Niepożądany publicysta
Niepożądany publicysta
Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka
453
BLOG

Z mądrymi oślicami można przejść 384 tysiące kilometrów, z głupimi ludźmi ani kroku

Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka Społeczeństwo Obserwuj notkę 4

Współczuję Panu Redaktorowi Michalkiewiczowi, ale nie ma wyboru.

Wybrał drogę życiową, uzdrawiania Rzeczypospolitej na fundamentalnym froncie Wiary i Kultury.

Reszta jest pochodną.

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4355

Dziewuchy pobożne i bezbożne płci obojga

Komentarz • specjalnie dla www.michalkiewicz.pl • 27 listopada 2018

16 listopada zostałem zaproszony do Łodzi na spotkanie z tamtejszą Publicznością w Księgarni Wojskowej przy ulicy Tuwima. Mój przyjazd został rozreklamowany przez grupę „Dziewuchy Dziewuchom” - żeby właściciele tej Księgarni, Państwo Ewa i Waldemar Podgórscy mnie odprosili, jako że „nie możemy dopuszczać, by takie osoby miały możliwość wypowiadania się publicznie”. Ale Państwo Podgórscy ani nie przestraszyli się „dziewuch”, ani też nie przekonało ich to totalniackie i głupie uzasadnienie ich żądań. Spotkanie się odbyło, publiczność dopisała do tego stopnia, że zabrakło miejsc siedzących, a wielu uczestników spotkania powiedziało mi, że dowiedziało się o nim właśnie dzięki protestowi „Dziewuch”, który został nagłośniony przez niezależne media głównego nurtu. Toteż na początku spotkania podziękowałem „Dziewuchom” za reklamę, bo wprawdzie intencje z pewnością miały inne, jednak przecież nie tylko intencje się liczą, ale również, a może nawet przede wszystkim – skutki.

Ale na tym sprawa bynajmniej się nie skończyła i już po spotkaniu Państwo Podgórscy otrzymali korespondencje w tej sprawie. Jeden list nadesłał pan mecenas Maciej Dominik Pakowski, adwokat Trybunału Metropolitalnego w Łodzi. Żeby prawdziwa cnota nie pozostała bez nagrody, podaję treść tego listu, który otrzymałem dzięki uprzejmości Państwa Podgórskich, w pełnym brzmieniu:

Jak widzimy, pan mecenas Maciej Dominik Pakowski próbuje konfundować Państwa Podgórskich i brać ich pod włos przy pomocy argumentacji pobożnej. Ale przecież totalniacki program w dziedzinie wolności słowa można realizować nie tylko przy pomocy argumentacji pobożnej. Pan mecenas, jako katolik zawodowy, musi oczywiście działać w ramach swojego emploi, natomiast „Dziewuchom” odwoływanie się do argumentacji pobożnej nie bardzo przystoi. Toteż napisały one osobny list na papierze firmowym Urzędu Miasta Łodzi, co – jak przypuszczam – było pierwszym poważnym ostrzeżeniem i zapowiedzią administracyjnych prześladowań ze strony tego Urzędu wobec Państwa Podgórskich i ich Księgarni.

Żeby było śmieszniej, list podpisała rzeczniczka prezydenta miasta Łodzi do spraw Równego Traktowania. Dzięki temu można znaleźć wspólny mianownik między argumentacją pobożną i argumentacją bezbożną, że i jedni i drudzy „nie wiedzą, co czynią”. Ale nie tylko taki wniosek można z tych korespondencji wyciągnąć. Nasuwają się bowiem i inne. Po pierwsze - że zarówno postępowi katolicy, jak i postępowe „Dziewuchy” uważają, że swoboda wyrażania poglądów powinna obejmować tylko głosicieli poglądów zatwierdzonych, natomiast głosiciele poglądów, którym zatwierdzenia odmówiono, nie powinni mieć dostępu do dyskursu publicznego. Warto przypomnieć, że takie właśnie przekonanie było powszechnie obowiązujące za pierwszej komuny, tyle – że wtedy środowiska katolickie opowiadały się za swobodą słowa. Teraz zaczyna być inaczej. Po drugie – że coraz wyraźniej widać, że siły nieubłaganego postępu łączą się, niczym proletariusze wszystkich krajów, nie tyle przechodząc do porządku nad różnicami ideowymi, które z pozoru wydawałyby się nie do przezwyciężenia, co znakomicie się uzupełniając. Trudno zgadnąć, co może być przyczyną takiej koordynacji w zwalczaniu wolności słowa, ale nie można wykluczyć, że 18 miliardów dolarów, które na rozwój postępowego ruchu komunistycznego wyłożył niedawno stary żydowski finansowy grandziarz Jerzy Soros.

