Naród wpatrzony w Ukrainę nie zauważył wałków kręconych pod jego własnym nosem przez najwyższe czynniki partyjne i państwowe...
„Dzisiaj zwrócę się z wnioskiem do Rady NFZ aby na czas wyjaśnienia sprawy odsunęła od pełnienia obowiązków p.o. prezesa NFZ M. Pakulskiego” - napisał był na tłiterze (nowy sposób komunikowania poddanym woli władcy zapoczątkowany przez TalleyRadka Sikorskiego, który zastąpił płomienne przemówienia pierwszych sekretarzy) Bartosz Arłukowicz. Jakąż to sprawę chce wyjaśniać pan minister od zdrowia naszego powszechnego? Rozchodzi się mianowicie o to, że Marcin Pakulski, facet zarządzający kilkudziesięcioma miliardami naszych pieniędzy, zamieszany był w kontraktowe przekręty w śląskim oddziale Funduszu i próbował naciskać na swoich podwładnych by ci usunęli jego dane z dokumentów Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Ale to wszystko nic, największym grzechem p.o. prezesa jest to, że te naciski były nieskuteczne i dopuścił, by na tych machlojach nakryli go dziennikarze tygodnika „Wprost”...
Jakoś wyjątkowo trudno mi uwierzyć by minister Arłukowicz dopiero z mediów dowiedział się o podejrzeniach CBA wobec faceta, którego sam na stanowisko szefa NFZ protegował po swoim wniosku o odwołanie Agnieszki Pachciarz. Absurd kompletny, bajka dla grzecznych dzieci, przebieranie złego wilka w kapturkową sukienkę. Ale załóżmy, że faktycznie tak było, przez chwilę wyobraźmy sobie, że minister zdrowia wnioskował o powołanie Pakulskiego na p.o. prezesa Funduszu święcie przekonany o jego uczciwości, kompetencjach i kryształowo przejrzystej kartotece. Oznaczałoby to, że jest gorzej niż nam się wydawało. Kiedy mafią rządzi cyniczny „capo di tutti capi” to wszyscy wiemy, czego się po nim spodziewać i jak się zabezpieczyć przed jego „karzącą ręką”, ale kiedy na czele cosa nostry czy innej camorry postawimy idiotę to zagrożeni jesteśmy wszyscy, bez względu na to, czy jesteśmy spokojnymi ludźmi jedynie płacącymi haracz, czy członkami konkurencyjnego gangu – prędzej czy później dobierze się do zadka każdemu z nas...
Nie wiem dlaczego, ale słuchając Arłukowiczowych rewelacji i patrząc na cyrk z odwoływaniem i powoływaniem kolejnych szefów Funduszu zarządzającego moją (naszą) forsą stanęły mi przed oczami pierwsze wersy „Snu Towarzysza Szmaciaka” Janusza Szpotańskiego:
„I znowu sen. Towarzysz Szmaciak
tym razem w zbroi, a nie w gaciach
podąża konno w mgieł tumanie
z trzema wiedźmami na spotkanie.
Tuż za nim człapie senny kuc.
Na kucu jedzie spity Buc,
wlepiając w dal baranie oko.
I tak się sennie we mgle wloką.”
Kto nie rozumie niech sobie podstawi w miejsce Szmaciaka i Buca z kucem odpowiednie persony w charakterze bohaterów dramatu – wtenczas wszystko stanie się jasne. A gdyby komuś tej liryki było mało to może pociągnąć:
„Męczy ich zgaga oraz czkanie,
gdy wtem rozlega się puchanie,
a potem słynny mrauk kocura
i mgła rzednieje szarobura
a poprzez jej rozsnutą przędzę
trzy obrzydliwe widać jędze,
jak stoją z pochyloną twarzą
nad garem, w którym blekot warzą.
Z okopconego tego gara
w górę śmierdząca bucha para,
a wiedźmy mruczą i bajdurzą;
widać, że przyszłość z pary wróżą.
Nagle, klnąc brzydko: 'Psiakrew! Psiakość!
No, kurwa, przechodź ilość w jakość!”
wrzuciły w gar cuchnące ziele -
i zapachniało PRL-em”
No i niech ktoś mi teraz powie, że nie zasługuje Szpotański na tytuł wieszcza...
Inne tematy w dziale Polityka