aleksander newski aleksander newski
242
BLOG

Czas, piramidy i oświeceni talibowie

aleksander newski aleksander newski Kultura Obserwuj notkę 0



Parę dni temu poszła w obieg wiadomość, że kilku radykalnych przedstawicieli Salafitów zwróciło się z apelem do prezydenta Mursiego o rozbiórkę piramid, bo to "budowle pogańskie". Część mediów łyknęła bez zastanowienia dziennikarską kaczkę, która się wykluła ze sparodiowania na Twitterze mało znanego muftiego. A przecież starożytni mawiali, że nawet czas lęka się piramid. Mieli rację, piramidy stoją i zapewne jeszcze długo stać będą. Ma, se non e vero e ben trovato: w Egipcie naprawdę mieszka człowiek, który żąda ich zburzenia. Posiada przy tym licznych zwolenników. Pisała o nim w zeszłym roku jedna z brytyjskich gazet. To Abdel Moneim Al-Shahat, wówczas kandydat salafickiej partii Nour do parlamentu. Ugrupowanie to zdobyło w lokalnych wyborach 20% głosów, a pomysły takie jak ten p. Shahata nie są wśród jego zwolenników czymś niesłychanym. Ci sami ludzie chcą wprowadzić turystykę "halal", z zakazem sprzedaży alkoholu, oddzielnymi plażami i przepisowym strojem dla kobiet.
Ku jego zmartwieniu piramid nie da się wysadzić tak jak posągów Buddy w dolinie Bamianu, prawdopodobnie nawet bomba atomowa nie wyrządziłaby im nieodwracalnej szkody. Póki więc ludzkość nie opracuje bardziej skutecznych metod niszczenia wszystkiego czego jeszcze nie zniszczono, piramidy mogą spać spokojnie. Co nie znaczy, że islamscy radykałowie nie działają w mniejszej skali: właśnie teraz ich ofiarą pada bezcenne Timbuktu, legendarna stolica Mali i znajdujące się w niej mauzolea kilku sufickich świętych. Tym razem, już zupełnie na poważnie, przywódca lokalego odłamu al-Kaidy powiedział Assosiated Press, że ma "boskie nakazy" zburzenia każdego grobu wyższego niż 20 cm, by nie zachęcał ludzi do oddawania czci zmarłym. Ale nie zamierzam rozpisywać się na temat mniej lub bardziej oryginalnych pomysłów islamskich radykałów i nienawiści, która kieruje się nawet przeciw grobom. Afryka nie jest ani za daleko, ani zbyt blisko, może się wydać, że ludzie którym do głowy przychodzi burzenie własnych meczetów albo piramid to taka orientalna egzotyka i należy jedynie współczuć Koptom. Takie złudzenie Europejczyka, w wygodnym fotelu i miękkich kapciach, któremu się nieraz jawi, że jeśli gdzieś trafiają się dzikusy, od których dzieli nas - tylko w naszym wyobrażeniu - mentalna przepaść, to zawsze na jakimś mitycznym końcu świata. Potem w tej Europie wybucha kolejna rewolucja lub wojna, okrutniejsza od toczonych gdziekolwiek indziej, koryguje nasze złudzenia, przypomina że świat jest okrągły, a ludzie wszędzie ci sami. Jeśli coś głupiego strzeliło do głowy koranisty znad Nilu to jest zupełnie prawdopopobne, a nawet pewne, że w innej formie zajaśnieje w mózgu nowoczesnego Europejczyka z Brukselii czy Paryża. Wyrazi się w - na pozór - zupełnie odmiennych słowach, pod sztandarem przeciwnej ideologii, łagodnym tonem i z bardzo poprawnym akcentem, ale jednak... Mówiąc najprościej, mamy i na naszym kontynencie talibów. Nie, nie mam tu na myśli żadnych afgańskich imigrantów, ani młodych słuchaczy londyńskich szkół koranicznych. Talibowie, o których myślę, nie noszą turbanów i nie gardzą dobrze skrojonym garniturem od Armaniego. Nie wzywają do spuszczania łomotu niewiernym, przeciwnie: nauczają wciąż o otwartości, tolerancji, szacunku. Nie robią sobie zdjęć z kałasznikowem na tle sztandarów haftowanych w wersety z Koranu. Ich flagi mają często kolor tęczy, a oni sami mówią o wolnej miłości równie często jak tamci o prawie proroka. Jak więc mogą być do siebie podobni? I dlaczego nie waham się twierdzić, że są to dwa przeciwne bieguny tego samego szaleństwa?