Gdyby tak rzeczywiście było, to taka sytuacja potwierdzałaby w całej rozciągłości trafność spostrzeżenia starożytnych Rzymian, że nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem.

Stanisław Michalkiewicz


Lubi cytować starożytnych Rzymian więc i ja poszedłem tą drogą.

Czytając o osłach, oślicach: Rosalitę, Catarine i Desire w zasadzie, którzy ze Swoimi Gospodarzami wędrują po świecie bez złota.

Dużo dowiedziałem się z portalu Nowiny 24 o naszym Kochanym Kraju. Bardzo dużo.

https://nowiny24.pl/marianne-i-werner-z-oslami-wedruja-przez-swiat/ar/6142109


image

Obecnie mieszkają, a właściwie zatrzymali się na chwilę, w Łopuszce Małej, pod Kańczugą. Namiot w zaroślach W trakcie odpoczynków planują trasę na następne dni i tygodnie. Nz. razem z Wilhelmem Hajdukiem, który w Łopuszce Małej zaoferował im schronienie na zimę. Norbert Ziętal Dokumentacją podróży jest tablica. Na jej odwrotnej stronie wypisane są wszystkie kraje, które odwiedzili podróżnicy.. (fot. Norbert Ziętal)- Późną jesienią rozbili namiot. O, w tamtych krzakach. Widać go było z mojego okna. Zaciekawiłem się, tak jak inni mieszkańcy. Zaszedłem do nich. Spytałem kim są. Zorientowałem się, że to cudzoziemcy, ale na szczęście znam angielski i oni też. Dogadaliśmy się - opowiada Wilhelm Hajduk, mieszkaniec Łopuszki Małej.

Czytaj więcej: https://nowiny24.pl/marianne-i-werner-z-oslami-wedruja-przez-swiat/ar/6142109


Wilhelm Hajduk, mieszkaniec Łopuszki Małej. Opowiedzieli mu, że są wędrowcami. I, że w tym namiocie nie jest im źle. - Jak im mogło nie być źle? Takie zimno już było, a przecież prawdziwe mrozy dopiero miały nadejść - wspomina pan Wilhelm. Wieść o podróżnikach szybko rozeszła się po okolicy. Ludzie się interesowali przybyszami. Każdy chciał pomóc. Nawet burmistrz Kańczugi zaoferował im wsparcie. Pan Wilhelm zaproponował turystom, aby zatrzymali się u niego. Przy pomieszczeniach gospodarczych ma pokój. Z piecem. Skorzystali, bo zima zapowiadała się mroźna. Rzucili wygodne posady w firmach i poszli W środku skromnie, ale przytulnie. Ciepło od pieca. Przy oknie łóżko. Niewielki stolik, kilka sprzętów. Na drzwiach wejściowych, od środka, norweskie flagi - proporce. Skandynawowie są bardzo przywiązani do swoim symboli narodowych. I chociaż obecnie Marianne i Werner faktycznie są obywatelami świata, to nie pozbyli się swoich barw narodowych. Formalnie nadal są Norwegami. 30 lat temu ich życie wyglądało tak, jak innych Europejczyków. Skończyli studia. Marianne była informatykiem, Werner inżynierem budownictwa. Mieli wygodne i dobrze płatne posady. Ale coś im nie wychodziło. Ich drogi zetknęły się we Włoszech. Niezależnie od siebie, pojechali tam na wakacje. Los sprawił, że się spotkali. Przypadli sobie do gustu. Postanowili, że razem spędzą resztę życia. - Mogliśmy żyć, jak wielu innych ludzi. Rano wstawać, iść na kilka godzin do pracy, tam codziennie widzieć tych samych ludzi. Potem powrót do domu, obiad i siedzenie przed telewizorem. Wszystko na czas, z zegarkiem w ręku. Raz, dwa razy do roku wyjazd na wakacje. W konkretne miejsce z kolorowego folderu. I szybki powrót do szarej codzienności - mówią. Ale od razu dodają, że dla nich to zbyt monotonne. Pragnęli żyć inaczej. Zapakowali cały dobytek na trzy osły i ruszyli [obrazek4] W trakcie odpoczynków planują trasę na następne dni i tygodnie. Nz. razem z Wilhelmem Hajdukiem, który w Łopuszce Małej zaoferował im schronienie na zimę. (fot. Norbert Ziętal)Chcieli nie tylko być razem, ale również wspólnie odmienić swoje życie. Nie żyć schematami, zakuci w korporacyjne ramy. Postanowili być wolnymi ludźmi. 15 czerwca 1981 r. ruszyli z norweskiego Lillehammer, ostatniego miejsca, w którym mieszkali na stałe. Cały swój dobytek zapakowali na trzy osiołki, a właściwie oślice. Rosalitę, Catarine i Desire. Dźwigają ich namiot, ubrania, jedzenie, leki, narzędzia, mapy I wszystko, co potrzebne wędrowcom. Dlaczego osły, a nie np. konie, które doskonale nadają się do dalekich wędrówek? - Osły to bardzo wytrzymałe zwierzęta i niekłopotliwe w utrzymaniu. Twarde tak, jak my. Zjedzą byle co. A konie? A skąd wziąć codziennie choćby czystą wodę dla nich? - pyta Marianne. Dlatego mają osiołki do przenoszenia bagażu i własne nogi do chodzenia. Idą przed siebie, a nie do konkretnego celu Przez kilka pierwszych lat wędrowali po Skandynawii. Tak polubili ten styl życia, że postanowili ruszyć dalej. Przez Finlandię dotarli do Rosji. - 30 lat wędrówki. Ponad 250 tys. kilometrów, Odwiedziliśmy 43 kraje - Werner pokazuje kolorową tablicę, którą w czasie marszu przymocowują do jednego z osłów. Wypisane są na niej wszystkie kraje, które odwiedzili. Prawie cała Europa, do tego zachodnia Azja i północna Afryka. W czasie ostatnich 30 lat wielokrotnie wracali do Norwegii i krajów, które już wcześniej zwiedzili. Zawsze napotykają coś nowego. Żyją rytmem natury. Wstają, gdy zaczyna się robić jasno. Karmią i poją zwierzęta, pakują się i ruszają w drogę. Gdy się zmęczą, to odpoczywają, gdy ich coś zaciekawi, to przystają. Nie spieszą się, nie mają jakiegoś konkretnego celu wędrówki. Poza tym, że chcieliby przejść 384 tys. km, czyli tyle, ile wynosi odległość Ziemi od Księżyca. Pokonali już około dwie trzecie tej drogi. Nie zrywają całkiem kontaktu z cywilizacją. Oboje mają choćby telefony komórkowe. Gdy proszę o ich numery, Werner, inżynier, podsuwa kartkę i ołówek. Ale Marianne, informatyczka, protestuje. Przecież mogę numery zapisać w swoim telefonie. - Po co niszczyć papier - ruga męża W Polsce zrywamy jabłka Każdy, kto ich spotka, już po chwili rozmowy zadaje sobie podstawowe pytanie: z czego się utrzymują? Potrzeb mają niewiele, ale pieniędzy im potrzeba. Przydały się choćby wtedy, jak służby graniczne nie chciały ich wpuścić do Szwajcarii. Bo osły i towarzyszące im psy nie miały chipów. Można je było od razu kupić w punkcie sanitarnym na przejściu granicznym. Jednak za każde zwierzę należała się opłata sto euro. Gdy szwajcarscy pogranicznicy już się cieszyli, że mają "kłopot z głowy", bo skąd tacy wędrowcy mieliby mieć kilkaset euro, Werner wyciągnął plik banknotów i zapłacił. - Utrzymujemy się z prac dorywczych. Choćby zrywamy owoce. W Polsce jabłka - tłumaczy Marianne. Nie ukrywają, że często pomagają im dobrzy ludzie. Pozwolą rozbić namiot, dadzą zjeść, czasami czymś wspomogą. Marianne i Werner oprócz ojczystych norweskiego i niemieckiego, znają również angielski, francuski, teraz także nieco polskiego. Polak zabił Rosalitę [obrazek7] Norweskie motywy w domu pod Kańczugą. (fot. Norbert Ziętal)O Polakach mają dobre zdanie. Pomimo przykrych przygód, które przeżyli. To w naszym kraju, w okolicy Golubia - Dobrzynia, w Kujawsko - Pomorskim, ktoś zastrzelił im osiołka. Nie przypadkowo, specjalnie. Bezmyślna, ale fachowa robota, strzał w bok. Tak stracili Rosalitę. Przemierzyła z nimi całą Europę. W Niemczech chciano ją nawet aresztować za wtargnięcie do ogródka i zjedzenie wszystkich kwiatów. Ostateczni darowano jej to "przestępstwo". W Polsce bestialsko zabito. To w naszym kraju, w okolicy Golubia - Dobrzynia, w Kujawsko - Pomorskim, ktoś zastrzelił im osiołka. Nie przypadkowo, specjalnie. Bezmyślna, ale fachowa robota, strzał w bok. Tak stracili Rosalitę. Przemierzyła z nimi całą Europę. W Niemczech chciano ją nawet aresztować za wtargnięcie do ogródka i zjedzenie wszystkich kwiatów. Ostateczni darowano jej to "przestępstwo". W Polsce bestialsko zabito. Policja szybko ustaliła "myśliwego". A golubsko - dobrzyńskie władze samorządowe stanęły na wysokości zadania. Wkrótce para podróżników miała nową oślicę. Moonshine, czyli Blask Księżyca. Podkarpackie także niezbyt ładnie przywitało wędrowców. W Nisku zostali okradzeni przez bandę pijaczków. Kilka tygodni temu spotkał ich kolejny cios. Blask Księżyca padła. Po prostu. Szła, jak zawsze, zachwiała się i padła. Może nie wytrzymała trudów wędrówki? Szukają nowego osła Podróżnicy szukają nowego osła, samicy. Ma być w wieku 5 do 10 lat i dobrej kondycji. Proszą, aby osoby, które zechcą im sprzedać to zwierzę, mieszkały w promieniu do 50 km od Kańczugi. Przed kupnem chcą zobaczyć oślicę. Telefon poprzez autora artykułu, pod nr tel. 691-45-39-03. - Pilnie potrzebujemy nowego osła. Dwa nie dadzą rady dźwigać naszego dobytku - twierdzi Werner. - Zapłacimy. Ale najpierw chcemy obejrzeć zwierzę. Musi mieć od 5 do 10 lat - mówi Marianne. Bardzo kochają swoje zwierzęta. Oprócz osłów, w podróży zawsze towarzyszą im psy. W ciągu 30 lat mieli ich już kilkanaście. Własnej rodziny nie założyli. Bo niby jak, przy takim trybie życia, wychować dzieci. Ze swoimi dalszymi rodzinami kontakt mają sporadyczny. Marianne po kilku latach wędrówki, gdy była w Norwegii, odwiedziła swoje siostry. Przyjęły ją chłodno, w ogóle nie chciały z nią rozmawiać. Werner, co roku przed Świętami Bożego Narodzenia, dzwoni do swojej rodziny. Ale oni też nie akceptują jego drogi życiowej. Dlatego rozmowy są bardzo krótkie. Żyjemy wolni jak ptaki Napotkanym po drodze ludziom wysyłają kartki pocztowe z różnych miejsc. Wiedzą, że nikt im się w ten sposób nie odwdzięczy, bo przecież oni nie mają stałego adresu. Dlaczego wybrali taki sposób na życie? - Nie mamy skrzydeł, ale jesteśmy wolni jak ptaki. To nasz styl życia, żyjemy poza systemem - mówi Werner. Od pewnego czasu, każdego Nowego Roku ma postanowienie: koniec z wędrówką. Ale szybko mu przechodzi. Bo niby jakby miał żyć? Osiąść gdzieś na stałe, w domu, przez telewizorem? - Przez pierwsze miesiące bardzo brakowało mi spotkań z przyjaciółmi, ulubionych seriali w telewizji. Ale teraz wiem, że tylko niepotrzebnie traciłam czas wpatrując się w ekran - mówi Marianne. Jak najszybciej chcą ruszyć dalej. Najpierw na Ukrainę, potem Kazachstan, Rosja, Mongolia. 9 tys. km.

Czytaj więcej: https://nowiny24.pl/marianne-i-werner-z-oslami-wedruja-przez-swiat/ar/6142109


https://www.stalowka.net/wiadomosci.php?dx=6883


Wiadomości lokalne / News

Sobota, 2 lipca 2011 r. godz. 18:04 /Stefan Groth/

Para podróżników przeniosła się w bezpieczne miejsce. Jak będą wspominać Stalową Wolę?

- "Ta cała sytuacja jest dla mnie niezrozumiała" - powiedział Werner Fahrenholz, którego "incydentem" jak stwierdziła policja, zainteresowały się ogólnopolskie media.

image

Fot. Jacek Rodecki


- "Ta cała sytuacja jest dla mnie niezrozumiała" - powiedział Werner Fahrenholz, którego "incydentem" jak stwierdziła policja, zainteresowały się ogólnopolskie media.


Mija doba od nieprzyjemnego zajścia, z udziałem mieszkańca Stalowej Woli i podróżującej pary wędrowców, o których pisaliśmy wczoraj. Goście, którzy zawitali do naszego miasta przyznali: to było niecodzienne zdarzenie.

- "Obeszliśmy kawał świata. Może ten mężczyzna widział, że skoro byliśmy w centrum Stalowej Woli to otrzymaliśmy może dużo pieniędzy" - opowiada Marianne Lovlie, Norweżka, która wraz ze swoim mężem podróżuje po Europie.

Po całym zajściu podróżnicy wyśledzili Stalowowolanina i zgłosili to w pobliskiej portierni jednej z firm. Na miejsce przyjechała policja oraz karetka pogotowia. - "Z tego co wiem, to tego mężczyznę zabrali do aresztu. Mój mąż został zabrany do szpitala" - opowiadała nam Marianne Lovlie.

Podróżnikowi chciano postawić zarzuty

Do sprawy został wyznaczony prokurator, jednak nie za pobicie, a za zniszczenie auta sprawcy pobicia Norwega. Dlaczego? Według oficjalnego komunikatu policji 58-letni podróżnik usłyszał odgłosy swoich zwierząt. Kiedy wyszedł z namiotu, zobaczył starszego mężczyznę idącego z psem. 61-letni mieszkaniec Stalowej Woli myśląc, że mężczyzna chce go uderzyć, zdjął smycz z psa, zamachnął się nią i uderzył 58-latka rozcinając mu skórę na czole. Po tym incydencie wycofał się do swojego samochodu marki Citroen C3, a 58-letni Niemiec poszedł się za nim i uderzył rurką w karoserię tego auta powodując uszkodzenia.

Wówczas 61-letni właściciel oszacował zniszczenia pojazdu na 1000 zł. - "Polak złożył zawiadomienie o uszkodzeniu samochodu. W tej chwili o sprawie została powiadomiona prokuratura" - powiedział nam jeszcze wczoraj wieczorem Andrzej Walczyna, rzecznik prasowy stalowowolskiej policji.

Norweżka była przekonana, że męża zabrano wyłącznie do szpitala

Marianne Lovlie, która została w namiocie, była przekonana, że jej mąż został przetransportowany do szpitala i po opatrzeniu rany zostanie odwieziony na miejsce. O tym, że jej towarzysz życia znajduje się na komendzie policji, dowiaduje się od nas oraz ściągniętego na miejsce tłumacza.

- "Kłamca, kłamca, kłamca" - powtarzała nieustannie Marianne Lovlie, gdy usłyszała o rzekomym zniszczeniu auta przez jej męża. - "Ja mam nadzieję że mój mąż tu zaraz wróci. Innej wersji nie przyjmuję. To ten mężczyzna nas zaatakował. Wyzywał nas od "Cyganów" i to on był agresywny. Jaki samochód? Nie było tu żadnego samochodu" - tłumaczyła Marianne.

Na miejscu zjawiają się przedstawiciele Kancelarii Prezydenta Stalowej Woli. Zostaje zaoferowana pomoc, a nawet przeniesienie do hotelu. Jednak Marianne Lovlie i Werner Fahrenholz znani są ze swojego skromnego trybu życia. Marianne bardzo dziękuje za okazane zainteresowanie i decyduje się, że pozostanie na miejscu. W tym samym czasie przybywa prezes Miejskiego Zakładu Komunalnego, Mariusz Piasecki proponując chociażby przeniesienie w inne miejsce, gdzie jest ochrona.

Zrobiło się głośno w całej Polsce. Wszyscy byli przejęci losami pary

Sytuacją Marianne Lovlie i Werner Fahrenholz żyła dziś cała Polska. Rozdzwoniły się telefony, jak można pomóc parze słynnych podróżników. Zainteresowanie było tak ogromne, że para obcokrajowców nie kryła wzruszenia, gdy dowiedziała się, ile osób chce im pomóc oraz jest zaniepokojonych "incydentem".

O Wernerze informowały wieczorne serwisy w ogólnopolskich mediach. W sobotę, od godzin porannych do Stalowej Woli zjeżdżały się największe polskie stacje telewizyjne. - "Ja nie wiem, czy my tu z programem "Uwaga!" jeszcze nie wrócimy. Bo to jest dobry temat, sporo w nim nieścisłości" - mówiła reporterka TVN24.

- "Tutaj trudno mówić o jakimkolwiek pobiciu. Jeżeli już to o naruszaniem nietykalności cielesnej" - powiedział Andrzej Walczyna ze stalowowolskiej komendy policji, gdy od zdarzenia upłynęło półtorej godziny.

Tymczasem kilkadziesiąt minut później dla TVN24 rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji Paweł Międlar odważnie stwierdził, że jest to jednak "totalne nieporozumienie, i że "obaj panowie zostali już przesłuchani. Żaden z nich nie będzie składał wniosku o przeprowadzenie dochodzenia w tej sprawie, z na koniec podali sobie ręce".

Jednak o godz. 22:30 zniecierpliwiona Marianne Lovlie, która w dalszym ciągu nie była pewna losów swojego męża, poprosiła nas, aby zawieźć ją do męża na policję. Wówczas dowiedzieliśmy się, że jeszcze zeznaje, a obaj panowie... nie doszli do porozumienia. Rzecznik podkarpackiej policji, niczym prorok? Dziś czytamy na portalu policji, że "sprawa została wyjaśniona i zakończona".

Mieszkanka dzwoni z prośbą na policję

- "Bardzo mnie to cieszy, że sprawa się niby wyjaśniła", mówi jedna z mieszkanek miejscowości Stale, która wczoraj, przed północą telefonowała do nas, zapytać się o miejsce pobytu małżeństwa, gdyż miała okazję się z nimi widzieć i śledzi ich losy. Ma jednak żal do stalowowolskiej policji.

- "Zgłaszałam kilka dni temu na komendę policji w Stalowej Woli o norweskich podróżnikach, którzy będą przemierzać Stalową Wolę. Żeby zwrócić może na nich szczególną uwagę, czy ich jakoś patrolować. Co usłyszałam? Ich to nie obchodzi. Nie wiem, może mają lepsze zajęcia" - stwierdziła.

Podróżnik nie wiedział co powiedzieć. Machnął tylko ręką…

Po całym zajściu, kiedy rozmawialiśmy na drugi dzień z wędrowcami, mężczyzna był oszołomiony. Stwierdził, że nie rozumie jednego: dlaczego całą winą chciano obarczyć jego?

- "Ta cała sytuacja jest dla mnie niezrozumiała. To ten mężczyzna do nas podszedł, zaczął coś wykrzykiwać, być agresywny, w pewnym momencie pomyślałem, że jest jakiś szalony. Potem stwierdzono, że porysowałem mu samochód. Tu nie było samochodu. Ja nic złego nie zrobiłem. To ten mężczyzna zaczął. Potem policja. Oni byli bardzo sympatyczni ale w stosunku mnie nieufni i ostrożni" - skomentował dziś rano całe zdarzenie Werner Fahrenholz.

Jedna z naszych Czytelniczek poinformowała nas, że była na miejscy, gdzie para małżonków mogła rozbić swój namiot, jednak nikogo nie zastała.

- "Pewnie poszli dalej w drogę. Sądzę, że już nas nie odwiedzą, a szkoda bo w innych krajach, z tego co czytałam traktowano ich z zgodnie z porzekadłem: "Gość w dom, Bóg w dom".

Tuż po godzinie 22:00 do naszej redakcji zadzwoniła kobieta, która poinformowała nas, że małżeństwo jest nadal w Stalowej Woli i przebywa nieopodal jednego z ujęć wody. Prezes jednej z miejskich spółek zapewnił im bezpieczne lokum, będące pod całodobowym dozorem ochroniarza.

Czytaj więcej:

- Zwyrodnialec napadł podróżników z Norwegii

https://pomorska.pl/najpierw-zabili-im-osiolka-a-teraz-okradli/ar/7236570


Najpierw zabili im osiołka, a teraz okradli

BOG) 20 lipca 2011 AKTUALIZACJA: 20 lipca 2011 12:13

Podróżująca przez Polskę para Norwegów: Marianne Lovlie i jej mąż, Werner Fahrenholz może mówić o wyjątkowym pechu.

image

Małżeństwo od 29 lat wędrują piechotą po Europie, ale chyba nigdzie nie miało takich kłopotów, jak w naszym kraju. Przeczytaj również: Golub-Dobrzyń. Norwescy wędrowcy szukają adwokata. Chcą wiedzieć, jak zginął ich osiołek. Już rok temu pisaliśmy bowiem, że ktoś, w okolicach Golubia-Dobrzynia, najprawdopodobniej zastrzelił jednego z osiołków, z którymi przemierzali świat. Teraz media donoszą o kolejnych incydentach. W poniedziałek grupa miejscowych pijaczków okradła ich w Nisku. Piechurom zabrano wózek z dobytkiem. W środku podróżnicy mieli cały niezbędnik potrzebny do dalekich podróży.

Czytaj więcej: https://pomorska.pl/najpierw-zabili-im-osiolka-a-teraz-okradli/ar/7236570

Marianne Lovlie i jej mąż Werner Fahrenholz wyruszą wkrótce w kolejny etap swoje pieszej podróży po świecie. ©Norbert Ziętal

Czytaj więcej: https://nowiny24.pl/norwescy-podroznicy-kupili-brakujacego-osla-ruszaja-dalej/ar/6150213

Norbert Ziętal 17 kwietnia 2012 AKTUALIZACJA: 17 kwietnia 2012 07:35

Czytaj więcej: https://nowiny24.pl/norwescy-podroznicy-kupili-brakujacego-osla-ruszaja-dalej/ar/6150213

Podróżnikom z Norwegii, którzy od 30 lat pieszo wędrują po Europie, udało się wreszcie kupić trzeciego osiołka. Odpowiedniego zwierzęcia szukali kilka miesięcy.

Marianne Lovlie i jej mąż Werner Fahrenholz od 30 lat podróżują po Europie, Afryce i Azji. Przeszli 250 tys. km, zwiedzili 43 kraje. Idą pieszo. Towarzyszą im trzy osiołki, które dźwigają bagaże turystów. Pod koniec ub. roku dotarli do Łopuszki Małej w gm. Kańczuga. Dzięki przychylności, jednego z gospodarzy, Wilhelma Hajduka, mogli przeczekać zimę w domu. Planowali wyruszyć wczesną wiosną. Niestety, padł jeden z osłów. Chcieli kupić nowego. W najbliższej okolic nie znaleźli żadnego hodowcy. O pomoc zwrócili się do Nowin.

- Nie możemy iść tylko z dwoma osłami, bo nie byłyby w stanie udźwignąć naszego dobytku. Potrzebna jest trójka zwierząt, a właściwie trzy samice - tłumaczy pan Werner.

W tej sprawie otrzymaliśmy mnóstwo telefonów od osób, które chciały pomóc. M.in. kontaktowali się przyjaciele podróżników z Litwy i Łotwy. - Dopiero niedawno udało się nam kupić odpowiednie zwierzę. Aż w Luboniu pod Poznaniem. Za kilka dni powinny się zakończyć formalności związane z wydaniem paszportu dla oślicy - mówi pan Werner. - Zaraz po tym ruszamy dalej - zapewnia. Zgodnie z planem pójdą na Ukrainę. A później Kazachstan, Rosja, Mongolia. Do pokonania, w tym etapie podróży mają 9 tys. km.

image

Czytaj więcej: https://nowiny24.pl/norwescy-podroznicy-kupili-brakujacego-osla-ruszaja-dalej/ar/6150213


A może tak Camino powinni w ramach rekolekcji Adwentowych zrobić Politycy i Dziennikarze Politykierzy.

Nasz słynny Bloger @ROLEX dociera już do Santiago de Compostela szlakiem Świętego Jakuba.

Gdybym miał parę lat mniej na karku też wyruszyłbym w drogą. Jedna, druga, trzecia OŚLICA WYSTARCZY I BRATNIA DUSZA.

Resztę mam na wyposażeniu. Do -5oC możemy biwakować pod gołym Niebem i Gwiazdami. Byle bratnia dusza.




Zobacz galerię zdjęć:

Niepożądany Osobnik Stanisław Michalkiewicz Sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku
Niepożądany Osobnik Stanisław Michalkiewicz Sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku

Zakorzeniony w historii Polski i Kresów Wschodnich. Przyjaciel ludzi, zwierząt i przyrody. Wiara i miłość do Boga i Człowieka. Autorytet Jan Paweł II

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo