Hanna Gronkiewicz -Waltz została ukarana przez sąd grzywną w wysokości tysiąca złotych polskich za burdel w urzędzie. Odkrywczość wymiaru sprawiedliwości powaliła mnie na kolana, ale pomyślałem sobie – idzie nowe. Grzywna za burdel to jednak coś, co się dotychczas wysokim funkcjonariuszom partyjnym i państwowym nie zdarzało, może następni w kolejce będą Donald Tusk i jego ministrowie? Kto wie. A może Wysoki Sąd wyleci na zbity pysk z roboty gdy Naczelna Rada Sądownictwa dopatrzy się w tej decyzji obrazy majestatu. Różnie może się zdarzyć, w końcu to ta sama nadobna Prezydent Miasta Stołecznego Warszawy jak raz rzekła była do radiowego mikrofonu, że „to nie może być tak, że władza przegrywa”.
Ale do rzeczy.
Wspomnianego burdelu dopatrzył się sąd w biurze podatków i egzekucji zajmującym się ściganiem miejskich dłużników oraz stawianiem tych najbardziej opornych przed surowym acz ślepym okiem Temidy. Nie inaczej było z panią G., której sprawa trafiła nieco ponad pół roku temu do sądu rejonowego przy ulicy Kocjana. To znaczy trafiła częściowo, bo miasto nie dostarczyło wszystkich wymaganych dokumentów. Wysoki Sąd zwrócił się zatem o ich dostarczenie. Bez rezultatu. Zwrócił się drugi raz. Z tym samym skutkiem. Kiedy za piątym razem nie mógł się doprosić potrzebnych do zakończenia procesu papierów wkurzył się i ukarał Panią Prezydent rzeczoną grzywną, która podobno została zapłacona już przed świętami.
Niby nic takiego, drobna sprawa, niedopatrzenia zdarzają się wszędzie i można sobie nimi nie zawracać głowy. Cały kłopot w tym, że jest ona doskonałym odbiciem stanu naszego państwa, które nie potrafi sobie poradzić z najprostszymi problemami a jego urzędników przerastają właśnie takie drobne i wydawać by się mogło mało znaczące, biurokratyczne pułapki. Ta charakterystyczna niemoc cechująca wszystkie szczeble administracji sprawia, że zamiast wykorzystywać potencjał dusimy się we własnych wyziewach i nie potrafimy niczego doprowadzić do końca i bez poślizgu – począwszy od naprawy chodnika w jakiejś pipidówie na Podkarpaciu, Podlasiu czy Pomorzu po budowę linii metra w stolicy czy autostrad przecinających nasz kraj, wszystko utyka gdzieś w połowie zalane żelatyną urzędniczych papierów, pieczęci i decyzyjnego marazmu. Mogło się oczywiście zdarzyć, że jakiś dokument – przez niedopatrzenie czy zwyczajne roztargnienie – do sądu nie dotarł, jednak błąd ten naprawiony powinien być zaraz po pierwszym monicie, a tymczasem nie pomogło ich pięć. Grzywna też nie pomoże, pozwoli co najwyżej zamknąć tę jedną sprawę ale inne będą się dalej toczyć swoim trybem, biurokratycznej mentalności z dnia na dzień zmienić się nie da.
P.S.: tak się zastanawiam, czy po podobnej grzywnie nie powinni dostać wszyscy ci, którym nie chciało się pójść na warszawskie referendum, którzy woleli partyjne grzybobranie od decydowania o losie własnego miasta. No i celebryci, którzy nie mając zielonego pojęcia o sytuacji w mieście jak jeden mąż stanęli w obronie księżniczki zamkniętej w ratuszowej wieży i atakowanej przez ziejącego nienawiścią smoka demokracji (autorska przeróbka słów prof. Tomasza Nałęcza).
Inne tematy w dziale Polityka