Talibowie się nam dziś brzydko kojarzą, razem z Hunami i Wandalami. W historii byli oczywiście pojedyńczy ludzie i całe narody, którzy robili rzeczy brzydsze, ale na Zachodzie jesteśmy jakoś szczególnie wyczuleni na kulturę. Zupełnie słusznie, bo tam gdzie rugują kulturę, za chwilę rugują i człowieka. Będę się więc trzymał słowa "talib", na określenie mało sympatycznego indywiduum, które burzy wszystko to co zastanie, a jeśli już coś po sobie zostawi, to jest to tak szpetne, że aż się chce odwracać oczy.


 
Historia nowoczesnych talibów w Europie rozpoczyna się, jak wiele innych, w owym nieszczęsnym 1789 roku, w którym na kark ludu włożono - pod hasłami wolności i oświecenia - nową petlę i to jego własnymi rękoma. Niedługo potem głowy wszystkich trzech stanów spadały razem z kamiennymi głowami posągów z Saint Chapelle i katedry w Saint Denis. W końcu przyszedł czas na otwieranie grobów. 4 września 1792 zwalono ołowiane pokrycie dachu królewskiej bazyliki, a w dwa dni póżniej rozpoczęto niszczenie pomników nagrobnych od kaplicy Dagoberta I. Z gruzu z grobowców usypano kopiec na cześć Marata i "męczenników" rewolucji. Do końca miesiąca prowadzono systematyczne dewastowanie świątyni, skuto wszystkie symbole królewskie, zrzucono na dół potężne dzwony. W połowie pażdziernika "podli ludzie, którym przyszło do głowy okraść miejsce spoczynku zmarłych i porozrzucać ich prochy, by wymazać wszelkie wspomnienie o przeszłości" (1) rozpoczęli wyrzucanie królewskich trupów do wspólnego dołu. Nieopodal urządzono hutę, w której trumny przetapiano na kule do armat. Henryk IV, Ludwik XIII i XIV, król słońce, powędrowali na dno dołu jako pierwsi. Za nimi cały szereg księżniczek i książąt; nieżle zachowane ciała ciskano bez litości na stos pozostałych. Po Burbonach przyszła kolej na następne grobowce, tak jak ich chowano, dynastiami: Walezjuszy, Kapetyngów, Merowingów, aż po bezpośrednich następców Karola Wielkiego. Franciszek I, Katarzyna Medycejska, Ludwik August, Filip Piękny, Henryk I, Robert Pobożny, Hugo Kapet i Karol Łysy... wszystkie te znane postaci z historii Francji znalazły się tamtego dnia równe wobec śmierci i zapału rewolucjonistów. Równość i braterstwo, wartości świata laickiego, nigdy chyba jeszcze nie znalazły tak mrocznego, dosłownego wypełnienia. Na końcu dotarto do krypty najstarszych królów - od Childeryka wstecz, aż po Chlodwiga i Teodoryka. Nie bawiąc się w identyfikację dorzucono ich szczątki do innych. Wreszcie trafiono na Dagoberta, pierwszego króla Franków. Prochy rozsypano po posadzce, podeptano, zagarnięto miotłą na łopatę i wyniesiono do dołu. Nie odnaleziono jedynie Ludwika Świętego, choć jego chyba poszukiwano najbardziej. Bezcenne zabytki sakralne i skarby, "narzędzia fanatyzmu" rozkradziono bądż przetopiono. Przechowywana w katedrze remskiej ampułka ze świętym olejem, używana do namaszczania wszystkich kolejnych królów, poczynając od pierwszych Franków, została bezpowrotnie zniszczona. W historii całej Francji nie zdruzgotano tylu zabytków ile ich padło podczas rugowania "fanatyzmu" i budowania zrębów "republiki laickiej". Kres szaleństwu położył dopiero reżim Napoleona, który przywrócił prawa Kościoła. Tego mu nie przebaczono; hydra rewolucji podnosiła kolejne głowy i już w siedemdziesiąt lat póżniej niewiele brakowało, a szczątki Bonapartego spotkałby z rąk jej dzieci ten sam los co wcześniej królów z Saint Denis. Nie zdążyli, podobnie jak nie udało im się dokonać planu zrównania z ziemią katedry Notre Dame. Skończyło się na splądrowaniu paru kościołów wraz z wywłaszczonymi klasztorami i obaleniu kolumny na placu Vendome. W następnym stuleciu podobny scenariusz powtarzał się w różnych krajach ale zawsze w imię tych samych haseł.
I tak, na początku lat 30-tych w ZSRR przeznaczono do zniszczenia kilka tysięcy kościołów, publicznie spalono dziesiątki tysięcy ikon. W samej Moskwie wysadzono 400 świątyń, cerkwii i klasztorów, w tym słynną katedrę Chrystusa Zbawiciela. W czasie wojny domowej w Hiszpanii zburzono ogółem 20 tysięcy kosciołów, w tym prawie wszystkie w Madrycie. Powynoszone statuy rozbijano kilofami, palono krzyże, wystawiano na widok publiczny otwarte, zabrane z grobów trumny, szczątki wyrzucano na ulicę. Członkowie republikańskich milicji ubierali stare, cenne ornaty, depcząc po trupach pomordowanych księży.


