboje nie lubią „mediów w konfesjonale”, więc na temat tego, że są razem, nie będą się rozwodzić. W skrócie – on wdowiec od 3 lat, ona wdowa od 18, postanowili wspólnie zamieszkać. Często razem prowadzą gościnne seminaria i wykłady.
Do dziś prof. Jasińska-Kania uważa marksizm za jeden z fundamentów współczesnej myśli społecznej i źródło inspiracji. – Mogłabym napisać długi traktat o neomarksizmie i postmarksizmie, o koncepcjach wielu uczonych, którzy do myśli marksowskiej odwołują się w badaniach przemian kapitalizmu oraz współczesnego świata. Najkrócej można powiedzieć, że są to inspiracje poszukujące źródeł niesprawiedliwości, wyzysku, dominacji i alienacji społecznej – mówi. I od razu dodaje, że nie sprawdziły się projekty rozwiązania tych problemów przez rewolucję, która znosi prywatną własność środków produkcji oraz wywłaszcza wywłaszczycieli.
***
Przed stanem wojennym wstąpiła do Solidarności, jednocześnie czując resztki lojalności wobec PZPR, której była członkiem. – Dla mnie Solidarność była solidarnością międzynarodowego proletariatu. Miałam nadzieję, że ten ruch robotniczy wreszcie doprowadzi do wyzwolenia. Ludwik Dorn wystawiał na uniwersyteckim korytarzu stolik z książkami Niezależnej Oficyny Wydawniczej NOWA, do Solidarności należeli wykładowcy i studenci.
Prof. Jasińska-Kania potrafiła gasić pożary. Dr hab. Sławomir Łodziński pamięta, jak podczas balu Instytutu Socjologii pijani studenci wyszli przed klub Hybrydy, zaczepili milicjantów, wynikła szarpanina. Był wtedy starostą roku. – To była sobota. W poniedziałek zorganizowała spotkanie studentów i kierownictwa. To były czasy, gdy zatrzymanie przez milicję mogło oznaczać relegowanie ze studiów. Dzięki niej nie było żadnych reperkusji – opowiada. Sentyment wobec PZPR zniknął wraz z wprowadzeniem stanu wojennego.
***
Członkowie lewicowej Krytyki Politycznej uważają, że wiele ich łączy z pokoleniem 1956 r. – pokoleniem Jasińskiej-Kani, Baumana, Kuronia, Kowalika. – To pokolenie, które doświadczyło destalinizacji i wybuchu nadziei na utopijny socjalizm – mówi dr Adam Ostolski, socjolog. –Ostatnie przed moim, którego rozczarowania nie pozbawiały wiary w możliwość zmiany świata.
Dr Maciej Gdula, też socjolog: – Świat po 1989 r. stworzyło pokolenie roku 1968. To pokolenie nie znało kapitalizmu, ale broniło go bezwzględnie. Pokolenie stanu wojennego jest dość konserwatywne i jednoznacznie prawicowe. Pokolenie ’56 wykazuje niechęć do konserwatyzmu, do przyklepywania zastanej rzeczywistości.
Dr Ostolski: – Pokolenie 1956 r. traktuje świat z powagą. Po doświadczeniach wojny i czystek człowiek może mieć poczucie humoru, ale nie staje się frywolny. Prof. Jasińska-Kania, która nadal śledzi nowe trendy w socjologii, uważa, że wciąż jest co na świecie poprawiać: – Podstawowa teza Zygmunta Baumana jest taka, że następuje rozejście się polityki i mocy. Moc to osiągnięcie określonych skutków. Ona gdzieś wyparowała do międzynarodowych korporacji. Żaden rząd nie jest w stanie spełnić wyborczych obietnic.
Moc zobaczyła na poziomie lokalnym, kiedy studentka zabrała ją do kolektywu Syrena w Warszawie. Młodzi anarchiści i mniej radykalni członkowie organizują świetlicę dla dzieci, recykling, kupują taniej produkty prosto od rolników, blokują ich zdaniem niesłuszne eksmisje, wspierają niezalegalizowanych imigrantów, ubogich. – Uwierzyłam, że moje ideały trwają. Ideały nieformalnej i otwartej współpracy. Mój ojciec też zaczynał jako spółdzielca – mówi mi. – Ale został zapamiętany jako bezlitosny eksterminator przeciwników politycznych – wtrącam. Profesorka chwilę milczy. – Zmiany dokonywanej przemocą nie tylko nie należy robić, ale też należy się jej przeciwstawiać. Przemoc, biurokracja, formalizacja, konkurencja nie służą tym ideałom. Dobrze, jeśli zasady nie są spisane raz na zawsze i narzucane z góry. Na większą skalę to już jest niesłychanie trudne.
– Więc czy uda się naprawić świat? – dopytuję. – Tak – prof. Jasińska-Kania nie ma wątpliwości. – Może nie raz na zawsze, ale próbować trzeba. Korzystałam z książek: „Pamiętnik matki” Marcjanny Fornalskiej, „Jaki był Bolesław Bierut. Wspomnienia syna”Jana Chylińskiego oraz „Kobiety władzy PRL” Sławomira Kopera.