P { margin-bottom: 0.21cm; }Trzydzieści dwa do dwudziestu czterech – tak wygląda wynik meczu pomiędzy dwoma największymi partiami. Gdyby wybory parlamentarne odbyły się dziś to (zgodnie z sondażem przedstawionym przez TVN) Prawo i Sprawiedliwość uzyskałoby 32 procent głosów a Platforma Obywatelska 24 procent. Klasyczny klincz, żadne z ugrupowań nie byłoby w stanie samodzielnie sformować rządu co oznacza, że języczkiem u wagi musiałaby stać się jedna z mniejszych partii – czyli, trzymając się realiów, to Leszek Miller będzie rozdawał karty w koalicji p.t.: „Wszyscy przeciwko PiS”.
Cały kłopot w tym, że Prawo i Sprawiedliwość w parlamencie o składzie zgodnym z sondażowym przewidywaniem nie miałoby absolutnie żadnej zdolności koalicyjnej a co za tym idzie możliwości przejęcia władzy w Polsce. Jeżeli Jarosław Kaczyński poważnie myśli o objęciu fotela premiera to ma dwie możliwości – albo zdobędzie samodzielnie parlamentarną większość, albo zbuduje wokół swojej partii szeroką koalicję mniejszych ugrupowań mających podobną wizję rozwoju kraju. Ta pierwsza wydaje się na dzień dzisiejszy nierealna, pozostaje zatem druga – próba dogadania się z tymi wszystkimi politykami, którzy postrzegają Platformę Obywatelską jako największe zagrożenie dla Polski. Mówiąc krótko i obrazowo: powinien prezes Kaczyński stworzyć szeroki front „Wszyscy dla Polski” by do wyborów wystartować wspólnie. Jest to rozwiązanie opłacalne dla wszystkich – PiS zyskuje koalicjantów, z którymi bez przeszkód mógłby stworzyć rząd a małe, kanapowe partyjki przyklejone do dużej dostają realną szansę wprowadzenia do parlamentu swoich przedstawicieli. Symbioza, rzec by można, idealna. Pod warunkiem, oczywista oczywistość, że ów front zacznie się tworzyć już dziś a nie, mówiąc kolokwialnie, za pięć dwunasta i niejako pod presją Donalda Tuska i jego koalicji skierowanej przeciwko Prawu i Sprawiedliwości.
Warto zauważyć, że polscy wyborcy o wiele łaskawszym okiem spoglądają na takie koalicje (nawet jeżeli są nieco egzotyczne) niż na samodzielne, hermetyczne partie. Sojusz Lewicy Demokratycznej kiedy po raz pierwszy formował rząd zwyciężył nie jako monopartia, ale jako lewicowy front pod egidą Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej. W skład Akcji Wyborczej Solidarność wchodziły takie – odległe od siebie na pierwszy rzut oka – ugrupowania jak Zjednoczenie Chrześcijańsko Narodowe i NSZZ „Solidarność”. Podobnie Platforma Obywatelska w 2007 roku zdobyła władzę nie jako partia pod wodzą Donalda Tuska ale jako ruch społeczny, któremu przewodziło trzech liderów: Olechowski, Płażyński i Tusk. Logicznym się wydaje, że podobne zagranie ze strony Prawa i Sprawiedliwości może dać tej partii władzę dziś, a właściwie za półtorej roku, i sprawić, że nastąpią w naszym kraju realne zmiany. Gwarancji oczywiście, jak to w polityce, nie ma żadnej a kaprys wyborców może spowodować, że wybory wygra jakiś egzotyczny twór pod nazwą Stowarzyszenie Operatorów Walców Drogowych, jednak moim zdaniem warto spróbować. Ba! Nie warto, trzeba spróbować, to nie jest już gra o pozycję tego czy innego lidera, to nie walka o stołki ale o być albo nie być Rzeczypospolitej. Jeżeli dla polityków PiS naprawdę najważniejsze jest dobro Polski to właśnie w tym kierunku powinni pójść.
Cały kłopot w tym, że Jarosław Kaczyński zrobił bardzo wiele by zniechęcić do siebie wszystkich wokół, począwszy od niedawnych współpracowników a skończywszy na politykach o zbliżonych poglądach należących jednak do konkurencyjnych (ale nie wrogich!) partii. Pytanie brzmi następująco: czy jest on, prezes PiS, zdolny wyciągnąć rękę i złożyć konkretną propozycję tym wszystkim, z którymi dotychczas dość ostro walczył? Czy potrafi schować urazy głęboko w kieszeń i zaproponować im współpracę korzystną dla obu stron gwarantując jednocześnie, że w razie zwycięstwa nie potraktuje ich jak swoich uprzednich koalicjantów niesławnej pamięci, Samoobronę i Ligę Polskich Rodzin? Mam nadzieję, że tak bo w przeciwnym wypadku czeka nas roztopienie się w Unii Europejskiej i utrata państwowości.
Inne tematy w dziale Polityka