aleksander newski aleksander newski
313
BLOG

Ostatni Poeta przeklęty.

aleksander newski aleksander newski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Spomiędzy niechlubnych dokonań komunizmu tym, o którym się mówi najrzadziej, jest wywłaszczenie duchowe. W krajach dotkniętych tą plagą bezpośrednio, materialnie, powstały ustawy reprywatyzacyjne, mające na celu zwrot majątków prawowitym właścicielom lub ich potomkom. Tam, dokąd nie dotarły czołgi Stalina, niesiono spustoszenie inną drogą; bolszewizm nie zatrzymał się nigdy na Łabie. Po jej drugiej stronie z uporem budowano kołchozy ideowe, które jak trąd rozeszły się po ciele zachodniej Cywilizacji i kwitną do dziś. Do kołchozów tych nie spędzono małorolnych chłopów, partyjnych aparatczyków ani wiejskiego proletariatu. Zamiast tego zebrano w nim znanych myślicieli, pisarzy i artystów, torujących rzekomo drogę ku tej wielkiej, wspaniałej przyszłości, w jakiej mamy nieszczęście dziś żyć. Uwielbiają powoływać się na nich intelektualni oszuści i złodzieje, którzy w ostatnim ćwierćwieczu uzurpowali sobie nawet tytuły dogorywających elit. Czynią to tym chętniej im więcej lat mija od śmierci takiego entuzjasty postępu i im pewniejsza, że żaden nie wstanie z grobu, aby wyrazić własne zdanie. I kiedy serwuje się nam ten intelektualny koktajl, zastanawiamy się nieraz jak to może być, że wszystkie te znakomite umysły to zarazem błogosławieni i kanonizowani nowego porządku. Przecież nie każdy geniusz jest idiotą, więc skąd wśród nich lewicowcy? Jakże lubi się dziś cytować tych świętych... Wielu konserwatystów przyjmuje natychmiast ten sam punkt widzenia i twierdzą, na przykład, że Hemingway pisarzem był żadnym, a bardzo marnym dziennikarzyną. W skrajnych przypadkach ktoś postanawia nie słuchać Mozarta, bo ten był masonem... Zaczynamy myśleć schematami i lekceważyć nieboszczyka, który nieraz nawet w sztuce schodził na manowce nie z wyrachowania, ale z naiwności, a może raczej uczciwości, będącej zawsze probierzem prawdziwego rzemiosła. Nie bierze się pod uwagę, że są to nieraz portrety przekłamane albo po retuszu, jak ten na wystawie sprzed kilku lat w Bibliotece Narodowej w Paryżu, poświęconej Sartre'owi. Jedno ze zdjęć przedstawiało filozofa z papierosem. W dobie kampanii antynikotynowej nie można pozwolić sobie na takie szkalowanie wizerunku świętego. Po odpowiedniej obróbce fotografię dopuszczono do wystawy: Sartre pojawił się bez papierosa. Sprawa oczywiście wyszła na jaw, komuś z tego powodu zrobiło się głupio, ale orwellowskie metody majstrowania przy historii, tudzież życiorysach ikon postępu zawsze są popularne u tego rodzaju sekciarzy.


Skoro jednak przyjrzymy się bliżej, choćby niejednemu z hołubionych literatów i na poważnie potraktujemy ich dorobek, z miejsca odpadną wulgarne gęby jakie im podorabiano, a zza nich wyłoni się człowiek. Żywy - bo zamknąć w kształcie sztuki tęgą myśl, to przeżyć swoją epokę o całe pokolenia i prawdziwszy niż dla współczesnych - bo ukazuje nam już nie maskę, a własną, nagą duszę.
Jednym z tych, którzy nie pozwalają się łatwo przeżuć ośmiornicy nowej poprawności jest rozstrzelany sidemdziesiąt pięć lat temu Federico Garcia Lorca. Półgębkiem przedstawia się go jako ofiarę białego terroru podczas wojny domowej w 1936. Ale ta propaganda nie jest zbyt nachalna, bo wystarczy przecież być odrobinę dociekliwym, żeby sprawdzić jakie były prawdziwe okoliczności jego śmierci. Czy Hiszpańscy rewolucjoniści, ostatni prawdziwi rycerze Krucjaty, którzy chwycili za broń w imię wiary i wolności, a których dziś w takim stopniu próbuje się zohydzić, rzeczywiście mordowali poetów? Nie mają znaczenia osobiste sympatie, dopóki pozostajemy wyłącznie stronnikami prawdy. Tragiczna historia udowadnia raczej, jak łatwo, posługując się pojedyńczymi wypadkami, tworzy się znane nam ze stalinowskiej propagandy,  przeżywającej dziś swój prawdziwy renesans pod rządami Zapatero, opowieści o "zbrodniach" prawicy. Lorca był niewinną ofiarą wojny, i jego zabójstwo było z pewnością aktem podłego człowieka. Co oczywiście nie zmienia w niczym faktu, że większość republikanów straconych przed plutonami egzekucyjnymi to byli zwykli, bezwzględni bandyci, którzy w pełni na śmierć zasłużyli, a  robienie z nich męczenników jest szczytem cynizmu i plugawą próbą oczernienia pamięci tysięcy bohaterów, którzy oddali życie za Hiszpanię wolną od bolszewickiego terroru.

