20 lat temu ukazała się płyta Nevermind zespołu Nirvana, album który wielu interesujących się rockiem uważa za ostatni tak ważny krążek w dziejach tej muzyki. Osobiście nie zgadzam się z tą opinią bowiem dla mnie liczy się coś więcej niż ilość sprzedanych egzemplarzy i nowa etykietka lansowana przez MTV.
Za sukcesem Nevermind stał nie kto inny jak David Geffen, właściciel wytwórni płytowej i czarodziej od marketingu, który pomógł Johnowi Lennonowi wrócić na top po pięcioletniej przerwie wydawniczej. Wypromował także zespół Guns And Roses robiąc z nich światowe gwiazdy na długie lata. Nie było więc dla niego problemem sprzedać kolejny produkt, zwłaszcza że idealnie rozpoznał nastroje społeczne. Pomogła stacja MTV która jeszcze w 1991 roku wspierała takie zespoły jak Motley Crue czy Cinderella, żeby w następnych latach naśmiewać się z nich i odmawiać puszczania ich teldysków. Fenomen grunge to na dobrą sprawę fenomen Nirvany. Bardziej wartościowe kapele które sklasyfikowano do tego gatunku nie mogły konkurować z garażową muzyką Cobaina, bo miały coś ambitniejszego do przekazania (Alice In Chains czy Soundgarden to były profesjonale zespoły ze świetnymi muzykami). Kiedy więc lider Nirvany zastrzelił się niespełna 3 lata po sukcesie Nevermind grunge praktycznie przestał istnieć. Grupy które kiedyś zaliczano do gatunku rozwijały się w naturalnym procesie dojrzewania, inne kończyły działalność. Grunge umarł wraz ze śmiercią Kurta Cobaina (późnej na gruzach gatunku narodziło się coś co obrało nazwę post-grunge, jednak z oryginalną ideą nie miało wiele wspólnego gdyż było bardziej radio friendly).
Jeśli spojrzeć dzisiaj na tamten okres w muzyce rockowej warto dodać, że Nirvana nie była pierwszym zespołem grającym w ten sposób gdyż wcześniej istniały grupy mające takie same podejście do muzyki np Green River czy Screaming Trees. Ale to Nirvanę postanowiono wypromować, wieść niesie że ze względu na wygląd samego Cobaina który był atrakcyjnym niebieskookim blondynem, a za takim mogły szaleć małoletnie zbuntowane pannice. W każdym razie stworzono fenomen, którego nie rozumiał i sam Cobain co powodowało jego pogłębiające się depresje i generowało myśli samobójcze. Ja oczywiście wierzę w szczerość tego muzyka i wierzę, że nie o takiej sławie marzył. Został zmiażdżony przez show-biznes i wciśnięty między Madonnę i Michaela Jacksona. To było upokarzające dla kogoś kto chciał po prostu grać swoją kaleką, garażową muzykę. Kurt nie chciał być przecież żadnym głosem pokolenia tylko zwykłym song-writerem, outsiderem jak Johnny Cash. Nie zmienia to oczywiście faktu, że Nirvana jest odpowiedzialna za spadek jakości muzyki rockowej w drugiej połowie lat 90 i później. Otóż o ile w latach 80 za pozerstwem musiały iść jakieś umiejętności techniczne muzyków, w następnej dekadzie nie przywiązywano do tego wagi. Po co? W końcu Nirvana na 3 akordach zarobiła miliony. Powstawała masa garażowych zespołów gorszych od samej Nirvany, grających po prostu pop na gitarach elektrycznych i wyparła twórczość artystów z prawdziwego zdarzenia.
Wiele wartościowych grup się rozpadło inne grały dalej mimo że nie zapełniały już stadionów. Trzeba sobie jasno powiedzieć, Nirvana zabiła dobrą muzykę to raz, dwa zabiła także ducha rock and rolla bo ten od zawsze kojarzył się z imprezowaniem i generalnie dobrą zabawą, a nie z dołowaniem się i myślami samobójczymi. Masa dzieciaków nosiła koszulki z napisem "I hate myself and I want to die" bo z pewnego nieodpowiedzialnego desperata zrobiono gwiazdę rocka. Jak dzisiaj czuje się David Geffen?
Inne tematy w dziale Kultura