Od której strony by nie popatrzeć na ukraiński konflikt pomiędzy władzą a opozycją jako jedyny wygrany jawi się, na razie, Władimir Putin. Bardzo łatwo wyobrazić sobie sytuację kiedy prezydent Rosji wykorzystując zbliżające się igrzyska w Soczi zaprosi obie strony do stołu rokowań pod swoją własną egidą. Cel tych rokowań byłby z góry wiadomy, podział Ukrainy na wschodnią w ścisłej unii z Federacją Rosyjską i zachodnią, ciągnącą ku Unii Europejskiej. Putinowi więcej nie jest potrzebne, zadowoli się Zagłębiem Donieckim z jego surowcami i przemysłem oraz Krymem jako bazą dla czarnomorskiej floty. Resztę odda Unii Europejskiej, niech sobie inwestuje w infrastrukturę by zniwelować cywilizacyjne zapóźnienie, niech ściąga do siebie kolejne rzesze imigrantów pracujących za połowę stawki i bez wygórowanych żądań socjalnych. Co ciekawe jest to też w interesie Angeli Merkel, która w miejsce imigrantów tureckich, nastawionych coraz bardziej roszczeniowo, sprowadzi sobie świeżą krew słowiańską.
Śmierdzi to mocno powtórką niesławnego paktu Ribbentrop – Mołotow, z tym że dziś w miejscu Polski znalazła się Ukraina. Nie ma oczywiście mowy o rozwiązaniu militarnym, dziś jest to zupełnie niepotrzebne, dziś sprawy załatwia się przy pomocy zakulisowych zagrywek i szantażu ekonomicznego (vide: Cypr czy Grecja). Putin trzyma w ręku pół Europy uzależnionej od rosyjskiej ropy i gazu, kanclerzyca Merkel twardą ręką rządzi w Unii, która bez jej akceptacji nawet nie piśnie. Obojgu marzą się imperia, trudno się zatem dziwić, że mają się ku sobie – wspólne interesy zbliżają bardziej niż cokolwiek innego. Oczywiście jest to zbliżenie chwilowe, prędzej czy później będzie musiało dojść do konfrontacji pomiędzy Rosją a Niemcami, ale najpierw trzeba te imperia zbudować i to najlepiej cudzymi rękami, w taki sposób żeby podbite (podporządkowane) narody nie zorientowały się w czym rzecz i jeszcze czuły wdzięczność do wybawców. Dowodem na to są pełne oburzenia słowa Angeli Merkel żądającej od władz Ukrainy anulowania prawa ograniczającego wolność zgromadzeń czy delikatna acz stanowcza informacja z Kremla o tym, że kredyt dla Ukrainy będzie uzależniony od przestrzegania przez prezydenta Janukowycza praw człowieka i zaprzestania stosowania przemocy wobec demonstrantów. Car i kanclerz przebrali się w stroje dobrych wujków pochylających się z troską nad cudzym cierpieniem, rzecz niezwykle zabawna a uwierzyć w tą metamorfozę nagłą może chyba tylko kompletny naiwniak nie mający zielonego pojęcia o historii tych dwóch krajów.
A'propos historii: ta jak wiadomo lubi się powtarzać. Dziś układ sił w Europie kształtuje się mniej więcej tak jak tuż po Kongresie Berlińskim kiedy karty rozdawali książę kanclerz von Bismarck i car Alexander II za pośrednictwem szefa swojego MSZ księcia Gorczakowa (wypisz wymaluj Angela Merkel, Władimir Putin i Siergiej Ławrow to lustrzane odbicie tamtego układu), brakuje jedynie silnych Austrowęgier, choć Victor Orban skutecznie buduje siłę swojego kraju i już wkrótce może dołączyć do grona rozgrywających. Na kontynencie liczą się praktycznie tylko Niemcy i Rosja, Francja pod wodzą Hollande'a traci znaczenie, Wielka Brytania się izoluje a reszta... reszta jest bez znaczenia zupełnie, całkowicie podporządkowana finansowo strukturom Unii Europejskiej, w której coraz większą rolę odgrywają Niemcy dążące do hegemonii. Na wschodzie Rosja nie ma praktycznie żadnej konkurencji, podporządkowuje sobie po kolei wszystkich odbudowując wpływy utracone po rozpadzie Związku Sowieckiego. Miejsce Bałkanów zajęła Ukraina a cała reszta – zgadza się doskonale. Czy ta historyczna powtórka zrealizuje się do końca, czy też po drodze wpadnie na inne tory okaże się w przyszłości, ale w tej chwili jest to mało istotne.
Cały kłopot w tym, że Polska znowu nie bierze w tym udziału, że w międzynarodowej polityce praktycznie się nie liczymy. Tłiterowe mądrości TalleyRadka mogą śmieszyć, czasem wkurzać, ale są kompletnie bez znaczenia. Jesteśmy, podobnie jak w 1878 roku, przedmiotem gry a nie jej aktywnym uczestnikiem. Zupełnie jak w czasach Królestwa Kongresowego, kiedy mieliśmy swoją armię, swój rząd, swoich urzędników, swoją edukację, ale nie mieliśmy żadnej mocy decyzyjnej a wszystko rozstrzygało się w Sankt Petersburgu. Dziś ośrodek się zmienił, rządzi Bruksela, ale wszystko inne zgadza się idealnie – mamy nawet takie same elity, które nie są w stanie przyjąć do wiadomości, że Polska może znowu być państwem samodzielnym, regionalnym mocarstwem prowadzącym samodzielną politykę. Co zrobić by to zmienić? Nie wiem, przyznam bez bicia, może jest konieczny kolejny bunt kadetów, a może wystarczy nam warszawski Majdan...
Inne tematy w dziale Polityka