Krajowi producenci leków dostarczają co drugi refundowany preparat dostępny w polskich aptekach, a mimo to system opieki zdrowotnej balansuje na krawędzi lekowego kryzysu. Dlaczego? W rozmowie z Tomaszem Wypychem prezes Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego Krzysztof Kopeć ujawnia kulisy "naiwnej globalizacji", przez którą Polska i cała Europa uzależniły się od substancji czynnych z Azji. Tłumaczy również, jak przywrócenie lokalnej produkcji mogłoby stać się inwestycją nie tylko w gospodarkę, ale i bezpieczeństwo państwa.
"My ten przemysł mamy, tylko go nie wykorzystujemy"
Wbrew powszechnemu przekonaniu, Polska wciąż dysponuje znaczącym potencjałem farmaceutycznym. – Zrzeszamy 16 firm, które realnie produkują leki w Polsce. Jedne więcej, drugie mniej, ale każda coś wytwarza – mówi Krzysztof Kopeć, prezes Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego. Wśród nich są zarówno firmy z polskim kapitałem, jak Adamed, Polpharma czy Biofarm, jak i podmioty zagraniczne posiadające zakłady w Polsce – np. Teva, Sandoz czy Viatris.
Jednak mimo lokalnej produkcji, problem z dostępnością leków narasta. – Trzeba mieć dziś dużo zdrowia, żeby w ogóle znaleźć lek – ironizuje prowadzący. Kopeć odpowiada bez zaskoczenia: – To efekt trzydziestu lat optymalizacji kosztów i ślepej wiary w rynek. Kupowaliśmy taniej z Indii i Chin, więc tam rozwijała się produkcja. Dziś płacimy za to brakiem leków. (dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo)
Krytyczna lekcja pandemii i przespana szansa
Pandemia COVID-19 unaoczniła skalę zagrożenia. – Paracetamol, lek pierwszego rzutu, zniknął z aptek. Okazało się, że Europa ma tylko jedno miejsce jego produkcji, które pokrywa 2 proc. zapotrzebowania – podkreśla Kopeć. Większość substancji czynnych (API) i gotowych leków powstaje obecnie w Azji: - 70–80 procent substancji produkowanych jest w Chinach. To oznacza realne ryzyko przerwania łańcucha dostaw - alarmuje ekspert.
– Czołgi to za mało, jeśli żołnierzowi z cukrzycą nie dostarczymy insuliny – ostrzega prezes i dodaje, że bezpieczeństwo lekowe powinno być traktowane na równi z bezpieczeństwem militarnym.
Polska produkuje, ale… nie zarabia
Choć krajowi producenci dostarczają połowę refundowanych leków, polityka refundacyjna często uderza właśnie w nich. - Negocjatorzy z Ministerstwa Zdrowia ścinają ceny wszystkim równo, zamiast premiować produkcję krajową. To się kończy zamykaniem linii produkcyjnych w Polsce i powrotem do importu – mówi Kopeć. Z analiz wynika, że każda złotówka wydana na krajowy lek to aż 78 groszy powracających do polskiej gospodarki. W przypadku leku z Chin lub Indii – prawdopodobnie tylko podatek, jeśli w ogóle.
– To jak perpetuum mobile. Wydajemy 4 miliardy na refundację leków od naszych firm i one odprowadzają tyle samo w podatkach – zaznacza Kopeć.
Co robić? Plan, koordynacja i zdrowy rozsądek
Zdaniem Kopca, czas na działanie punktowe: – Nie budujmy państwowej fabryki od zera, tylko zidentyfikujmy leki z listy krytycznej i zapytajmy: kto z krajowych producentów może je wytwarzać? A potem dajmy gwarancję ceny, dotację do linii produkcyjnej lub zapewnijmy preferencje przy refundacji - stwierdza.
Największym wyzwaniem nie są dziś pieniądze – rządowy budżet refundacyjny wynosi 27 miliardów złotych – ale brak skoordynowanej polityki. – Ministerstwo Zdrowia mówi: kupujmy tanio. Ministerstwo Rozwoju: inwestujcie. A my mówimy: zróbcie jedno i drugie – mądrze – przekonuje Kopeć.
Red.
Zdjęcie ilustracyjne, fot. Canva
Inne tematy w dziale Społeczeństwo