Świeżo uratowany przez koalicyjnych kolegów minister Arłukowicz zapowiedział wysłanie kontroli do jednego z poznańskich szpitali, którego personel odmówił przyjęcia chorego trzylatka, w wyniku czego dzieciak zmarł. Fatum? Znak czasu? Gdyby nie ludzka tragedia sprawa nadawałaby się do kabaretu, gdyby był to jednostkowy przypadek, nie byłoby o czym pisać. Niestety jest to portret polskiej służby zdrowia, która od '89 była w kiepskiej kondycji, ale pod rządami najpierw Ewy Kopacz a potem Bartosza Arłukowicza pogrążyła się w totalnym chaosie. Umierają pacjenci, wydłużają się kolejki do specjalistów, brakuje pieniędzy na podstawowe procedury nie mówiąc już o bardziej skomplikowanych. Za poszczególne przypadki odpowiadają oczywiście konkretni ludzie – dyrektorzy szpitali, urzędnicy, lekarze. Ale za całokształt winę ponosi nie kto inny ale właśnie nieudolny i nie potrafiący ogarnąć bajzlu we własnym resorcie minister zdrowia.
Jego zaciekła obrona przez koalicję rządzącą dziwić nie może, toż przecież gdyby wotum nieufności udało się przegłosować, gdyby posłowie Platformy i PSL odpuścili to głosowanie poświęcając Arłukowicza oznaczałoby to ni mniej, ni więcej, ale przyznanie się do porażki – a na to Donald Tusk pozwolić sobie nie mógł bo jak domek z kart posypałyby się kolejne resorty a na końcu upadłby rząd. Przewodniczący partii i państwa doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego właśnie doprowadził do hucpiarskiej rekonstrukcji rządu eliminując większość „słabych punktów” mogących być celem ataku opozycji dogadanej ponad podziałami. Ministra zdrowia też by wymienił, gdyby tylko umiał znaleźć chętnego na jego miejsce, niestety o frajerów jest coraz trudniej w naszym uciemiężonym kraju, brakuje również straceńców gotowych poświęcić swoją polityczną przyszłość dla ratowania wizerunku rządu. Rządu, którego upadek jest przesądzony choć jego szef próbuje rozpaczliwie oddalić tę ostateczną chwilę i wymachuje bezładnie rękami niczym samobójca skaczący z dachu wieżowca nagle zdający sobie sprawę z tego, że wcale nie chce roztrzaskać się o asfalt.
Rzecz dla tego rządu symptomatyczna, Ministerstwo Zdrowia nie jest wyjątkiem. Premier dobiera sobie ludzi wedle specyficznego klucza. Z jednej strony mają być atrakcyjni wizerunkowo, ładnie się prezentujący na zdjęciach, w telewizji, podczas konferencji prasowych i oficjalnych uroczystości. Z drugiej zaś nie mogą przerastać intelektualnie swojego szefa, muszą tkwić w jego cieniu i znać swoje miejsce. Donald Tusk jest narcyzem, on musi być w centrum zainteresowania i nie zniesie w swoim otoczeniu nikogo, kto mógłby stać się medialną gwiazdą i go przyćmić. Toż on nie po to poszedł w politykę by zmieniać kraj, ale po to by błyszczeć, nie służba się liczy ale blichtr. Do Bollywood go nie chcieli to zrobił wszystko by zostać szefem partii i premierem wycinając po drodze każdego, kto mógłby mu zagrozić. Ot, żałosny człowieczek szukający poklasku, budzący współczucie raczej niż wściekłość. Niestety, jest on doskonałym niemal obrazem naszej klasy politycznej, pozbawionej mężów stanu za to rojącej się od trzeciorzędnych amantów, których największym osiągnięciem jest upozowanie dzióbka do słit foci...
Inne tematy w dziale Polityka