Możnaby te historie ciągnąć niemal bez końca. Przypuszczam, że fanatyzm antyreligijny w postoświeceniowej Europie mógłby spokojnie konkurować z najazdami barbarzyńców w epoce póżnego Cesarstwa Rzymskiego albo z tymi okresami islamu, w których nieraz dokonywano tego samego pod hasłami religii. Nie wiem czy ktoś to policzył, nie widziałem statystyk. Wiem tylko, że "laiccy" talibowie z Europy, samozwańczy prorocy praw człowieka w swoim zaślepieniu i fanatyżmie umieli prześcignąć armie wszystkich Mahdich i al-Hakimów razem wziętych i że wsród jednych i drugich można znależć tyle samo nienawiści do chrześcijanstwa i starej, śródziemnomorskiej cywilizacji. Póki co, nasi europejscy talibowie nie zamierzają wysadzać kościołów. Póki co, głoszą jeszcze tolerancję także wobec chrześcijan. Ale pod warunkiem, że sami będą współdecydować o tym co faktycznie jest chrześcijańskie, a co wypada z chrześcijańskiej kultury usunąć.
 


Takie niby paradoksalne zbieżności między tymi dwoma światami trafiają się często. Bo czym, na przykład, różni się nakaz noszenia burek od jego zakazu? Jest to takie samo pogwałcenie cudzej wolności. Afgańscy talibowie i francuscy parlamentarzyści deklarują różne cele, ale ich metody i sposób myślenia są bez mała te same. "Wartości laickie" i prawa Koranu stanowią tylko zasłonę dla fanatyków podobnych sobie, niebezpiecznych ludzi, którzy nie spoczną dopóki nie przekują wszystkich innych na własne podobieństwo, nie zaczną decydować o cudzych myślach i prywatnym życiu. Nie umiejąc stworzyć własnej, trwałej kultury, będą niszczyć ślady przeszłości, aby tym łatwiej zamienić podbite narody w niewolników.
 


"Światli" talibowie z ich zestawem wartości laickich nienawidzą tych "ciemnych", ale często będą ich wspierać bo o wiele bardziej nienawidzą własnej kolebki. Toteż niektóre zmartwienia mają zupełnie identyczne: gdzie jeszcze zakazać wieszania krzyży? jak cenzurować internet, a nawet rozmowy pacjentów z pielęgniarkami, aby nie dopuścić do propagowania chrześcijaństwa? Swoje sukcesy przeliczają na ilość zamkniętych kościołów i wybudowanych meczetów. Troszczą się o jadłodspisy zwykłych restauracji i linii lotniczych, tak aby pobożny muzułmanin nigdy nie był narażony na to co "nieczyste", ale już guzik ich obchodzi post chrześcijański. Nawet gdyby sami jedli na co dzień jarzyny, to w piątek i tak podadzą demonstracyjnie kurczaka, a w Wielkim Tygodniu urządzą publiczną zabawę, albo dyskotekę do białego rana tuż obok kościoła. Tak się teraz to robi, ateizm nie podpala, jest na to zbyt praktyczny. Skupia się na usuwaniu krzyży z miejsc publicznych, na wyrzucanie ich ze świątyń przyjdzie jeszcze czas. Dechrystianizacja, to brzmi niemal dumnie, jak hasło do lepszej przyszłosci. Przyszłosci, do której wiedzie "odkapliczkowywanie" otoczenia i usuwanie symboli religijnych w imię laickiej świętej - "neutralności światopoglądowej". Chyba to pod jej wezwaniem buduje się od nowa miasta, już nie z rynkiem i katedrą jako punktem odniesienia, ale przenosząc na nasz grunt amerykańskie formy architektoniczne, z lekceważeniem urbanistycznych założeń typowej, europejskiej gminy.
 


Pierwszy Le Corbusier wyrażał przekonanie, że "nasze stare miasta z ich katedrami muszą być zburzone, a na ich miejscu powstaną drapacze chmur". Nie tak dużo póżniej założycielka muzeum Guggenheima zawoła rozczarowana: Jaka szkoda, że bomby nie zniszczyły skuteczniej tego wszystkiego co stare!
Louis Aragon zapowiadał w 1925 roku: obrócimy w gruzy tę cywilizację, która jest wam droga... Świecie zachodni, jesteś skazany na smierć! (Nous ruinerons cette civilisation qui vous est chere... Monde occidental, tu est condamne a mort). "Marzenie Aragona   - jak pisał przed ponad dziesięcioma laty w Le Monde Jean Clair (2), duchowy spadkobierca surrealistów rozliczając się z uwikłania jego przedstawicieli w komunizm - stało się faktem. Żyjemy w nim. " Robert Desnos, drugi obok Aragona ojciec surrealizmu wzywał barbarzyńców ze wschodu, aby podeptali Europę  jak niegdyś "archaniołowie Attyli", widząc w nim "wielki rezerwuar dzikich sił", wieczną ojczyznę niszczycieli kultury i sztuki, tych malutkich, śmiesznych manifestacji ludzi zachodu. Kabotyńskie wypowiedzi Aragona i jego przyjaciół, którymi bawili swoich drobnomieszczańskich wielbicieli pobrzmiewają dziecięcą butą nawet dziś, chociaż mamy w pamięci wszystkie kataklizmy jakie w tym czasie spadły na Europę. Ale już słowa jednego z komunistycznych futurystów o konieczności eliminowania starców, których "czaszki posłużą za popielnice" mogłyby się równie dobrze znależć w ustach zbrodniarza z SS. Dadaistyczna prowokacja? Nie, to coś znacznie więcej, bo przecież związki tego nurtu i jemu podobnych z komunizmem to nie był tylko zwykły romans. W przeciwieństwie do Heideggera czy Jungera, którzy szybko zdystansowali się od nazizmu, tamte środowiska pozostały na długo uwikłane. Nic dziwnego, że jeszcze w 1979 Michel Foucault zachwycał się rewolucją irańską. Może niektórzy zachwycają się do dziś?



Nie mam zamiaru krytykować prawdziwych artystów. Nie chcę też sprowadzać Corbusiera czy Aragona do tego samego poziomu rynsztoka, do jakiego sprowadzili " sztukę" ci, którzy się na nich nieudolnie powołują. Bo ta "sztuka" nie żyje sama przez się, ona jest naprawdę martwa, a nawet w ogóle nie istnieje. Została sztucznie wykreowana przez ideologów gotowych wydać publiczne, a więc nie swoje pieniądze, na wiadro pełne odchodów słonia. Prawie 100 tys. euro, tyle wypłacono "twórcy" tego dzieła. Dość pieniędzy by ocalić od wyburzenia stary kościół. Nie wspominam o innych, podobnych "instalacjach" bo jest o nich wystarczająco głośno.

Nieoceniony Salvador Dali bez ogródek demaskował tych szarlatanów i ich "sztukę" - "pół-dekorację, pół-karykaturę":

"Picasso i Matisse potrafili jeszcze dobrze malować. Ich dzisiejsi naśladowcy już nawet porządnie malować nie umieją i nie są w stanie odtworzyć na płótnie ludzkiej twarzy. To straszne, bo w ten sposób całemu pokoleniu grozi upadek w najmroczniejsze barbarzyństwo."