Lorca to postać nietuzinkowa, nawet jak na standardy naszej pomylonej epoki, która przyzwyczaja nas do wszystkiego i nie pozwala niczemu dziwić: zdołał jednocześnie być hiszpańskim patriotą, anarchistą, katolikiem, homoseksualistą, komunistą, monarchistą, entuzjastą ZSRR, obrońcą tradycji, liberałem, przeciwnikiem nacjonalizmu i corridy, tudzież jednym z bliskich przyjaciół założyciela Falangi Jose Antonia Primo de Rivery. Był w każdym wypadku jak najbardziej autentyczny, a przede wszystkim był wielkim poetą. Należał do Pokolenia 27, nowej fali,  nazwanej tak, per analogiam, do znanego i u nas, a tak ważnego dla krajów kultury iberyjskiej Pokolenia 98. Jak każdy geniusz, poza swoją wybitną twórczością umiał jeszcze pozostać człowiekiem zagubionym i dość miernym. Chociaż za życia cieszył się wielką popularnością, zdobywając sukces i uznanie, niewielu poznawało się na nim. Mało kto, tak jak on, do dziś wymyka się łatwym definicjom. Przykładając doń zwykłą miarę tworzono dwa różne portrety człowieka: dla jednych był symbolem czerwonej zarazy, która pochłonęła hiszpańską bohemę i inteligencję  (vide słynne: abajo la intelligencia! Astraya), inni znów próbowali dopatrywać się w nim falangistowskiego szpiega, który przekazywał Jose Antonio cenne informacje. Jednak przyczyną jego śmierci nie było zaangażowanie polityczne ( pozostawał raczej outsiderem), ale zawiść małych ludzi, taka, jaka potrafi znależć sobie miejsce pod sztandarami choćby najszlachetniejszej sprawy. Lorca nie nadawał się na symbol republikańskiej hydry, której obcięto głowy. Skoro tylko odrosły, z miejsca trafił do panteonu jako ofiara "faszystów". Ale jego biografia jest zbyt znana, aby poza zupełnymi ignorantami ktokolwiek zechciał kupić wersję o Poecie jako kimś w rodzaju hiszpańskiego Che Guevary i męczennika za sprawę komunizmu. Twórczość Lorci miała licznych wielbicieli pośród establiszmentu Republiki, jak i w łonie Falangi. Wprawdzie po wyzwoleniu Hiszpani, w 1939 roku, długo go nie wydawano, lecz powody ku temu były raczej obyczajowe niż stricte polityczne ( w stołecznych teatrach pozostał wystawiany). Wybitna spuścizna broni się jednak sama, choćby biografia artysty była zupełnie nieprzyzwoita. "El Gitano" hiszpańskiej poezji z Granady był  zbyt dobrym autorem, podobie jak inni z Pokolenia 27, z którego w jakiejś mierze wywodzi się w końcu także sama Falanga, by skazywać go na zapomnienie w wolnym kraju. Toteż już w 1954 Lorca został przywrócony Hiszpanii na stałe. Generał Franco otrzymał szczegółowe dossier dotyczące okoliczności śmierci artysty. Stwierdził przy tym, że już nikt nie może zarzucać mu bycia stronniczym, skoro zezwala na wydawanie i reklamę pisarza kojarzonego z republikanami. Odtąd przyznają się do niego obie Hiszpanie. Podobno na jego pomniku w Madrycie nieraz wieczorem jakiś lewicowiec zawiesza czerwoną chustę, którą zaraz rano ściąga zwolennik prawicy.

