Niewidomy starzec chce, byśmy przysiedli na ławce. Starsi przechodnie uchylają kapelusza, młoda dziewczyna oddaje mu kwiaty, które dostała od chłopaka: "Sława Ukrainie, herojom sława". On koniuszkami palców dotyka jej włosów, twarzy. Prosi, bym powiedział, co widzę. Mówię, że dziewczyna ma nie więcej niż 20 lat, jasne włosy i...
- To wiem. Co jest tam dalej, gdzie odmawiają modlitwę.
- Pod pomnikiem Szewczenki kilkadziesiąt osób pali znicze pod portretami przepasanymi kirem. Łopocą żółto-niebieskie sztandary.
- Modlą się za naszych bohaterów - mówi ślepiec.
Jego oczy są przerażające. Nie mają tęczówek ni źrenic. Kiedy reaguje na dźwięki, odwraca w ich kierunku gałki białe jak śnieg. Ale twarz ma dobrą. Nie zapisało się na niej cierpienie.
Znów nieznajomy przechodzień składa wyrazy szacunku: - Wszystkiego dobrego, panie Juriju Romanowiczu.
Mam wrażenie, że we Lwowie znają go wszyscy. To syn "Tarasa Czuprynki" - Romana Szuchewycza, ostatniego komendanta Ukraińskiej Powstańczej Armii.
Sowieci aresztowali go w 1948 r., tuż po 15. urodzinach. W więzieniach i łagrach spędził 31 lat i jeszcze pięć na zesłaniu. W celi stracił wzrok. Z głodu i mroku. Prezydent Juszczenko uhonorował go Gwiazdą Bohatera Ukrainy, premier Tymoszenko przyznała specjalną rentę dla zasłużonych dla ojczyzny.
Ale na wschodzie Ukrainy uważają go za wcielenie diabła. Nieraz słyszałem: "Powinien zdechnąć na Kołymie. On i wszyscy z nazwiskiem Szuchewycz". Tu, w jego rodzinnym Lwowie, mówią tak... Polacy. Szuchewycz znaczy dla nich: rzeź wołyńska.
Wołyń. Pamiętajmy razem
***
- Pana losy są jak metafora tego kraju - mówię. - Kajdany, zesłanie, głód. Czekał pan na wolność tak długo, a kiedy ją odzyskał, przyniosła kolejne cierpienie. Syn, który na początku lat 90. założył własny biznes, zginął z rąk bandytów, bo odmówił haraczu. Milionom Ukraińców wolność przyniosła nędzę, dorobek pokoleń zagarnęła garstka oligarchów, u władzy znalazła się postkomunistyczna klika, do tego korupcja, bandytyzm. Jak kochać taki kraj? Jak być patriotą?
- Bił pana ojciec? - znienacka zwrócił w moją stronę białe oczy.
- Co pan...
- Nawet jeśli bił, to jednak ojciec. Należy mu się miłość, a przynajmniej szacunek. Cóż z tego, że matka piła lub była prostytutką. To matka, która dała życie. Dekalog każe ją szanować. Tak samo jest z ojczyzną. Ojczyzna zawsze jest młoda. Możemy czynić ją lepszą, bo rodzi się na nowo z każdą generacją. Ukraińcy są narodem holokaustu, mam na myśli Wielki Głód. Mówi się, że dopiero czwarte pokolenie po ludobójstwie będzie mogło żyć normalnie. W 1991 r. Ukraina odzyskała flagę, godło - ale czy wolność? ZSRR rozpadł się na kilkanaście osobnych Związków Sowieckich, oprócz krajów bałtyckich, które stosunkowo szybko usunęły tego raka.
***
Ojciec wydawał rozkazy, prawdopodobnie także te o mordowaniu Polaków. Jurij był wówczas dzieckiem, ale od ojca nigdy się nie odciął, gloryfikował go. Kiedy tylko odzyskał wolność, zaczął działać. Założył UNA, radykalną nacjonalistyczną partię, i UNSO - jej paramilitarne skrzydło. Niczym Sinn Féin i IRA. Czy Jurij Szuchewycz nie symbolizuje wyrwy nie do zasypania między Ukraińcami na wschodzie i zachodzie?
Kiedy po Majdanie, w wieku 81 lat, został deputowanym Wierchownej Rady, posłowie zrobili wszystko, żeby to nie on jako marszałek senior otworzył pierwsze posiedzenie parlamentu. - Zwyciężyła obawa przed moskalskim wrzaskiem. Niech pan sobie wyobrazi nagłówki: "Kadencję nowego parlamentu inaugurują ukraińscy faszyści". W ostatniej chwili okazało się więc, że w jednym z okręgów źle policzono głosy i do parlamentu wejdzie człowiek starszy ode mnie o cztery miesiące.