Taliban zasłaniający się hasłami wolności kultury, którą sam zniszczył, jawi się w najbardziej ohydnym wcieleniu. Przypomina bezzębnego, rozpustnego starca, roszcącego sobie prawo do nauczania moralności. Powraca do pierwszej drogi, jaka wiedzie przez opłaconych krytyków i teatralne sceny. Wolno urągać Bogu, ale nie wypada krytykować sztuki. W pażdzierniku ub.roku, w tym samym czasie kiedy płonęły kościoły w Egipcie, światli talibowie zorganizowali prowokację. Wystawiono naraz w Paryżu dwa blużniercze "dzieła": autorem pierwszego był niejaki Castelluci, drugiego nie wspomnę, tyle że nosiło charakterystyczny tytuł  "Golgota picnic". Paryżanie urządzili protest. Najpierw aresztowano kilku ludzi, którzy zaczęli modlić się na scenie. W odpowiedzi zjawiało się ich kazdego dnia więcej, manifestowali przed teatrem. Siły republikańskie odpowiedziały aparatem represji na niespodziewaną skalę. Protestujących bito brutalnie nawet wtedy, kiedy już dawno leżeli na ziemi. Do podstawionych autobusów pakowano po kilkadziesiąt osób rozwożąc ich po najdalej położonych komisariatach. Dopiero po tym tysiące ludzi wyszło na ulice, aby zaprotestować przeciw chrystianofobii.



Chyba nawet nie ogarniamy rozmiarów tego zjawiska. Talibowie budują nam Europę "wartości". Co roku w jakimś nowym miejscu zakazują śpiewania kolęd, stawiania choinek, szopki, nawet bicia w dzwony. Talibowie ciemni mówią swoim poddanym co wolno im nosić. Talibowie oświeceni mówią czego im nosić nie wolno, ale lista ta rośnie na tyle szybko, że już niedługo możemy znależć się w jednej drużynie. Być moze noszenie krzyżyka bedzie równie niebezpieczne w Kabulu jak w Warszawie, a zakwefione Afganki i rozebrane Europejki bedą tak samo zniewolone mentalnie. Talibowie ciemni nauczają kogo kochać nie wolno, Talibowie oświeceni kogo kochać musisz, jeśli sam nie chcesz stać się ofiarą nienawiści. Talibowie bronią praw mniejszości, ale tylko tej, która należy do ich własnego klanu.  Dzieci i kobiety nie mają głosu w afganskim talibanie. W talibanie oświeconym tego prawa można pozbawić nawet organy czy dzwonki, a pewnie i kamienie, jeśliby kiedyś miało spełnić się ewangeliczne proroctwo. Już dobrych kilka lat temu doszło do znamiennej sytuacji. Mieszkaniec Karlsruhe, którego drażniło, że zegar na wieży kościoła wygrywał melodię Ave Maria, wystosował pozew do sądu . Wyrok sądu nakazał wyłączenie "nieliberalnie zachowującego się zegara". (3)
 


Światli talibowie prowadzą heroiczną walkę ze wstecznym językiem, który jeszcze nie odmiękł dostatecznie, aby można w nim było zlepić w jedną masę wszystkie słowa, jakie dotąd miały własną miarę i uczynić z nich papkę bez treści, pret-a-parler, strawną dla każdego rodzaju sofistyki i potrafiącą opisać świat bez odwołania do jakichkolwiek stałych wartości. Mają tylko slogany. A przecież zależy im, aby wszyscy nie tylko mówili, ale nawet myśleli jak oni. Talibowie utrzymują szkoły, w których zabraniają uczyć historii, filozofii i języków klasycznych, i po skończeniu których można nawet nie wiedzieć, że Ziemia jest okrągła, byle tylko mieć umysł nasączony tysiącem absurdów, które każą wierzyć, że taliban jest najwspanialszą drogą urządzenia świata, za którą jednak światły talib wcale nie powinien nadstawiać karku, bo po drugiej stronie nie czekają nań żadne hurysy, a jedyne życie jakie ma przed sobą trwa tylko teraz. Z tej samej przyczyny nie musi czuć żadnego związku z przeszłością, ani myśleć o tym, co zostawi po sobie.

Fanatycy wartości laickich uznają tylko jedną wersję historii, zgodną z przekazem ich proroków. Wszystkie epickie dokonania Epejczyków jak krucjaty, rekonkwista, nawracanie Indian albo skolonializowanie pogańskich krain to w ich pojęciu zbrodnia przeciw ludzkości. Z dnia na dzień los grobów krzyżowców i katolickich mężów stanu, które nie zostały zniszczone przez poprzednie wcielenia rewolucji, staje się równie niepewny co tamtych w Timbuktu. Wystarczy przypomnieć plany zdemolowania Doliny Poległych w Siera de Guadarrama, snute co i rusz przez rząd hiszpański.

W oświeconym talibanie każdego roku zamyka się dziesiątki kościołów, burzy, zamienia na betonowe bunkry lub meczety. Przestaje się wydawać albo cenzuruje stare książki, nie odpowiadające nowej wizji świata. Wizji, dodajmy, tylko wybranej kasty. Bo w tym szalonym ustroju panuje ścisła kastowość i najbardziej wulgarna dyskryminacja. Oświecony reżim tłumaczy konieczność zamordyzmu ochroną elitarnych społeczności. Tego, kto nie należy do jednej z wybranych grup, można bezkarnie mieszać z błotem i ograniczać jego prawa.  
Światli talibowie stosują cenzurę obyczajową a rebours: cnota jest dla nich przeżytkiem, dlatego na miejsce wszystkiego co zdrowe sumiennie wprowadzają perwersję. Sam byłem świadkiem, jak w miejskiej galerii sztuki w Birmingham usunięto rzeżbę Wenery, stojącą obok Aresa i zastąpiono ją Adonisem, tak aby ekspozycja nie urażała moralności talibów i "mniejszości seksualnych".


W sumie możnaby przemilczeć wszystkie te gwałty zadawane sztuce, architekturze, kulturze. Ale pierw trzeba powtórzyć pytanie Maurrasa: "czy nie jestem celem tej nienawiści i nieprzyjażni?" Bez wątpienia, bo człowieka nie da się oddzielić od kultury, ani kultury od człowieka. Nie można stworzyć nowego Europejczyka na gruzach tych wszystkich zatęchłych katedr, niemodnych, barokowych Chrystusów, na popiołach zakazanych książek zmieszanych z wysypanymi na posadzkę prochami krzyżowca, bo tego wszystkiego już próbowano i nic z tego nie wyszło. A raczej wyszło coś strasznego, o czym wciąż próbujemy udawać, że nie pamiętamy. Są tacy, jest ich niemało, którzy twierdzą że ta część świata jest ostatecznie skazana na porażkę, że przyszłość należy do Dalekiego Wschodu, że Europę będą rechrystianizować misjonarze z Afryki. Point de reveries. Chrześcijaństwo nie może istnieć bez cywilizacji zachodniej. A przynajmniej dla nas, ludzi Zachodu, myśleć inaczej byłoby samobójstwem.
 


Wojna z talibanem to nie konflikt religijny ani kulturowy. Jeśli nawet z pojedynku dwu kultur tylko jedna wychodzi zwycięsko, to mimo to koegzystują jakoś obok siebie, czego dowodem są Kordoba, Kraków czy Jerozolima. Wandalowie, wojownicy mułły Omara albo spadkobiercy rewolucji francuskiej nie stworzyli żadnej własnej kultury, odrębnej od tych, które postanowili zniszczyć. Każdy z tych wypadków to tylko kolejna odsłona samotnej walki wysokiej cywilizacji z barbarzyństwem.



Chciałoby się zawołać: burzcie stereotypy, nie zabytki. A dzieje się przeciwnie: każdego dnia powstają nowe, na ruinach naszych bibliotek i świątyń. Oświeceni talibowie i inni mełamedzi nie mogą zaproponować niczego trwałego w miejsce starego świata. Pozostaje im tropienie spisków antysemicko-kolonialnych. Mają po temu prawo. Ale niech zabierają łapska od naszej kultury i sztuki, przestaną cenzurować książki i po orwellowsku fałszować historię. Jeśli tego nie zrobią, za sto lat po Europejczykach zostaną tylko "dzikie hordy żywiące się pośród ruin" (4), na które z pogardą spoglądać będą sąsiednie ludy.



(1) Chataeubriand, Geniusz Chrześcijaństwa
(2) www.nouveau-reac.org/textes/jean-clair-le-surrealisme-et-la-demoralisation-de-loccident/
(3) o.Jacek Salij OP
(4) Charles Maurras

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura