„Religia źródłem wszelkiego zła” - transparent o tej treści nieśli sobie dzisiaj ateiści, którzy zorganizowali sobie w Warszawie pochód. Choć może właściwszym byłoby nazwanie tej imprezy procesją, w końcu miała wymiar religijny gromadząc ludzi, którzy wierzą w nieistnienie Boga. Zresztą, jak zwał tak zwał, przeszły sobie ludziska przez stolicę, nikt ich nie zatrzymywał, żaden katolicki oszołom nie próbował wysmagać różańcem, żadna moherowa babcia nie napluła im z obrzydzeniem na buty, nikt nawet kamieniem nie rzucił ani mięsem, piknik i sielanka.
Ale jako żem wredny to trochę zburzę tę sielską atmosferę i zadam pytanie: która religia jest owym „źródłem wszelkiego zła”? Czy ta, która na Placu Czerwonym w Moskwie przechowuje swoją najświętszą relikwię, doczesne szczątki wiecznie żywego wodza rewolucji? Czy ta, której główny kapłan w Kambodży kazał wymordować wszystkich umiejących choćby czytać lub pisać? A może ta, której siepacze podzielili ludzi na übermenschów mających rządzić światem i przeznaczonych do eksterminacji untermenschów? Nie? To może wreszcie ta, której głównym nakazem jest tolerancja ponad wszystko? – toż przecież każde dziecko wie, że dobra tolerować nie trzeba, przeciwnie – to zło domaga się tolerancji, czyli znoszenia ze zgrzytem zębów i bólem wątroby. Odpowiecie, drodzy państwo ateiści czy nabierzecie wody w gęby i zasłonicie się ideologią oraz wrzaskliwymi hasłami?
To zresztą nader ciekawe, że jako dowód na to rzekome religijne zło macie tylko jeden przykład – zgładzonego za głoszenie ateistycznego światopoglądu Kazimierza Łyszczyńskiego, który został skazany na śmierć w roku 1689. Swoją drogą to nie tylko ateizm spowodował, że bohater dzisiejszego marszu spotkał się na szafocie z katem, był on oskarżony m.in. o to, że złamał zakaz zawierania małżeństw między krewnymi wydając swoją córkę za blisko spowinowaconego kawalera. Patrząc z dzisiejszej perspektywy faktycznie może się wydawać, że Łyszczyńskiego potraktowano „zbyt surowo”, że go zwyczajnie w bestialski sposób zamordowano – zwłaszcza, jeżeli weźmiemy pod uwagę sąsiada, Jana Kazimierza Brzoskę, który wykradł jego (niedokończone) dzieło i przekazał je sędziom bo nie miał ochoty spłacać pokaźnego długu. Tak, możemy osądzać, nazywać proces i wyrok barbarzyńskim, możemy robić ze skazanego męczennika. Ale... może najpierw dowiedzmy się czegoś o siedemnastowiecznym prawie, obyczajach i stosunkach społecznych a potem wyrokujmy. No i porównajmy też może jednego człowieka, który życie postradał za ateizm z milionami ludzi zamordowanych za to, że posiadali biblię, chodzili do kościoła i wierzyli w Boga...
P.S.: Prof. Hartmanowi w stroju skazanego na śmierć było wyjątkowo do twarzy, może powinien zmienić imidż na stałe?
P.S.2: Przewodniczącym składu orzekającego, który wydał na Łyszczyńskiego wyrok śmierci był Stanisław Szczuka. Mam nadzieję, że pani Kazimiera zdążyła się odciąć od rodzinnych korzeni?
Inne tematy w dziale Społeczeństwo