Drodzy mili moi kochani, zajadajcie się wędzonymi kiełbaskami, boczusiami, szyneczkami i wszystkim co dymem pieszczone i zapamiętajcie ten smak do końca życia, bo okazja ku temu prawdopodobnie ostatnia. Od września przyszłego roku w życie wejdą nowe przepisy unijne ograniczające zawartość substancji smolistych (a konkretnie benzo(a)pirenu – brzmi strasznie) w produktach mięsnych z 0,5 mikrograma na kilogram do 0,2 mikrograma – oznacza to, że wszystkie tradycyjnie wędzone w dymie wędliny staną się nielegalne. Ciekawie robi się jednak dopiero kiedy skonstatujemy, że rozporządzenie to zostało opublikowane już w roku 2011 a dowiadujemy się o nim dopiero dzisiaj – gdzie byli dziennikarze, gdzie byli nasi europosłowie i, a może przede wszystkim, gdzie był minister rolnictwa? Dlaczego nie zrobili oni wszyscy nic absolutnie by zablokować prawo, które spowoduje likwidację kilkuset zakładów produkujących wędliny tradycyjnymi metodami a co za tym idzie wywalenie na bruk kilku tysięcy zatrudnionych w tychże zakładach pracowników?
Ale właściwie dlaczego ja się dziwię? Toż likwidacja polskiej produkcji jest dla naszych władz umiłowanych sprawą priorytetową, trzeba przecież wyczyścić kraj z konkurencji dla zagranicznych koncernów i importu wszystkiego co możliwe z zagranicy. Polak ma być konsumentem, ma żreć świństwa zgodne z unijną normą i nie marudzić bo to przecież tylko i wyłącznie dla dobra... no właśnie, dla czyjego dobra? Nie dalej jak wczoraj znalazłem w sieciowych zakamarkach pomysł zaserwowany przez wspomnianego wyżej ministra rolnictwa zakazujący handlu detalicznego żywym karpiem – producenci tej ryby mieliby zostać zmuszeni do dostarczania odbiorcom karpia w płatach i na tackach co z miejsca doprowadzi do zwiększenia kosztów produkcji i zastąpienia ryby polskiej rybą sprowadzaną z zagranicy. Oraz kolejne upadki przedsiębiorstw, kolejne tysiące ludzi rejestrujących się w urzędach pracy. O debilnej ustawie zakazującej uboju rytualnego – w tym wypadku akurat ministerstwo rolnictwa wykazało się rozsądkiem – nawet nie warto wspominać.
Żywność żywnością, Polak sobie poradzi – wędzonki będzie kupował od zaprzyjaźnionego rolnika z uboju gospodarskiego a ryby od wędkarza. Jest jednak coś jeszcze – słowa Donalda Tuska zapowiadające stopniową likwidację umów śmieciowych. Dla małych przedsiębiorców, zwłaszcza sklepikarzy, prowadzić to będzie (w połączeniu z rosnącą płacą minimalną) do rezygnacji z zatrudnienia w ogóle a dla znacznej części z nich likwidację interesu. I znowu pojawia się pytanie dla czyjego to dobra mają rzeczone regulacje zostać wprowadzone? Zwalnianych pracowników? Właścicieli osiedlowych sklepików? Czy może wielkich sieci handlowych, którym nie udało się jeszcze do końca wytłuc rodzinnego handlu mimo lokowania marketów w centrach miast, często w odległości stu metrów od siebie?
Gdybym był złośliwy zapytałbym ile forsy przeszło pod stołem w ramach opłaty za likwidację wszystkiego co polskie? Jako że złośliwość nie jest moją cechą wrodzoną zapytam jedynie jak wielkim trzeba być idiotą by do tego doprowadzić? I znowu zadaję głupie pytania – a wystarczy tylko popatrzeć na miliony wydane na włoskie „Pendolino” podczas gdy bydgoska PESA.SA produkuje składy idealne na nasze rodzime tory by poznać odpowiedź i dowiedzieć się dokładnie dla kogo i za jakie pieniądze pracują nasi umiłowani przywódcy...
P.S.: tak sobie pomyślałem czy przypadkiem akcja konsumencka rozwijająca się powoli a zachęcająca do kupowania polskich produktów nie spowodowała aby paniki w kręgach decyzyjnych, które postanowiły czym prędzej te polskie produkty usunąć a tym samym ukatrupić akcję w zarodku? Ja oczywiście niczego nie sugeruję, ja tylko pytam...
Inne tematy w dziale Polityka