 

Odkąd przed czterema laty czerwoni wydali walkę Hiszpani Franco i pamięci o niej, postanowiono rozkopać wiele grobów, w których podczas wojny chowano republikanów. Zorganizowano także wykopaliska w miejscu domniemanego pochówku Andaluzyjczyka, w oliwniku gdzie został rozstrzelany. Na szczęście niczego nie odnaleziono. Gdyby wykopano szczątki nieszczęsnego poety, z miejsca pokazywanoby je pewnie jako ofiarę prawicowych "zbrodni".

 



Granada i Alhambra, Kordoba, Sevilla - nazwy miast Andaluzji, ojczyzny autora  Bernardy Alby,  brzmią dla nas magicznie i mogłoby się wydawać, że ten jedyny zakątek Europy wyjęty wprost z Opowieści tysiąca i jednej nocy, to naturalna ojczyzna poetów. Andaluzja, symbol Hiszpanii, jest mimo to najmniej hiszpańska. Pozwoliła się ujarzmić tuż przed odkryciem Nowego Świata. Komu spośród wagantów z północy się z nią nie udało, albo któremu nie przypadła do gustu, ten zasilał szeregi konkwistadorów za Oceanem. Ziemia odzyskana przypominała raczej wykwintny harem, w którym najeżdżcy z barbarii sieją spustoszenie. Szybko stała się krajem biedaków. Andalusia del llanto - pisał Lorca o własnej ojczyżnie - ziemia płaczu. W jednym z wywiadów, jakiego udzielił na początku lat trzydziestych dziennikowi El Sol, nie ukrywał swojej opinii na temat zdobycia Granady:



To był niefortunny moment, choćby co innego wmawiano nam w szkołach. Upadła wspaniała cywilizacja, a z nią poezja, astronomia, architektura i smak niespotykane nigdzie indziej w świecie, aby zrobić miejsce biednemu, zastraszonemu społeczeństwu, spomiędzy którego wywodzi się najgorsza burżuazja w całej Hiszpanii (la peor burguesia de Espana).

Ta "najgorsza burżuazja" weżmie te słowa do siebie i nigdy ich nie przebaczy, zwłaszcza że Lorca się z niej wywodził. Dla jego dalekich krewnych i innych dobrze sytuowanych rodów Granady, które wrogo odosiły się do lewicującego domu, były to słowa nazbyt czytelne. Wszystko to podsycała osobista rywalizacja. Pod koniec ubiegłego stulecia, kiedy Hiszpania utraciła w wojnie ze Stanami Kubę i Filipiny, a wraz znimi plantacje trzciny cukrowej, uprawy przeniosły się między innymi do Andaluzji. I właśnie na tym tle powstał konflikt pomiędzy rodzinami Garcia, Roldan i Alba, zwyczajna wojna o miedzę i prawa do zbiorów, a póżniej zażarta konkurencja.
W nieustannym zamęcie politycznym liczyły się układy. Za rządów republikańskich korzyść odnosił Garcia, w czasie monarchii i dyktatury jego rywale. Nienawiść tych ostatnich wobec ojca poety przeniosła się na syna, odkąd zdobył sławę w kraju i poza granicami, a przy tym stał się człowiekiem kojarzonym z członkami reżimu II Republiki.



Mimo, że dobrze sytuowany, nie odcinał się od ubogich. Los własnych rodaków poruszył nim nie mniej, niż widok Indian Las Casesem. Dochodziła do tego dziecięca wrażliwość. We wspomnianym wywiadzie tak mówił o sobie:  

Wydaje mi się, że pochodząc z Granady, mam skłonność do wyrozumiałości i sympatyzowania z prześladowanymi. Z Cyganem, z Murzynem, Żydem... Moryskiem.
 


Ta społeczna wrażliwość i działalność artystyczna jeszcze silniej zwiąże go z hiszpańskim, mocno wtedy lewicującym, światem sztuki.

 

Sam zaczął pisać wcześnie, na początku była to głównie proza. Jego kariera nabierze nowego tempa, wraz ze zdobyciem, w wieku dwudziestu trzech lat, nagrody Alfonsa XIII na zorganizowanym przez słynnego kompozytora Manuela de Fallę w pałacu Alhambry pierwszym konkursie canto jondo, głównego nurtu Flamenco. Utwory Lorci z miejsca zostaną uznane za arcydzieło.
Jest to poezja bezdomna, osierocona, zwięzła i niemal żebracza. Ale żebracy Andaluzji są jeszcze bogatsi od niektórych milionerów z innych stron świata. Jeżeli o nic więcej, to przynajmniej o lazur nieba nad Sierra Nevada i w zwierciadle Guadalkiwiru; no i właśnie flamenco, którego duch płynie w ich żyłach, a które więcej jest warte niż złoto. Wielu z nich umierało, nie dowiedziawszy się nigdy, że byli poetami. Swoje skargi, tęsknoty, opowieści z życia wyrażali w prostych zaśpiewkach; tak powstawały saety, solea, seguidille...   podchwytywano je, zaczynały żyć anonimowo, aż rozchodziły się po świecie, zdobywając uznanie. Bo przecież mówiły o rzeczach, które są tak znajome, nawet jeśli nigdy nie widziało się Andaluzji, i jakie Lorca umiał przełożyć na język własnych poematów:

Okropna nostalgia za zmarnowanym życiem,
fatalne uczucie, że urodziło się zbyt póżno,
niespokojne złudzenie niemożliwego poranka.



Nie trzeba dobrze znać hiszpańskiego, by czytając Lorcę w oryginale odnależć tę melodię, piękno kastylijskich wersów, które czyni ów język najlepiej chyba obdarzoną córką łaciny. Nigdy nie jest przegadany, wystarcza mu kilka słów, żeby odsłonić sedno, poemat świata, jaki poznaje się nieraz w migotaniu gwiazd pomiędzy koroną drzewa, pod którym przyszło spędzać noc, pachnącą kwiatem pomarańczy (azahar - słowo tak piękne jak kraina, z której pochodzi),
jaśminowych alejach w labiryncie kolumnad i fontann pałacu Generalife i "Nocy w ogrodach Hiszpanii" Manuela de Falli, albo rozbuchanego morza, kiedy łasi się do białych skał wybrzeża Almanzory. Chwila jest wszystkim, potrafi ją unieśmiertelnić, umie sprawić, że odnajduje się arcydzieło w najzwyklejszym banale. Niesamowicie brzmią te teksty wykonywane jako pieśni andaluzyjskie.

 


Czytane dziś, mogą się niekiedy wydać ponurym presentymentem tamtego sierpniowego poranka, jak ten o drzewach oliwnych wypełnionych krzykiem, każący nam zaraz myśleć o obrazach van Gogha:



Los olivos
estan cargados
de gritos.



 

Fascynowali go Cyganie, ich poczucie wolności. Byli bohaterami jego utworów. Ale kiedy po międzynarodowym sukcesie, zaczęto go z nimi utożsamiać złościł się. Dla niego Cyganie byli jedynie rzeczywistością Andaluzji, jednym z tematów, ale bardziej interesowała go jego własna Hiszpania. Po krótkim pobycie w Stanach Zjednoczonych wyjechał do Argentyny. Tam zaczęła się owocna współpraca ze słynną pieśniarką flamenco Argenticitą. Nagrania utworów Lorci śpiewanych przez Argenticitę do akompaniamentu siedzącego przy fortepianie autora, weszły do klasyki flamenco, są wydawane do dziś i ciągle służą za punkt wyjścia dla nowych interpretacji.

 



Uładzacze życiorysów w duchu Herbertowskiego kornika, zużyli wiele atramentu, aby przedstawić Lorcę jako antyklerykała, w najlepszym wypadku, człowieka obojętnego religijnie. Najchętniej jednak w ogóle przemilcza się ten aspekt jego twórczości. Poeta jednoznacznie negatywnie odnosił się do tych, "którzy wyznają Boga publicznie i zaraz potem go nienawidzą." W swoich sztukach piętnuje hipokryzję. Ale jak sam pisze: "Bóg nigdy mnie nie opuszcza". I nie jest to jakieś nieokreślone demonium tylko Ten, do którego zwraca się układając Odę do Najświętszego Sakramentu:



Najradośniejszy Boże! O radosny kształcie!
Rzeżwiące Alleluja ze wszystkich poranków
Najprostsza  tajemnico mych snów i rozumu,
Jeśli prostym być może piękno róż widzialne...

.................................................................

O Corpus Christi! W ciele Absolut milczenia,
W jakim trąd popieleje i spala się łabędż!

 


Lituje się nad "poganizmem" Salvadora Dali. Nigdy nie wyrzeknie się miłosci do katolickiej liturgii. Będąc w Nowym Jorku z ciekawości bierze udział w obrzędach róznych wyznań. W liście do rodziny dzieli się swoimi spostrzeżeniami z wizyty w jednym ze zborów:
 


Wychodziłem stamtąd wznosząc wiwaty na cześć naszego wspaniałego, najpiękniejszego i z niczym nie porównywalnego hiszpańskiego katolicyzmu. Nie mówmy nic na temat kultów protestanckich. Nie może mi się pomieścić w głowie ( w mojej łacińskiej głowie) jak mogą znależć się ludzie, którzy są protestantami.

 

Innym razem wspomina:



Tego ranka poszedłem zobaczyć katolicką mszę, sprawowaną po angielsku. Teraz widzę jak cudową rzeczą jest jakikolwiek ksiądz z Andaluzji, kiedy ją odprawia.
U Hiszpanów istnieje jakiś wrodzony instynkt piękna i wzniosła idea obecności Boga w świątyni. Nareszcie pojmuję żywiołowy spektakl, jedyny na świecie, jakim jest msza w Hiszpanii. Rozwlekłość, wielkość, dekoracje ołtarza, adoracja Sakramentu z głębi serca, kult Najświętszej Panienki, są w Hiszpanii czymś niesamowicie osobowym, niezwykłą poezją i pięknem.

 


Broni tradycyjnej liturgii:



Znoszenie ceremoniału jest wielkim błędem. W Hiszpanii to poważna rzecz. Wyszukane formy to rycerskość okazywana wobec Boga.
 


Odwiedza jeszcze synagogę i cerkiew, by dojść do wniosku, że:



piękno i głębia katolicyzmu bez wątpienia przewyższa wszystko. Będąc religijnym w jakiejkolwiek innej, pozytywnej, religii, nie można dojść nigdy do podobnej perfekcji,
jaką odnajduje się w katolicyżmie.

 

 



Kiedy w ubiegłym tygodniu, w rocznicę śmierci poety, przwodniczący Partii Ludowej w Granadzie złożył kwiaty pod jego pomnikiem, miejscowy trybun z  komisji, powołanej do implementacji uchwalonego niedawno "Ley de memoria historica" - w tłumaczeniu brzmiałoby to równie dziwnie i orwellowsko - określił to jako 'obelgę'. Ten poprawny ideowo miłośnik Lorci, któremu zainteresowanie literaturą suto wynagradza się z kasy państwowej, dał dosyć ordynarny pokaz swojej ignorancji. W jego odczuciu podobny akt jest przejawem cynizmu ze strony człowieka, który czci pamięć założyciela Falangi. Oto typowy sposób myślenia, zdradzający głupiego aparatczyka. Możemy przypuszczać, że faktycznie nie miał pojęcia o przyjażni obu twórców, którzy poezję stawiali wyżej niż politykę. O takich rzeczach nie uczy się w szkołach.

 


Jose Antonio Primo de Rivera, markiz de Estella, sam był poetą, zarzucił jednak pisanie wierszy poświęcając się całkowicie polityce. Zaledwie kilkuletnia działalność w latach II Republiki, powstałej po tym jak jego ojciec, dyktator Primo de Rivera, ustapił ze stanowiska, naznaczy przyszłość Hiszpanii na kolejne pół wieku. Osoby z otoczenia założyciela Falangi wspominały, że Lorca był jego ulubionym lirykiem. Zależało mu na tym, aby zbliżyć go ze środowiskiem Falangi, gdzie go zresztą ceniono. Poznali się póżno, bo dopiero w 1934. Odtąd widywali się zwykle raz w tygodniu, niemal potajemnie, prowadząc długie dyskusje o sztuce i poezji. W początkach 36 roku Jose Antonio był nawet gotów zaoferować mu ważne stanowisko w organizacji. Lorca dystansował się od tych pomysłów, a swoje związki z Riverą i Falangistami wolał ukrywać. Obracając się wśród prominentów Republiki narażał się często na wyrzuty z ich strony. Zwłaszcza że syn dyktatora nigdy nie krył, co myśli na temat współczesnych "elit". We wstępie do książki o swoim ojcu określił je jako: pseudointelectuales incalificados, incalificabiles, descalificados.

 



Pragnął być zawsze lojalny wobec przyjaciół. Republikanie już za życia próbowali uczynić z niego własny symbol, on jednak zdecydowanie odrzucał umizgi poszczególnych fakcji. Konsekwentnie zachowywał niezależność. Dla lewicy był "paniczem", z kolei niektórzy prawicowcy widzieli w nim komunistę. Nie robił sobie wiele z tego, wiedział, że prowokuje, śmiał się, litował nad ludżmi i pozostawał sobą.
Znacznie wcześniej zaprzyjażni się z Ludwikiem Rosalesem, rodakiem z Granady i członkiem Falangii. To właśnie on będzie świadkiem jego ostatnich dni.
Rosales będzie wspominał póżniej, że Federico nosił się, w połowie 36 roku, z zamiarem napisania poematu w hołdzie poległym Falangistom, miał nawet zacząć nad nim pracę, ale nic nie zachowało się z owego utworu. W tym samym czasie poeta przekazał Jose Antonio datek na rzecz organizacji.



Fragment przemówienia Lorci, wygłoszonego w 1931 roku, w miasteczku Fuente Vaqueros, w okolicy którego zostanie zabity, pozwala uchwycić tok rozumowania poety i fakt, że zdawał sobie sprawę z zagrożeń, jakie być może dziś są nie mniej aktualne:



Nie samym chlebem żyje człowiek...byłoby dobrze, gdyby wszyscy ludzie mieli co jeść, byleby przy tym byli zdolni myśleć, kosztowali wszystkich owoców ludzkiego ducha, bo inaczej zamienią się w maszyny na służbie Państwa, niewolników przerażającej organizacji społecznej. O wiele bardziej lituję się nad człowiekiem, który czuje głód wiedzy i nie może go zaspokoić, niż nad tymi którzy nie mają jedzenia. Człowiek głodujący może zaspokoić swój głód czymkolwiek, kawałkiem chleba lub owocami, ale człowiek, który czuje pragnienie wiedzy, a nie ma środków, cierpi okropną agonię. Ponieważ to książki, książki, wiele książek - jest tym czego potrzebuje!

 




Wyjeżdżając z Madrytu po zabójstwie Calvo Sotelo i w przeddzień wybuchu wojny domowej powiedział do jednego ze swoich znajomych, związanego z prawicą Edgara Neville'a: "Wyjeżdżam, bo tutaj wplątują mnie w politykę, z której nic nie rozumiem i o której nie pragnę nic wiedzieć. Jestem przyjacielem wszystkich i jedyne, czego pragnę, to żeby wszyscy mieli pracę i jedzenie"
Po wybuchu 18 lipca jeden z jego przyjaciół, komunista, odczytał przez radio napisane przez siebie antypowstańcze wiersze, za autora podając Lorcę. Oburzona siostra poety zrugała nikczemnika przez telefon. W rzeczywistości Federico nie opowiedział się za żadną ze stron; od powrotu do Granady zająła go całkowicie nowa forma teatru i sztuki, które zamierzał napisać.

 



Granada szybko stała się bastionem powstańców.
Po władzę w osaczonym przez siły Frontu Ludowego mieście sięgnął komendant Jose Valdes Gusman, człowiek bez określonych ideałów.
W sytuacji wojennego chaosu wystarczyło kogoś, kto był energiczny i zdeterminowany, a z łatwością wysuwał się na pierwsze miejsce. Guzman otoczył się ludżmi podobnymi jemu samemu - zbieraniną różnych typów, zbyt tchórzliwych na to aby opuścić Granadę i walczyć bezpośrednio na froncie, a jednocześnie dość bezwględnych, aby uciec się nawet do terroru dla wyrównania osobistych porachunków. Jednym z nich był Ramon Ruis Alonso, członek CEDA, katolicko - syndykalistycznego ugrupowania, powstałego na początku lat trzydziestych, który w Falangistach dostrzegał bardziej rywali niż sojuszników. Za pośrednictwem jednego z braci Rosalesów chciał zostać członkiem organizacji, ale Primo de Rivera odmówił mu przyjęcia. Teraz szukał sposobności zemsty.  
Pomiędzy dawnymi Falangistami Jose Antonia, do których należeli także bracia Rosales, a  nowymi sojusznikami rysował się coraz wyrażniejszy konflikt.
Lorca, któremu grożono już otwarcie i który ledwie uniknął zamachu na jego życie, zorganizowanego przez braci Roldan, zamieszkał u Rosalesów. Zajmowali oni wielki dom, w samym centrum miasta, gdzie dziś mieści się luksusowy hotel. Nikt nie podejrzewał, że ktokolwiek ośmieliłby się wtargnąć do domu falangistowskiej rodziny, w tym prominentnego członka miejscowego oddziału organizacji, którym był jeden z braci.
Nie przewidzieli jednak jak silna była nienawiść do Garcii - ojca i syna. Cały czas powtarzało się bombardowanie miasta przez republikanów; młody poeta, Ludwik Rozales, dotrzymywał towarzystwa Lorce, powracając kazdego dnia do domu po walkach z komunistami. Nie wiadomo kto zadenuncjował pisarza. Być może był to ktoś z jego własnej rodziny. Najprawdopodobniej oskarżenie sfabrykował sam Ruiz.

 



16 sierpnia Ruiz ze swoją bandą (wsród nich ludzie powiązani z klanem Roldanów, jak daleki kuzyn Federica i jego wróg, Juan Luis Trescastros) udał się do domu Rosalesów, gdzie zastał ich matkę. Zażądał wydania Lorci. Kobieta odmówiła i poszła sprowadzić pomoc.
W tym czasie w domu obecny był tylko trzeci z braci Rosales, Miguel. Zapytał Ruisa o co chodzi.
-Mam rozkaz zatrzymać Federica Garcię Lorcę.
-Dlaczego?
-Ponieważ wyrządził więcej szkody swoim piórem niż inni karabinami.



Pomimo zdecydowanych protestów Rosalesa, Lorcę odprowadzono na posterunek, znajdujący się parę metrów dalej. Kompozytor Manuel de Falla pójdzie osobiście wstawić się za Federikiem. Bezskutecznie. Wieczorem, po powrocie z frontu udali się tam natychmiast dwaj bracia Rosales. Wywiązała się ostra dyskusja z Ruisem, który w końcu pozwolił im zobaczyć się z więżniem. "Ludwiku, modlę się": to ostatnie słowa Lorci, jakie zapamięta młody Rosales. Następnego dnia bracia uzyskali na piśmie nakaz zwolnienia poety od dowodząego w regionie pułkownika Espinozy. Kiedy z nim powrócili, Valdes odparł, że  Lorcę wywieziono rano do Viznar.
Według innej wersji, która pojawiła się niedawno, Valdes był w tym czasie nieobecny w Granadzie, zastępował go niejaki Simaro, krewny Roldanów. Jakkolwiek było naprawdę, dokładne losy poety od tej chwili i ostatnie godziny jego życia do dziś stanowią temat niezliczonych spekulacji. Zabito go następnego dnia, w pośpiechu, czy po czterdziestoośmiogodzinnym przetrzymaniu?
 


Jose Maria Peman, znany katolicki pisarz i poeta, monarchista, dowiedziawszy się o sytuacji i przeczuwając najgorsze, powiadomił generała Franco, z którym utrzymywał bliskie stosunki, prosząc o interwencję. Niestety było już za póżno.
Garcia Lorca został rozstrzelany o świcie, 19(17?) sierpnia 1936 roku, w oliwnym zagajniku koło Viznar; tak typowym dla krajobrazu Andaluzji, do którego często odwoływał się w swojej poezji. Miejsce to, w czasach Maurów, zwało się Aynadamar, "żródło łez".
Zginął tak jak pisał wiersze: kochając Boga i ludzi, na pograniczu świata zmysłów i ducha.
W obawie przed reperkusjami mordercy wypisali fałszywe świadectwo zgonu, na którym podano, że poeta zmarł z ran odniesionych podczas walk.
Do swojej śmierci w 1939 Guzman będzie zaprzeczał, aby dotarł do niego kiedykolwiek nakaz zwolniena więżnia. Także Ruiz będzie się wypierał jakoby to on był autorem intrygi, która doprowadziła do egzekucji. "Nie jestem mordercą" - powie kiedyś indagowany przez autora jednej z prac na temat Lorci. Nigdy jednak nie zdradzi kto miałby nim być.
 

 


Niedługo potem, 20 listopada 1936, w Alicante, zginie rozstrzelany przez Republikanów Jose Antonio Primo de Rivera. Po wzniesieniu bazyliki w Dolinie Poległych - w połowie lat pięćdziesiątych - zostanie pochowany przy głównym ołtarzu. W dwadzieścia lat póżniej, obok założyciela Falange Espanola spocznie Caudillo i Regent Hiszpani. Markiza Estelli i Lorcę łączyła nie tylko miłość do poezji, ale i podobne ideały. Obaj pozostają najsłynniejszymi ofiarami Wojny Domowej.



W kilka miesięcy póżniej, w tygodniku wydawanym przez Falangistów z Antequery, zabójców Lorci nazwano "Marxistas blancos", "białymi marksistami'. Rozstrzelanie Lorci było potępiane od samego początku. W 1939r. Gimenez Caballero udał się do Granady, by na miejscu, wraz z Ludwikiem Rosalesem i pułkownikiem Simancas wyjaśnić okoliczności śmierci poety. Stwierdził wtedy jednoznacznie, że prawdziwy motyw zabójstwa był zupełnie inny od tego, jaki podawano Franco.
Serrano Suner zauważy, że jego śmierć jest podwójnie tragiczna dla Falangi: nie tylko umieściła go na sztandarach wroga, ale w dodatku Falangiści stracili poetę  najlepiej przysposobionego by opiewać rewolucyjne odrodzenie, o którym marzyli.
Jose Maria Peman podkreślał w dzienniku ABC, w grudniu 1948 roku, że "to nie Falanga, ale grupa kryminalistów była odpowiedzialna za śmierć poety z Granady."
Sam Franco tak mówił o tym w wywiadzie w 1937: "pisarz zginął pomieszany z rebeliantami. To wielka strata, jeśli idzie o poetę, czerwona propaganda uczyniła z tego wypadku swój symbol, wykorzystując wrażliwość środowiska intelektualnego."

W 1968 pisarz Francisco Umbral opublikował książkę pod tytułem "Lorca, poeta przeklęty", nawiązując w ten sposób do znanego zbioru sylwetek Verlaine'a.
I trudno nie przyznać, że nawet jeżeli jego ścieżka literacka była raczej pełna róż niż cierni, jak ta Francuskich Parnasistów, to w jego wypadku i tak tytuł ten brzmi o wiele bardziej prawdziwie i tragicznie.
Do dziś jest najpoczytniejszym autorem hiszpańskim obok Cervantesa.

 



W ostatnich miesiącach rodzina poety nie zgodziła się na podjęcie wykopalisk i ewentualną ekshumację w nowym miejscu, twierdząc, że szczątki powinny zostać tam gdzie się znajdują. Zaprzeczyła także, aby zwłoki wykopano już w czasach generała Franco i przekazano rodzinie, jak głosi plotka, pod warunkiem zachowania tajemnicy.



Nie jest to próba apologetyki artysty jako człowieka. W jego życiu było wiele cieni i blasków. Ale daleki od prawdy jest skarykaturowany wizerunek Lorci z lunaparku hiszpańskiej lewicy. Historia jest bardziej skomplikowana, aniżeli wydaje się płatnym kronikarzom, którzy swoje pióra dostosowują z taką łatwością do aktualnych trendów.
Zupełnie możliwe, że gdyby przeżył wojnę, zbrodnie republikanów otwarłyby mu oczy na ich prawdziwą naturę, nienawiść do religii i pogardę wobec człowieka. Może nawet, tak jak jego najlepszy przyjaciel Salvador Dali, stałby się zwolennikiem generała Franco i dalej tworzył w Hiszpani. Zostałby wyklęty przez komunistów i ludzi zazdroszczących mu talentu. Niestety, Garcia Lorca został zamordowany po raz drugi, w chwili kiedy przywłaszczyła go sobie lewica. Nie on jeden zresztą. Czy można inaczej niż intelektualną zbrodnią nazwać próbę zafałszowania pamięci poety i szufladkowania go w jedynym słusznym nurcie, jego, który jednoznacznie odcinał się od  prób wiązania go z jakąkolwiek ideologią? Chyba, że pod pojęciem pamięci historycznej, nie tylko w Hiszpanii, rozumie się lobotomię, jakiej od wielu lat konsekwentnie poddawana jest tożsamość Europejczyków. A kiedy historia przestaje być prawdziwa i bezstronna, ludzie łatwo stają się niewolnikami Lewiatana, którego Lorca obawiał się o wiele bardziej niż powstańców generała Franco.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura