Dziedzinka - raj na Ziemi
Dziedzinka - raj na Ziemi
Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka
764
BLOG

Z pańskiego stołu

Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka Kultura Obserwuj notkę 0

Kocham Ciebie Żabko. Tak kontaktował się śp. Pan Lech Wilczek i Pani Profesor Simon Kossak z lochą - Dzikiem.

Jaki to był latami cudowny świat. Miłość dwojga wyjątkowych Ludzi do siebie i zwierząt w leśniczówce Dziedzinka k/Hajnówki.

https://ulicaekologiczna.pl/umysl-i-cialo/madra-jak-dzikie-zwierze-recenzja-ksiazki-simona-opowiesc-o-niezwyczajnym-zyciu-simony-kossak


image


Zemsta u zwierzat

Gawęda profesor Simony Kossak z serii "Dlaczego w trawie piszczy ? "

Powrót do Siebie

https://www.youtube.com/watch?v=OXCS575jzRY

Joanna Kossak - Powrót do siebie

Joanna Kossak -- malarka, prawnuczka Wojciecha Kossaka, siostrzenica Simony Kossak. Urodziła się w 1965r w Krakowie. Swoją fascynację przyrodą i końmi oraz chorobliwą awersję do miasta przejęła prawdopodobnie od swojej ciotki Simony Kossak, ukochanej opiekunki z dzieciństwa. Obecnie mieszka w Puszczy Białowieskiej. # Film zrealizowany w ramach projektu "Multimedialne Archiwum Kultury".

http://www.tresciwa.pl/kim-byla-polska-karen-blixen-z-bialowieskiej-puszczy/

image

KIM BYŁA POLSKA KAREN BLIXEN Z BIAŁOWIESKIEJ PUSZCZY?


image

18 STYCZNIA 2016

Simona Kossak i kruk. Fot. Lech Wilczek

W Krakowie w pięknym dworze pełnym tajemnic i duchów przodków, mieszkała kiedyś mała dziewczynka. Najbardziej ze wszystkiego na świecie kochała ogród, który go otaczał. Był dla niej odpowiedzią na wszystkie tajemnice świata, schronieniem i dziecięcą krainą zabaw. Jednak im była starsza, tym mniej było czasu na odwiedziny w ogrodzie.

Dziewczynka coraz bardziej dusiła się w wielkim mieście i we własnym rodzinnym domu. Czuła się samotna, bo inna niż wszyscy.

Któregoś dnia spakowała swoją walizkę i pojechała szukać znacznie większego ogrodu, od tego, który otaczał jej dom.

image

Elżbieta Kossak Matka Simony

Zaczynał pracę o dziewiątej rano a kończył w porze obiadu, który jadł przeważnie z żoną. Simona i jej starsza siostra Gloria póki były małe jadały guwernantką. Gdy dorosły zasiadły do stołu razem z rodzicami. Jestem pewna, że obydwie chętnie cofnęłyby czas.

„W domu Elżbiety i Jerzego Kossaków ściśle przestrzegano reguł zachowania się przy stole i w towarzystwie. Tu trzeba było wiedzieć, że wszystko ma swój czas i miejsce. I wszystko miało być zrobione na rozkaz, szybko i pod linijkę – klasyczny pruski dryl. „Simona to Simona tamto – wspominała młodsza Kossakówna. Córkom nie było wolno nic albo prawie nic. Miały być tylko dobrze wychowane i dobrze się uczyć. W razie łamania zasad – o dobrym wychowaniu przypominał wiszący na ścianie pejcz”

Rodzice rozmawiali w niezrozumiałym dla nich języku. Być może po niemiecku. Zresztą to nie było istotne. Obowiązywała zasada: „Dzieci i ryby głosu nie mają!” oraz „Nie przy dzieciach!”. W tamtych czasach w wielu dobrych domach świat dzieci i świat dorosłych rzadko wzajemnie się przenikał. Simona z tamtego okresu pamięta lęk przed innymi ludźmi. Matka wpajała jej „pouczenia Marii z Colonna Walewskich Wielopolskiej, wyroczni w sprawach obyczajów towarzyskich, w rodzaju >>Obcuję z ludźmi jak najmniej, by zachować odrębność, odmienność swoją. To jedynie stanowi wartość. Kto dużo obcuje, z konieczności staje się w końcu podobnym do szarego ogółu<<„.

Stosowano się do tych zasad, ponieważ córki Kossaków nie miały być rozpieszczane a wyjątkowe.

Simona, uważana za malarskie beztalencie miała zostać pisarką a jej utalentowana siostra Gloria – malarką.

Żadna nie spełniła pokładanych w niej nadziei. Obie najbezpieczniej czuły się się w swoim pokoju albo w przydomowym ogrodzie. Czegoż tam nie było.

„Rosły tam jeszcze przez kilkanaście lat po wojnie gęste krzaki malin, w których kiedyś „można się było ukryć i całować do utraty tchu”, pisała Magdalena Samozwaniec. W maju obok starej karety, w której trzymano rekwizyty malarskie, kwitły bzy. Były tez mlecze, bratki, stokrotki, „krokusy, przebiśniegi, potem konwalie, potem orgia letniego kwiecia aż po jesienne astry” oraz truskawki i poziomki a cień dawały „stare lipy, jesiony, kasztany, akacje, brzozy oraz rozłożysty dereń”, wspominał Zygmunt Niewiadomski (red. szwagier Magdaleny Samozwaniec). Wokół figury Matki Boskiej rosły zaś lilie, jaśmin i paprocie. Helena Kołatkówna, kucharka Kossaków, zwana Kucharcią, co wieczór zapalała Matce Boskiej świeczkę w podziękowaniu za kolejny przeżyty dzień.”

Do ogrodu Simona uciekała kiedy tylko chciała, a to zdarzało się bardzo często. Kiedy czuła się samotna, niezrozumiana, opuszczona, nadmiernie krytykowana.

Z jednej strony rodzice dziewczynek naprawdę wierzyli, że postępują dobrze. Taki rodzaj kindersztuby w wielu domach był zupełnie naturalny. Z drugiej strony matka Simony nie była kobietą, przez którą przemawiał kiedykolwiek silny instynkt macierzyński. Rodziła dzieci, ponieważ chciała dać trzeciemu wielkiemu Kossakowi, pierwszego syna i czwartego Kossaka. Takiego, który jeszcze bardziej rozsławi znany już ród. Potomka na miarę pradziadka, dziadka i ojca. Dzięki temu miała przejść do historii. To się nie udało. Rodziła tylko córki. Kompleks i bezsilność z tego powodu towarzyszył jej przez całe życie. Nie traktowała swoich dziewczynek tak, jak powinna traktować czuła i kochająca matka. Uważała, że to zbędne. Miała dać im siłę i indywidualizm. Mam wrażenie, że większą miłość okazywała mężowi a przychylność znajomym. To ich ratowała z niemieckiej niewoli i dla nich organizowała – nawet w czasie okupacji – słynne przyjęcia nazwane żartobliwie – z powodu nocowania u organizatorów – „nocnikami”. Odbywały się najczęściej wtedy, kiedy Kossakowi udało się sprzedać porządny obraz. Taki, za porządne pieniądze. Wtedy wszyscy w Kossakówce krzątali się jak w ulu. Zaczynały się przygotowywania do barwnej nocy. Rozsyłanie zaproszeń, czyszczenie sreber, komponowanie menu, zdobywanie jedzenia, sprzątanie pokoi, kompletowanie garderoby. Im bliżej godziny zero tym robiło się bardziej gorączkowo.

DZIEDZINKA W BIAŁOWIEŻY

image

Bardzo chciała się tam znaleźć. Nie przerażała ją samotność, bo nie byłaby sama. Miała zwierzęta. Nie bała się tego, że nie będzie czasu ani warunków na macierzyństwo, ponieważ nie chciała i nie umiała mieć dzieci. Matczyną miłość jej serce okaże zwierzętom. Samo zaś należeć będzie do mężczyzny, który zupełnie przez przypadek zostanie jej sąsiadem.

Ona chciała tam zamieszkać sama.

On też.

Ona – jako świeżo upieczona absolwentka Wydziału Biologii Uniwersytetu Jagiellońskiego – miała pracować w Zakładzie Badania Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży.

On artysta z Warszawy, fotograf – Lech Wilczek chciał fotografować dzicz.

Wynajęto im lokum na pół. Drewniany dom nazwany Dziedzinką i 3 hektary ziemi wokół niej. Wszystko w samym środku puszczy Białowieskiej.

Zanim latem przyjechał on, na początku mieszkała tu sama.

Czy się nie bała? Na życie zimą bez prądu, bez ciepłej wody i z wychodkiem za stodołą, zdecydowałaby się tu mało która kobieta. Simona jednak była inna.

Mawiała, że w Dziedzince nie straszą dusze zmarłych. Krakowski dom Kossaków zaś pełny był duchów i mało ciepłych wspomnień. Matka nauczyła ją zaradności. Po śmierci ostatniego Kossaka to Elżbieta utrzymywała dom. Chałupniczo chwytała się różnych zajęć. Pracowała ona, pracowały i jej córki.

Simona była więc zahartowana. Nie do zdarcia. Wiedziała czego chce. Po czterech latach pracy w ZBS przeniosła się do pracy w Instytucie Badań Leśnictwa. Dziedzinka stała się wtedy dla niej poligonem doświadczalnym. Badała dzikie zwierzęta w terenie. Na początku były to sarny, którym wręcz matkowała. We wszystkim towarzyszył jej Leszek.

„Dziedzinka szybko stała się laboratorium doświadczalnym, jakie z roku na rok Simona powiększała jako zoopsycholog (…) oraz szpitalem, przychodnią i poczekalnią dla chorych zwierząt. Tu leczyła, tuliła i razem z Wilczkiem, który fotografował zwierzęta, obserwowała menażerię. Tu wychowywała jak matka łosie bliźniaki: Pepsi i Colę, myła czarnemu bocianowi szyję, brała do rękawa Kanalię, szczurzycę, która na otwartej przestrzeni wpadała w panikę, pozwalała zaprzyjaźnionej łani urządzać sobie na podwórku porodówkę, zabierała do domu owieczki i ich supermatkę owcę wrzosówkę, hodowała i podglądała szczury: Alfę i Omegę, trzymała w akwarium świerszcze. Tu sprawdzała pogodę, obserwując nietoperze w piwnicy.

Z roku na rok menażeria się powiększała, zmniejszał się natomiast dystans pomiędzy Simoną i Leszkiem”

Kiedy przyjechał do Dziedzinki tego pierwszego lata doszło między nimi do małej sprzeczki. Kilkanaście lat młodsza od niego gówniara aby przetrwać zimę porąbała płot oddzielający jego część ogrodu. Boczył się trochę, traktował z góry. Ona uważała, że on jest zarozumiały. Jednak po kilku przygodach i po paru wspólnych wizytach w lesie – razem uważali na żmije w ogrodzie a nocą słuchali jak wyją wilki.

Naprawdę zbliżyli się do siebie dzięki malutkiej losze, którą Lech przywiózł kiedyś z gór i poprosił Simonę o opiekę. Wołali na nią Żabcia i obydwoje spali z nią w swoich łóżkach. Nie przeszkadzał im nawet fakt, że wyrosła na dzika w rozmiarze XXL. Ona dorastała a oni z dnia na dzień poznawali się lepiej. Ich wspólny dom zaczął się zmieniać. Pojawił się agregat prądotwórczy, pralka Frania, radio, telewizor i lodówka na gaz. Po jakimś czasie on wybije drzwi i połączy dwugajówkę jaką była Dziedzinka we wspólny dom, w którym razem z nimi żyło coraz więcej zwierząt; psy, myszołowy, sowa, kruk, czarny bocian, pawie.

To jednak nie wszystko.

„(…) Simona założyła w Dziedzince warzywniak, w którym na żubrzym nawozie rosły trzymetrowe słoneczniki giganty. Powstała też pasieka, a na podwórku zamieszkali dzik z osłem i kruk. W lesie naprzeciwko gajówki stanęła ponad dwudziestohektarowa zagroda z sarnami. Dziedzinka, dom na polanie w środku puszczy, będzie latem tonęła w zieleni i kwiatach, zimą w śniegu. Współlokatorzy leśniczówki, w przeciwieństwie do poprzednich jej mieszkańców, postarają się by żyło się w puszczy jak w raju. (…)”

Wyobrażam sobie jak Simona i Gloria siedzą u szczytu schodów i patrzą na głowy krzątających się na dole ludzi. Nagle Simona wstaje. Czuje tak znany jej zapach mamy. Ten zapach mówi jej, że mama jest szczęśliwa. Może poświęci jej chociaż trochę uwagi. Zagląda delikatnie do jej sypialni. Zapach perfum „Antylopa” jest jeszcze bardziej intensywny. Elżbieta Kossak siedzi przy toaletce. Patrzy na siebie i uśmiecha się poprawiając fryzurę. Nagle w lustrze dostrzega córeczkę. Poważnieje. „Wracaj do pokoju!” – mówi mijając ją bez słowa.

Ona w takich momentach uciekała do ogrodu. Tam byli prawdziwi przyjaciele. Zwierzęta, które nigdy jej nie zawiodły. Zawsze cieszyły się z jej obecności i okazywały jej uczucia. Były kochane psy, z których najbliższa sercu była suka Misia, były ptaki, ślimaki, wiewiórki, jeże. Tu był jej świat. Być może to pamięć o nim kilka lat później – jako świeżo upieczonej studentce Wydziału Biologii – pomoże podjąć decyzję o zamieszkaniu w samym środku białowieskiej puszczy.

Szukała go długo.

Kiedy jednak dotarła do Puszczy Białowieskiej wiedziała, że oto odnalazła. Została Królową Puszczy. Zwierzęta ją kochały a ludzie szanowali. Rządziła tam ponad 30 lat. Była szczęśliwa i nigdy już nie czuła się samotna.

image

Gdy zaczęłam czytać biografię tej dziewczynki, jej historia przypomniała mi życie dwóch innych, wielkich kobiet. Jedną z nich, wielu z Was poznało dzięki książce „Pożegnanie z Afryką”, drugą znacie pewnie z filmu „Elza z afrykańskiego buszu”. Chodzi oczywiście o Karen Blixen i Joy Adamson.

Myślę, że nakręcenie filmu na podstawie życia Simony Kossak, które tak wspaniale opisała Anna Kamińska, powinno być tylko kwestią czasu…

***

Zaczynałam czytać bez przekonania. Kobieta, która odwróciła się plecami od rodziny, Krakowa i wybrała życie w puszczy? Jak to tak? Przeprowadzić się z miasta, które tyle jej dało i wybrać życie w miejscu, które nie daje nic?

Tymczasem do Puszczy Białowieskiej Simona pobiegła niemal bez oglądania się za siebie. Chciała zapomnieć o przeszłości aby zbudować przyszłość. Swoją własną!

Czytając rozumiałam ją coraz bardziej. Przewracając kolejne kartki zobaczyłam delikatną kobietę, którą życie zmusiło do ciężkiej walki. Nie tylko o swoje.

Dzisiaj o Puszczy Białowieskiej znów jest głośno. Ministerstwo Środowiska i Lasy Państwowe twierdzą, że zagraża jej kornik. Niszczy kolejne drzewa, które zdaniem ministerstwa i leśników trzeba wyciąć aby uratować kolejne. Liczba tych zaplanowanych do wycięcia: 400 tys.

Zieloni twierdzą, że to kłamstwo. Tłumaczą, że kornik jest naturalną częścią ekosystemu a puszczy zagraża jedynie człowiek. Sprawą zainteresowała się Unia Europejska, ponieważ to co dzieje się w puszczy, podlega również prawu międzynarodowemu.

Po której stronie stanęła by Simona? To jasne. Po stronie przyrody. Być może szła by na czele manifestacji krzycząc razem z innymi „Nie zabierać żubrom domu!!!” albo „Wycinać Puszczę to jakby niszczyć Wawel!!!”.

Czy tak wyobrażali sobie najmłodszą córkę rodzice pochodzący ze znamienitych polskich rodów? Szczególnie ojciec? Malarz symbol i legenda narodowej spuścizny. Na pewno nie!

Ona jednak nie potrzebowała ich wsparcia by stać się kimś.

***

DZIECIŃSTWO

Kossakówka

Pan Lech odszedł do Pana 28 grudnia 2018 roku.

image

Niezwykłe zdjęcia Simony Kossak [galeria] | Galeria | Culture.pl

image


image


image


Culture.pl

Lech Wilczek. "Sunące na komarze zjawisko", czyli Simona Kossak jedzie do leśniczówki Dziedzinka, fot


Pani Simon w roku 2007. Dzięki takim ludziom świat zwierząt i ludzi jest spójny. Jest jeden niezastąpiony w dziele stworzenia Stwórcy.

https://puszcza-bialowieska.blogspot.com/2014/06/zaproszenie-do-tykocina.html

image

Simona Gabriela Kossak – polska biolożka, profesor nauk leśnych, popularyzatorka nauki. Znana przede wszystkim z aktywności na rzecz zachowania resztek naturalnych ekosystemów Polski. Pracując naukowo zajmowała się, między innymi, ekologią behawioralną ssaków. Sama siebie określała czasem mianem „zoopsychologa”. Wikipedia

Data i miejsce urodzenia: 30 maja 1943, Kraków

Data i miejsce śmierci: 15 marca 2007, Białystok

Rodzice: Jerzy Kossak, Elżbieta Dzięciołowska-Śmiałowska

Dziadkowie/babcie: Wojciech Kossak, Maria Anna Kisielnicka-Kossak

Ciotki: Magdalena Samozwaniec, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

image

Lech Wilczek nie żyje. Legendarny przyrodnik ... - Kurier Poranny

https://poranny.pl › Wiadomości › Podlaskie

28 gru 2018 - Lech Wilczek zmarł w piątek w wieku 88 lat. Przyjaciel Simony Kossak był przyrodnikiem, fotografikiem i pisarzem przez dziesiątki lat związany ...


http://bialystok.wyborcza.pl/bialystok/51,35241,16148440.html?i=0

Simona żyła w raju. Choć z początku mieszkańcy patrzyli wrogo...

Monika Żmijewska

13 czerwca 2014 | 11:55

O tym, że Simona Kossak była niezwykłą osobowością, wiedzą wszyscy, którzy mieli okazję ją spotkać bądź usłyszeć jej opowieści o zwierzętach. O tym, że mieszkała w raju - wie już znacznie mniej osób. Co to za miejsce, jak jego mieszkańcy początkowo patrzyli na siebie wilkiem, i jak potem zostali parą - opowiada film Beaty Hyży-Czołpińskiej. Specjalny pokaz - już w sobotę (14.06) na Zamku w Tykocinie, o godz. 17.

"Miejsce w raju" to film dokumentalny o Simonie Kossak, nieodżałowanej popularyzatorce przyrody, zmarłej siedem lat temu. I inny niż zwykle, bo pokazujący ją przez pryzmat słynnej leśniczówki Dziedzinka w Puszczy Białowieskiej, gdzie Simona mieszkała przez kilka dekad. Beata Hyży-Czołpińska, reżyserka znanych i nagradzanych w Polsce i za granicą dokumentów, postanowiła spojrzeć na postać Simony właśnie z tej perspektywy. Chciała zrobić film odróżniający się od typowych dokumentów, bardzo prywatny. I taki też powstał, ale po drodze okazało się, że bohaterów będzie jednak więcej...

Myślałam, że mam wszystko pod kontrolą

- Simona Kossak była postacią szczególnie wyjątkową, wielowymiarową, silna osobowością, nadal żywą legendą. Pokazanie tej legendy to, mam nadzieję, także cenne doświadczenie dla widzów. "Miejsce w raju" opowiada o Simonie, ale to nie jest film biograficzny, w którym przedstawiam po kolei fakty z życia bohaterki, ludzi, z którymi była związana, jej miejsce pracy, dorobek zawodowy, pasje, wzloty, upadki itp. Nie chciałam przypominać znanych faktów. Chciałam zrobić film inny od typowych dokumentów, w których występują "gadające głowy" na przemian z archiwalnymi fotografiami. Nawet to, z czego Simona jest bodaj najbardziej znana na Podlasiu, czyli radiowe gawędy, są w filmie tylko epizodem - opowiada Beata Hyży-Czołpińska. - Moim założeniem było pokazanie Simony Kossak takiej, jakiej nie znali ani słuchacze jej audycji, ani mieszkańcy Białowieży, których codziennie mijała, ani nawet naukowcy z Instytutu Badawczego Leśnictwa, w którym pracowała. To miał być film pokazujący ją bardzo prywatnie, osobisty i intymny. Ale powstał dokument nie tylko o tym... Tak już jest często z filmem dokumentalnym - jak powiedział Krzysztof Kieślowski - że reżyser pracuje nad jakimś tematem, pisze scenariusz, robi harmonogram zdjęć, wreszcie same zdjęcia i jest przekonany, że doskonale wie, jaki będzie finał. A w efekcie powstaje coś innego. Tak było i u mnie. Nie jest to oczywiście tak, że porzuciłam zamiar opowiedzenia historii Simony na rzecz innego bohatera, bo nagle tamten wydał mi się bardziej ciekawy. Nie, ja bardzo chciałam zrobić film o tej właśnie niezwykłej kobiecie, bardzo starannie go zdokumentowałam i wydawało mi się, że mam wszystko pod kontrolą. Tymczasem podczas zdjęć okazało się, że ta historia odkrywa przede mną jeszcze inny wymiar. I musiałam, jako reżyser, tak pokierować realizacją, żeby tego nie stracić - opowiada reżyserka.

Kawałek niesamowitego świata

image


image


Okazało się, że w ten inny wymiar wprowadza niezwykłe miejsce. Dziedzinka, słynna magiczna leśniczówka w rezerwacie Białowieskiego Parku Narodowego. Gdzie czas się zatrzymywał, przyroda sama wpychała się drzwiami i oknami, gdzie żyła Simona i jej bliscy. Beata Hyży-Czołpińska nagle zrozumiała, a może bardziej poczuła, że nie byłoby Simony Kossak takiej, jaką wszyscy znają z jej zdecydowanej postawy ratowania i popularyzacji dzikiej przyrody, gdyby nie Dziedzinka właśnie. Zamieszkała w niej po studiach w Krakowie i przebywała do ostatnich dni.

- To był raj, Simona żyła w raju! Ona stworzyła tam dom, umeblowała go, zmieniła jego otoczenie, ale też to niezwykłe miejsce ją samą stwarzało i zmieniało. Wiele razy zresztą mówiła o tym, że nie mogłaby żyć gdzie indziej i jak bardzo dużo dała jej Puszcza Białowieska. Zrozumiałam, że nie powinnam opowiadać tylko o Simonie, ale i o tym raju. I że interesuje mnie tylko to, co działo się na Dziedzince. Czyli: jaka była Simona w tym właśnie miejscu, jakie miała tam życie. Tam - nie w Instytucie, nie w Białowieży, nie w Krakowie. Tak też zrobiłam - mówi reżyserka. - I tak powstał film, który nie jest "o kimś" lub "o czymś". On jest po prostu kawałkiem niesamowitego, zupełnie wyjątkowego świata, który wspólnie stworzyła Simona i Puszcza.

Z początku patrzyli wrogo

Jak pokazać jednak świat, w którym Simony nie ma już od kilku lat? Zostali jednak jej bliscy. I to oni są współbohaterami filmu. I to oni też będą gośćmi spotkania na tykocińskim zamku - wieloletni partner i siostrzenica.

Beata Hyży-Czołpińska opowiada:

- Simona nie była na Dziedzince sama. Mieszkał tam także na stałe Lech Wilczek - fotografik, artysta plastyk, przyrodnik z zamiłowania i Joanna, siostrzenica Simony, która od szóstego roku życia spędzała tam wszystkie wakacje i dni wolne od nauki szkolnej. Dziedzinka jest dużą leśniczówką, były w niej dwa niezależne mieszkania. W jednym mieszkała Simona, w drugim Lech. Z początku patrzyli na siebie wrogo, gdyż każde z nich chciało mieć dom tylko dla siebie. Zbudowali nawet płot, dzielący podwórko na dwie części. A potem zostali parą. Mój pomysł na film był taki, by opowiedzieć o tym raju i o Simonie na dwa głosy: mężczyzny i dziecka. I mieć dwa różne punkty widzenia tej samej historii. Takiego filmu o Simonie Kossak jeszcze nie było - mówi reżyserka. - A przy okazji dokonałam też "pewnych odkryć". Pokazałam widzom tę postać z zupełnie nowej perspektywy, bo poprzez wspomnienia najbliższych jej, a skrajnie różnych osób, które wraz z nią dzieliły najbardziej intymne chwile - dobre i złe. A poza tym, niejako odkryłam przed widzami te dwie osoby! Bo chociaż Lech Wilczek wydał kilka świetnych albumów przyrodniczych i przez całe lata fotografował Simonę, to jednak pozostawał w jej "cieniu" i niewiele osób nawet wiedziało, że był autorem tych zdjęć i jej partnerem życiowym. A Joanna? Kto słyszał o tym, że bohaterka mojego filmu zastępowała jej matkę? Że na Dziedzince, pośród zwierząt, wychowywała się mała dziewczynka, która "chciała żyć jak Simona"? Nota bene dorosłej Joannie to marzenie się spełniło- mieszka w leśniczówce na polanie Puszczy Białowieskiej, bez prądu - tak samo, jak Simona. To też jest niesamowite!

Simona przytulona do rysia

image

Na film nie składają się jednak tylko opowieści tych dwóch osób, choć faktycznie, na ich wspomnieniach oparta została cała dramaturgia dokumentu. Ale reżyserka do wymyślonej przez siebie konstrukcji filmu potrzebowała jeszcze kilku elementów. M.in. wątek fenomenu, jakim jest Puszcza Białowieska - jedyne w Polsce przyrodnicze Dziedzictwo Ludzkości, o którym opowiadał Janusz Korbel, publicysta i członek Rady Naukowej Białowieskiego Parku Narodowego. Zdjęcia realizowane były w Puszczy Białowieskiej, w miejscach niedostępnych zwykłemu turyście.

- Operator Krzysztof Więckowski zrobił je naprawdę świetnie. Jest w nim też mnóstwo fantastycznych fotografii Lecha Wilczka. Tak się dziwnie zdarzyło - a ja nazywam to "szczęściem dokumentalisty", że w czasie realizacji filmu Lech wynosił resztki swoich rzeczy z Dziedzinki - wyprowadził się stamtąd, kiedy Simony już nie było. I w stertach różnych papierów, przeznaczonych do spalenia, odkryłam kilka starych fotografii. A na nich - tajemniczy ogród, otaczający leśniczówkę, mała Joanna z krukiem i osiołkiem, Simona z dzikiem, sokołem, łosiami, rysiem. Umieściłam je w filmie, a wiele z nich jest pokazywanych publicznie po raz pierwszy! Nawet jednak te znane z wcześniejszych publikacji Wilczka otrzymały u mnie inny wymiar, dzięki temu, że są nie tylko obrazem, zatrzymanym w kadrze, ale też żywą opowieścią o zdarzeniach, w których uczestniczyli Lech i Joanna. To oni, komentując kadry ze zdjęć, opowiadają o życiu Simony, a wspominając, jak naprawdę było, dodają do nich nieznane wcześniej szczegóły. Dzięki temu te zdjęcia mówią o wiele więcej. To np. nie tylko fotografia Simony przytulonej do rysia, ale niesamowita opowieść o tym, jak ryś, ćwicząc polowanie, "wisiał" jej na gardle, nie robiąc przy tym żadnej krzywdy. Dzięki tym fotografiom dotarłam też do opowieści, których na zdjęciach nie ma. Gdyby nie Lech i Joanna, nie mielibyśmy szans ich poznać.

image


****

image


image


image

Podczas sobotniego pokazu na tykocińskim zamku obecni będą nie tylko Beata Hyży-Czołpińska, Joanna Kossak i Lech Wilczek, ale też cała ekipa filmowa. Szykuje się więc wieczór pełen wspomnień i anegdot - twórcy zdradzą też pewnie więcej szczegółów z realizacji filmu. Wieczór uświetni recital saksofonistki Agaty Chwaszczewskiej i malarstwo Elżbiety Grzybek. Organizatorem spotkania jest Towarzystwo Ochrony Krajobrazu i zamek w Tykocinie.


Człowiek rodzi się ze szlachectwem w genach.

Ma lub nie ma.

Opowiadajcie Dzieciom o ludziach niezwykłych i tych całkiem zwyczaqjnych - wiejskich pijaczkach naprawiającym codziennie świat.

http://iluminacjanocy.blogspot.com/2016/03/gawedy-simony-kossak-u-progu-wiosny.html

image

Jednej z samic urodziło się dwoje dzieciaków. (...) I było dla mnie niepojęte dlaczego jeden z tych koźlaków jest bardzo silny, dominujący, a drugi jest niebywale ustępliwy, chowający się po krzakach, ustępujący wszystkim naokoło. (...) Okazało się, ze to jest tylko charakter. Jeden z nich był pewny siebie i dość szybko podporządkował sobie inne koźlątka, a drugi - wszystkie sarenki mogły mu grać na nosie, a w dzieciństwie szanse miały identyczne. I okazało się, że pierwsze zabawy małych sarenek zdecydowały o jego randze w stadzie dorosłych saren. I chcę tu powiedzieć złotą regułę dominacji, ponieważ jest ona ważna dla wszystkich zwierząt i wszystkich ludzi (...) : nie najsilniejszy zwycięża, tylko zwycięzca staje się najsilniejszym. Jak to możemy przełożyć na nasze stosunki? Jeśli synek albo córeczka nie reprezentuje krzepy fizycznej, bezczelności, tupetu, to wcale nie znaczy, ze jest ten nasz dzieciak skazany na to, by się podporządkowywać, być wykonawca poleceń, nie być nigdy nikim ważnym. Nieprawda, jeśli pomożemy zdobyć dziecku pierwszy, drugi, trzeci sukces, wszystko jedno, w konkursie recytatorskim czy na podwórku, to hodujemy przyszłego zwycięzcę, a zwycięstwo zrobi z niego krzepkiego człowieka (...).

Nawet nie wiem kiedy luty czmychnął, a tu już kolejny miesiąc macha na pożegnanie. Właśnie marcowo jeszcze, poświątecznie, słonecznie pozdrawiam Was i wymowna zieleń ławki niech przypomina, że już niedługo kolor ten rozgości się wokół nas na dobre.

https://www.facebook.com/notes/lokalsi-przeciwko-wycince-puszczy-bia%C5%82owieskiej/fragmenty-listu-lecha-wilczka-ws-puszczy-bia%C5%82owieskiej/943991479125495/

Fragmenty listu Lecha Wilczka ws Puszczy Białowieskiej

LOKALSI PRZECIWKO WYCINCE PUSZCZY BIAŁOWIESKIEJ·PIĄTEK, 28 GRUDNIA 2018

Zabieram głos głęboko zaniepokojony ewentualnością powiększenia wycinki drzewostanu Puszczy Białowieskiej, w tym drzew liściastych, starszych niż stuletnie. Cząstce Polaków wciąż się zdaje, że Puszcza Białowieska to studnia bez dna, do której można sięgać w nieskończoność w każdej potrzebie. Tymczasem woda w tej studni stała się już bardzo płytka.

Wstrząsające refleksje wywołuje wykonane w latach sześćdziesiątych zdjęcie satelitarne całej Puszczy Białowieskiej. Na prostokątnych zrębach zupełnych bieli się śnieg, obok czernieją starodrzewy. Po stronie białoruskiej zdecydowanie dominuje czerń, po polskiej stronie straszy szachownica z przewagą bieli. Już w tamtych czasach, należąca do nas część Puszczy została rabunkowo przetrzebiona. Przez kolejne dziesięciolecia eksploatacja trwała. Nieprzeliczone tysiące pni najwartościowszych drzew wyjeżdżały z Puszczy w nieznane. Przez bez mała cztery dziesiątki lat mieszkając w leśniczówce w sercu Puszczy byłem codziennym świadkiem i dokumentalistą jak Puszcza Białowieska płaci polskiemu leśnemu lobby straszliwy haracz.

(...)

Do 1939 roku cała Puszcza Białowieska należała do Polski. Zawirowania polityczne ostatniej wojny sprawiły, że dzielimy ją obecnie z Białorusią. To żenujące dla Polaków, że cały, większy od polskiego, obszar Puszczy należący do ubogiej Białorusi, chroniony jest w całości. U nas, natomiast, potężne lobby leśne dopiero po latach oporu pozwoliło wydrzeć sobie pod ochronę nie całe 20% tego unikalnego zabytku. Na pozostałych 80% Puszcza sukcesywnie przekształcana jest w zwykły las gospodarczy, jakich wiele w Europie. Resztki naturalnych drzewostanów są wycinane. W ich miejscu powstają rozległe, jednogatunkowe plantacje sadzonych w rządki sosen i świerków. Świerkolubnym kornikom w to graj!

Dlaczego Puszczy Białowieskiej nie wolno wycinać, a wręcz przeciwnie, trzeba ją całą chronić? Ponieważ rozum, zmysł praktyczny, duma narodowa i umiejętność spojrzenia w przyszłość nakazują nam ocalić ten nasz najcenniejszy przyrodniczy zabytek, jedynie posiadający światową rangę Dziedzictwa Ludzkości. Nie wolno dopuścić, żeby został on dorżnięty jak przysłowiowa kura mogąca po wiek wieków znosić złote jaja miejscowej ludności, Polsce i światu – miłośnikom przyrody, turystom, naukowcom.

W zadymionej i oskalpowanej z pierwotnego krajobrazu Europie możemy być dumni z wyjątkowo dużej ilości przyrodniczych dóbr, ale tylko ona, Puszcza Białowieska, znalazła się na liście Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. (...)

Jeśli zadośćuczyni się życzeniom lokalnych samorządów, które stanowią zaledwie kilka promili ludności kraju, straci na tym Państwo i olbrzymia większość Narodu. Do Puszczy wkroczą drwale godząc siekierą i piłą w Światowe Dziedzictwo Ludzkości, przy okazji gwałcąc prawa natury, które od tysięcy lat sprawdzały się w Puszczy znakomicie. Trudno byłoby zliczyć gradacje kornika, których doświadczała Puszcza w dziejach, a mimo to bajkowej wręcz zasobności jej różnorodnych drzewostanów starczyło do dziś. Niszcząc arogancko dobro światowe, a zarazem narodowe stracimy wiarygodność i szacunek światowej opinii. (...)

Białowieżanie nie doceniają pierwotności Puszczy. Turyści z kolei, nie przyjadą tutaj po to, żeby doświadczać ich schludnych łazienek, oszalowanych plastikowym sidingiem domostw i posadzonych w rządki wysprzątanych lasów. Mają tego wystarczająco dużo u siebie. Po co mieli by tłuc się taki kawał drogi? Oni, przeważnie prze-cywilizowani, atawistycznie potrzebują regenerującej atmosfery dzikości i legendy, którą serwuje im obecność puszczańskich starodrzewów z sędziwymi dębami, omszałymi wykrotami i dziuplastymi drzewami, w których schronienie znajdują wymarłe gdzie indziej w Europie gatunki ptaków.

Ratujmy pierwotność Puszczy – jedynej takiej w Europie! / Ratujmy pierwotną Puszczę!

Jest jeszcze jeden ważny powód, żeby Puszczę Białowieską potraktować jak nasz przyrodniczy skarb i narodowe sanktuarium. Wsiąkła w nią rzeka krwi polskich patriotów, walczących z zaborcą w powstaniach podczas ponad sto lat trwających rozbiorów. Ci ludzie, których mogiły rozsiane są tu na rozległym obszarze poświęcili wszystko, łącznie z życiem, żeby odzyskać wolność i prestiż narodu. Tylko znikomą ich część upamiętniają do dziś odpowiednie nazwy miejsc, krzyże i skromne obeliski z napisami. W ogólnym historycznym rozrachunku, to właśnie tym poległym i takim jak oni pozostałym przy życiu, zawdzięczamy dzisiaj swoje istnienie w wolnym kraju. Byłoby słusznie i pięknie, żeby bezcennej wychowawczo atmosfery ich poświęcenia, nie zakłócał łoskot walących się wiekowych drzew, poprzedzany złowieszczym warkotem motorowych pił, którymi współcześni niweczą tutaj bogactwo historycznej i przyrodniczej spuścizny.

Byłby to również hołd złożony pamięci tragicznie zmarłego śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który w pełni doceniając wagę znaczenia Puszczy Białowieskiej dla historii, teraźniejszości i przyszłości Polski, powołał specjalny zespół Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej, który miał opracować projekty i przepisy, pozwalające ochronić Puszczę Białowieską dla żyjących i potomnych. Zawłaszczamy sobie białowieską puszczę, a przecież nie należy ona wyłącznie do naszego pokolenia. Pamiętajmy, że przyjdą następne, od naszych rąk i głów, zależy czy będą nas sławić, czy nami gardzić.

Żadna z powojennych ekip rządzących Polską krótkowzrocznie nie zdecydowała się uczynić Puszczy Białowieskiej parkiem narodowym. Jeśli dokona tego ekipa obecna, może to być jej najbardziej spektakularnym, na stałe zapewniającym godne miejsce w historii zwycięstwem. Charyzmatyczna Puszcza Białowieska w swoim dramatycznym zagrożeniu i poniżeniu wciąż oczekuje kogoś na miarę Piłsudskiego

Zakorzeniony w historii Polski i Kresów Wschodnich. Przyjaciel ludzi, zwierząt i przyrody. Wiara i miłość do Boga i Człowieka. Autorytet Jan Paweł II

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura