Chciałem coś na gorąco po konferencji przewodniczącego partii i państwa napisać, ale...
Ale właściwie nie ma o czym. Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało – tyle powiedział Donald Tusk dziennikarzom i ludziom, którzy przed telewizorami gapili się na ten spektakl łgarstwa, obłudy, cynizmu i buty. Dymisji nie będzie, bo to przecież zatroskani o stan państwa obywatele dyskutowali jak temu państwu pomóc, z treści nie da się wywnioskować, że doszło do złamania prawa. Kropka, koniec, finito.
I tego należało się spodziewać, choć jeszcze przed konferencją wielu miało nadzieję na to, że premier ogłosi dymisję rządu i skrócenie kadencji parlamentu. Że zachowa się honorowo. Nadzieję naiwną, bo przecież ten facet jeszcze nigdy nie przyznał się do błędu i nie zachował tak, jak powinien się zachować mąż stanu. To chłoptyś w krótkich gaciach, który złapany za rękę trzymaną w cudzej kieszeni wrzeszczy, że to nie jego ręka.
Jedynym sposobem na oderwanie Donalda Tuska i jego wesołej gromadki od koryta jest ogólnonarodowy bunt, taki jak miał miejsce na Węgrzech po opublikowaniu taśm premiera Gyurcsany'ego, gdzie na ulice Budapesztu wyszły setki tysięcy ludzi. W Polsce pod kancelarię premiera przyszło kilkaset osób, które pod sejmem zostały spacyfikowane przez policję a kilka z nich zostało zatrzymanych.
I w tym miejscu jest jajo. Otóż – zgodnie z tym, co ogłosił Robert Winnicki za pośrednictwem portalu facebook – jednemu z zatrzymanych policjanci, nie wiedząc już w jaki sposób nie dopuścić do jego zwolnienia, przedstawili zarzut z art 196 Kodeksu Karnego czyli... obrazę uczuć religijnych. Cóż powiedzieć, to chyba tłumaczy absurd całej taśmowej afery – Donald Tusk wzorem rzymskich cesarzy ogłosił się bogiem. Teraz już przynajmniej wiemy dlaczego tak łatwo zrezygnował z walki o fotel szefa Komisji Europejskiej – fotel unijnego genseka to jednak nieco niższy stołek niż boski tron...
Inne tematy w dziale Polityka