- Może legenda UPA - drążę - jest rzeczywiście nie do zaakceptowania przez cały naród? Czy można się jednoczyć na fundamencie OUN i UPA - organizacji, które współpracowały z nazistami, a na rękach mają krew polskich sąsiadów? Dla ludzi ze wschodu "banderowiec" to wciąż obelga, synonim zdrajcy ojczyzny.
Bandera okiem Ukraińców: ''Romantyczny terrorysta''
- To na czym mamy tę tożsamość budować? Na czym? - Szuchewycz podnosi głos. - Na eposach rycerskich Rusi Kijowskiej? Na życiorysach takich Ukraińców jak Chruszczow i Breżniew? A może na bolszewickiej legendzie Stachanowa? Niech mi pan podpowie: na czym? Nawet w sferze kultury nasza walka to starcie Dawida z Goliatem. Rosjanie spychali nas do getta ludowego. Ukraińska mowa miała być atrybutem wieśniaka w wyszywanej koszuli, a z drugiej strony: Dostojewski, Czechow, Czajkowski, Rublow, Mendelejew, Teatr Bolszoj i loty w kosmos. Podobne lekceważenie spotykało nas zresztą ze strony Polaków.
Nie śmiem pouczać niewidomego starca. Nie znam odpowiedzi na jego pytania. Dopiero po dłuższej chwili podejmuje wątek: - Myślę, że społeczeństwo ukraińskie nie byłoby zbulwersowane, gdyby Szuchewycz inaugurował pierwsze posiedzenie. To drobny epizod, ale doskonale pokazuje, jak wciąż zatrzymujemy się w pół drogi. Czekamy, co zrobi Moskwa, i dopiero reagujemy. Zwykle jest za późno. Gdybyśmy stawili opór na Krymie, niechby symboliczny, nie byłoby wojny w Donbasie.
- Czy opór na Krymie nie byłby skazany na klęskę? - I co z tego? UPA też stawiła beznadziejny opór. Teraz to mit założycielski narodu.
Nasz brat z UPA
***
Szuchewycz słabnie trochę, trzyma mnie kurczowo pod rękę. Drewnianą laską obstukuje bruk ulicy imienia jego ojca "Tarasa Czuprynki".
Pochodzi z lwowskiej inteligencji. Pradziadek był etnografem, autorem pięciotomowego dzieła o Huculszczyźnie, dziadek - sędzią powiatowym, ojciec i stryj - inżynierami. Rozumieli historię i politykę. Czy oni wszyscy wiedzieli, że podejmują walkę beznadziejną? Na co liczyli, idąc do lasu w 1943 czy 1944 r.? Jurij miał wtedy dziesięć lat, ale dzieci mają wspaniałą intuicję. Czy z zachowania dorosłych dało się wyczuć, że nadciąga nieuchronna katastrofa?
- A na co liczyli Polacy w 1831 roku, a tym bardziej w 1863? Jakich mieli sojuszników, porywając się na carat? Czy nie rzucili na szalę wszystkiego, co mieli, choćby tej odrobiny autonomii w ramach imperium? A na co liczyła Warszawa w 1944 r.? Ktokolwiek trzeźwo myślący liczył na pomoc Stalina? Po Katyniu! Czy we wszystkich tych zrywach nie brali udziału ludzie światli, rozumiejący historię i politykę? My, Ukraińcy, proszę pana, jesteśmy uczniami Polaków.
Dobrze pamiętam dzieciństwo. Może dlatego, że wcześnie mi się skończyło... W domu często bywali goście, mówiło się po ukraińsku, po niemiecku, po polsku. Był fortepian, biblioteka, dziadek lubił grać na skrzypcach... Ojciec w 1939 r. uciekł do Krakowa, ale cała rodzina została we Lwowie. Stryj Jurij został aresztowany, NKWD zamordowało go w czerwcu 1941 r., podczas masowej likwidacji więźniów politycznych.
Ci, którzy przeżyli pierwszą okupację sowiecką, doskonale wiedzieli, że nadciąga katastrofa. Tacy ludzie jak moja rodzina byli skazani ze względu na samo pochodzenie, nie mówiąc już o udziale w konspiracji.
***
Kiedy w marcu 1950 roku NKWD wytropiło pana ojca, od dwóch lat siedział pan już w więzieniu.
- Z Włodzimierza nad Klaźmą przewieźli mnie do Lwowa. Pamiętam wielki pusty garaż, samotne ciało przykryte wojskową pałatką i wystające bose nogi. Podnieśli pałatkę. To był mój tato. Ukląkłem i pocałowałem go w rękę. Zauważyłem samobójczą ranę postrzałową na skroni. Kamień spadł mi z serca, bo nie udało im się wziąć ojca żywcem. Uniknął męczarni i upokorzenia.
Wiedziałem, że ojciec zginie. Sam mi to powiedział, kiedy spotkaliśmy się po raz ostatni zimą 1947 r. Uciekłem z domu dziecka, odszukałem go we Lwowie, bo chciałem wstąpić do podziemia. Powiedział: "Jurko, ja niedługo zginę i zginą wszyscy, którzy jeszcze są ze mną, ale ty masz 15 lat. Twoje pokolenie musi przeżyć, bo ktoś musi odbudować naród ze zgliszczy, które zostają po nas".
Już przed wojną ojciec został skazany za terroryzm. Brał udział w kilku zamachach na polskich urzędników i polityków. Nie miał chyba zbyt wiele czasu dla dzieci.
- Moje pierwsze wspomnienie związane z ojcem to odwiedziny w Berezie Kartuskiej. Miałem cztery lata, ale pamiętam.
Co konkretnie?
- Że płakałem. Mama mnie uspokajała, a mnie przez to jeszcze bardziej chciało się płakać. Rzadko widywałem ojca, ale kiedy brał się już do mojego wychowania, był bardzo wymagający. Kładł nacisk na naukę, pracowitość, samodyscyplinę, systematyczność, punktualność i dokładność. Mówił, że tych cech Ukraińcom jako narodowi postniewolniczemu najbardziej brakuje. Słabości, które widział wówczas, są w nas do dziś.
Rodzina została starta z powierzchni ziemi. Dziadka Josifa zabrali w 1944 r. z domu na noszach, bo miał złamaną nogę. Zmarł po czterech latach zesłania pod mongolską granicą. Babcię wzięli w 1945 r., dostała dziesięć lat zsyłki w Kazachstanie, zmarła w 1956 r. Mamę skazali na dziesięć lat łagru i konfiskatę majątku. Wróciła do Lwowa, za brak meldunku odsiedziała kolejne pięć. Ja z siostrą po aresztowaniu mamy trafiłem do domu dziecka.
Dwa razy pan uciekał. W 1948 r. postanowił pan wykraść siostrę i tym razem dostał już pierwszy "dorosły" wyrok.
- W pierwszych powojennych latach panował chaos i głód. Ze wschodu Ukrainy ciągnęły eszelony pełne ludzi, bo w Galicji jako tako dawało się zdobyć coś do jedzenia. Łatwo było się wmieszać w te tłumy i ukryć. W domu dziecka szybko nauczyłem się rosyjskiego, a dokumenty miałem na nazwisko matki. Po spotkaniu z ojcem jego ludzie wyrobili mi papiery na nazwisko Bogdan Lewczuk i zapisali do szkoły jako przesiedleńca z Polski. Poczułem się dość pewnie i postanowiłem jeszcze raz wrócić do Doniecka po siostrę. Ktoś doniósł i pierwsza "dycha".
Piętnastolatek w łagrze...
- Nie w łagrze, w twierdzy. Kto wie, czy nie przetrwałem tego koszmaru właśnie dlatego, że miałem 15 lat. Nie zdążyłem zakosztować wolności, poznać innego życia. Niewola stała się dla mnie stanem normalnym, całym majątkiem obozowe łachy i drewniane trepy, nary i kąt w celi domem. A jeszcze to wrażenie, bliskie zresztą rzeczywistości, że razem ze mną siedzi połowa kraju. Ta lepsza połowa. Wtedy za kratami spotykało się porządniejszych ludzi niż na wolności.
A urki? Kryminalni?
- Byli. Siedział ze mną np. Wasia Brylant, Wasilij Babuszkin, najsłynniejszy złodziej Związku Sowieckiego, szef wszystkich sowieckich bandytów, tzw. worów w zakonie. Ale to nie były już łagry lat 30., kiedy gros politycznych stanowili sterroryzowani przez kryminalnych "wierzący" komuniści. Po wojnie za druty trafili wehrmachtowcy i esesmani, partyzanci UPA, żołnierze Armii Krajowej, Rosjanie od Własowa, Litwini i Łotysze z różnych kolaboracyjnych formacji, Japończycy z Armii Kwantuńskiej. Przy wszystkich różnicach to byli ludzie, którzy umieli się zorganizować i bronić.
Archipelag Gułag w obiektywie Tomasza Kiznego
Włodzimierz nad Klaźmą to było więzienie dla uważanych przez reżim za najgorszych z najgorszych, więc zebrało się tam bardzo ciekawe towarzystwo. Poznałem Wasilija Stalina, którego wsadzili po śmierci ojca pod nazwiskiem Wasiliew, pracował w warsztatach jako tokarz. Siedział ze mną Jacques Rossi - członek Kominternu i Komunistycznej Partii Polski, na wolności napisał "Encyklopedię i słownik mowy gułagu". Był Paweł Sudopłatow, słynny generał NKWD [organizator zamachu na Lwa Trockiego], i feldmarszałek Wehrmachtu Ewald von Kleist. Siedział skazany w procesie szesnastu Jan Stanisław Jankowski [najprawdopodobniej zamordowany w 1953 r., dwa tygodnie przed końcem kary], Kazimierz (Klemens) Szeptycki [unicki duchowny, Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, beatyfikowany przez Jana Pawła II] i Vladas Mironas, premier Litwy.
Więzienie narodów.
- Proszę sobie wyobrazić te opowieści i dyskusje. A jeszcze bolszewicy zamykali ludzi razem z ich książkami, czasem rękopisami, które trafiały do więziennych bibliotek. Można tam było znaleźć pozycje absolutnie niedostępne na wolności. Ja to wszystko pochłaniałem tom za tomem. To był mój uniwersytet.
Klawisze wiedzieli, kim pan jest? W ZSRR jeszcze w latach 80. określenie "banderowiec" to była poważna obelga.
- Byli "gorsi" ode mnie.
Przesiedział pan cały powojenny okres Związku Sowieckiego. Kiedy było najciężej?
- Fizycznie za Stalina, ale sił dodawała świadomość, że twój los nie jest niczym wyjątkowym. Mnie było trudniej w czasach odwilży Chruszczowa i za Breżniewa, nie mówiąc o początkach pierestrojki. Warunki odsiadki były nieporównywalnie lepsze, ale człowiek czuł się zgnojony moralnie, bo siedziało już stosunkowo niewielu politycznych i zrozumienie ich sytuacji w społeczeństwie czy jakakolwiek solidarność z nimi tych na zewnątrz była mniejsza. W latach 50., jadąc wagonem więziennym z obozu do obozu, rzucaliśmy na stacjach karteczki do bliskich. Zawsze dochodziły. Obcy ludzie wysyłali je pocztą. 20 lat później to już nie działało.
Wyszedł pan po 20 latach. Pozbawiony prawa powrotu na Ukrainę osiadł pan w Nalczyku na Kaukazie. Ożenił się pan, urodziła się dwójka dzieci. Gagarin w kosmosie, młodzież słucha jazzu, a nawet Beatlesów, w Moskwie na Tagance wystawiają Brechta z Wysockim w roli głównej. Uwierzył pan, że dadzą spokój.
- Miałem nadzieję, ale nie złudzenia. Starałem się cieszyć każdym dniem. Żonie powiedziałem: w każdej chwili mogą po mnie wrócić.
I wrócili. Wychylał się pan z takim życiorysem?
- A skąd! Była rewizja, znaleźli rękopis eseju o sprawie narodowej na Ukrainie. Starczyło na następne dziesięć lat za antysowiecką agitację.
***
Na początku lat 90. ponownie się ożenił. Z urodzoną w Kanadzie córką wysokiego stopniem oficera UPA.
Na parterze kamienicy, w której mieszka, jest kawiarnia Markiza. W rogu ma swój stolik, do którego najłatwiej dojść o lasce. Kiedy wchodzimy, dwóch mężczyzn bez słowa zabiera swoje kufle piwa i przenosi się w głąb kawiarni. Kelnerka bez pytania przynosi espresso z dwiema kostkami cukru, a on uśmiecha się i zaczyna podśpiewywać: "Tu za prawdę, tu za naród / Za wolność jego kto wstał / Ten przez władzę jest zesłany / Tu w Aleksandrowski centrał".
- To hymn jednego z więzień, gdzie siedziałem. Też ciekawe miejsce, podobno trzymali tam w absolutnej tajemnicy i w końcu zamęczyli cioteczną siostrę Hitlera.
Podśpiewuje pan sobie, żarty stroi. W 1981 r. stracił pan za kratami wzrok. Lekarze twierdzili, że można uratować choć jedno oko, ale nie pozwolono na operację. Po zwolnieniu z więzienia siedem lat trzymali pana w przytułku dla inwalidów. Nigdy nie łaknął pan zemsty?
- Zemsta rodzi zemstę, to droga donikąd.
Nie wierzę. Pan się nie mścił, bo już pan nie mógł, ale pana wychowankowie z UNSO walczyli na ochotnika wszędzie tam, gdzie można było strzelać do Ruskich: w Naddniestrzu, Abchazji, w pierwszej wojnie czeczeńskiej. To z UNA-UNSO zrodził się Prawy Sektor i wyrósł Saszka Biły, który po zwycięstwie Majdanu zaprowadzał na Wołyniu rewolucyjną sprawiedliwość z kałachem w ręku. Na YouTubie można zobaczyć, jak tarmosi za krawat prokuratora niczym kozła za brodę. Aż na ulicy jak psa zabili go ludzie obalonego reżimu.
- Ochotnicy UNSO nie polowali na Ruskich, oni walczyli za wolność "waszą i naszą". Mówiłem, że uczymy się od Polaków.
Kto zbudował struktury Majdanu, pogrupował bojowników w sotnie, zorganizował zaopatrzenie, służby porządkowe, jeśli nie ludzie UNA-UNSO, którzy później wraz z innymi patriotami stworzyli Prawy Sektor?
Co zaś się tyczy tego, co w Równem zrobił świętej pamięci Aleksander Muzyczko, "Sasza Biły" - czas był rewolucyjny i samosądy na pachołkach obalonej władzy są rzeczą nieuchronną. Saszka tego prokuratora uratował. Nawet w mordę mu nie dał, a pod budynkiem stał tłum mieszkańców, którzy domagali się, żeby prokuratora zrzucić z okna na bruk. Ten człowiek za łapówkę kilka godzin po zatrzymaniu wypuścił gwałciciela i mordercę kilkunastoletniej dziewczynki. Tego już w internecie nie ma.
Podobno powiedział pan kiedyś, że pana ojciec rozstrzelałby posłów jako szabrowników lub dezerterów.
- Powiedziałem to do tych lwowskich radnych, którzy najgłośniej mówili o ukraińskim nacjonalizmie i patriotyzmie. Z imienia i nazwiska wymieniłem wszystkich, którzy robili przekręty i kosztem zwykłych ludzi nabijali sobie sakiewkę. I to też nie była żądza zemsty, bo zaraz powie pan, że to za mojego syna, który zginął z ręki reketierów. Nie! Szło o brak praworządności, który jest największym nieszczęściem Ukrainy, a jak pisał święty Augustyn: czymże jest państwo bez praworządności? Szajką zbójów, niczym więcej.
Kiedy ma nadejść opamiętanie, jeśli nie teraz, w obliczu zagrożenia ponowną utratą wolności?
- W Wierchownej Radzie obserwuję, jak szlachetne idee, którym rewolucja w ekspresowym czasie nadaje kształt ustaw, rozpoczynają swe życie od zetknięcia z chorobami toczącymi społeczeństwo - korupcją, obojętnością wobec dobra wspólnego. Ten miecz gnie się zaraz po wykuciu albo raczej wchodzi we wszechobecną lepką watę, nie przecina jej, tylko miesza jak kaszę. Na ile jeszcze starczy nam wszystkim sił?
Doścignięcie poziomu Polski sprzed jej wstąpienia do Unii musi zająć Ukrainie 20 lat. Musi. I to przy sprzyjającej koniunkturze, przychylności międzynarodowych partnerów i przede wszystkim w czasach pokoju. A my mamy krwawą łaźnie, obce czołgi kilkaset kilometrów od centrum Kijowa. Będzie nam dużo trudniej niż któremukolwiek z państw byłego bloku wschodniego, ale nikt z obecnie rządzących nie ma odwagi powiedzieć tego społeczeństwu. Sądzę, że naród to wszystko wie, tylko spycha tę wiedzę w najgłębsze zakamarki świadomości. 20 lat to młodość jednego pokolenia. Najlepsze lata tych studentów, którzy pierwsi stanęli na Majdanie.
Z Pawłem Petrenką, ministrem sprawiedliwości Ukrainy, rozmawia Roman Imielski: "Ukraina bez korupcji"
Ich poprzednicy z pomarańczowej rewolucji przekroczyli dziś trzydziestkę. Nie ma chyba bardziej oszukanego pokolenia. Dekada minęła jak mgnienie oka, a jeśli coś się w tym czasie zmieniło, to na gorsze. Dziś panuje na Ukrainie takie nastawienie, że nie po to tym razem naród zapłacił krwią, żeby na normalność czekać dwie dekady, chce jej już dziś, jutro. Ja to rozumiem, choć jestem stary, a więzienie nauczyło mnie cierpliwości. Też nie chcę już czekać.