Politykom krajów demokratycznych nie zależy wcale na bogaceniu się społeczeństw, co najwyżej na bogaceniu się klasy rządzącej i elit z nią powiązanych. Społeczeństwa mają funkcjonować w oparciu o model ograniczonej konsumpcji, która opisywana jest przez prasę i innych usłużnych koterii clownów jako szczyt potrzeb przeciętnego obywatela. W Polsce ta narracja przybiera formę mówienia o godnym życiu, co w istocie sprowadza się jedynie do zaspokajania podstawowych potrzeb. Na zachodzie ten standard jest wyższy, ale i tak nie odbiega od ogólnie przyjętego schematu. Człowiek ma nie być głodny, oraz posiadać jakieś zajęcie odciągające go od gigantycznych wałków robionych za jego plecami i za jego pieniądze przez polityków. Polityków na co dzień tytułujących się lewicą, prawicą czy liberałami, a de facto realizujących ten sam program gospodarczy.
Nie potrzeba zerkać na etykietki i słuchać co o sobie mówię poszczególne klany polityczne, wystarczy bowiem rzut oka na ich propozycje. W socjalizmie, czy etatyzmie jaki mamy, wszystko odwrócone jest do góry nogami, zatem poruszając się cały czas w takim położeniu większość nie dostrzega absurdów zastanej sytuacji. W momencie gdy następuje kryzys gospodarczy, polityk socjalistyczny podnosi podatki zamiast je obniżać, a lud nie może się przekonać do konieczności obniżania danin kiedy społeczeństwo ubożeje. Dzieje się tak dlatego, iż poczucie że rząd musi się zajmować określonymi dziedzinami życia, jest nierozerwanie związane z naturą człowieka wyhodowanego zgodnie z zaleceniami Karola Marksa.
To oczywiście wszystko podąża w ściśle określonym kierunku, ale wśród ludu panuje pełne i całkiem poważne przekonanie, że bez rządu ludzie umrą z głodu, a bez pieniędzy z UE nic się nie będzie budowało. Że pożyczanie jest fajne i można to robić bez końca, a zadłużanie nie powoduje finansowej katastrofy i tak dalej i tak dalej. Dlatego walenie w PO rabunkiem z OFE nie spowoduje większego odwrotu od partii Tuska, bardziej na to ma wpływ realna sytuacja poszczególnych jednostek niezadowolonych z poziomu swojego życia. Po części nie ma się co dziwić, gdyż znamienita większość Polaków nie posiada żadnych własnych oszczędności, a o czymś takim jak emerytura w ogóle nie myśli sądząc, że jakoś to będzie. Istotnie, jakoś to będzie bo być musi, tyle że spece od wydawania cudzych pieniędzy dzisiaj będący u władzy, jutro mogą stać się błaznami pogardzanymi niczym Andrzej Lepper po wyborczej porażce Samoobrony w 2007 roku.
Natomiast ich długi spłacą i tak podatnicy, tzn będą spłacać sukcesywnie aż do momentu zredukowania długu do poziomu wypłacalności państwa, co dzisiaj i tak wisi już na włosku ale jeszcze trzyma się ostatnimi nićmi zafundowanymi z oszczędności jakie przymusowo w OFE gromadzili Polacy.
Musimy zdać sobie sprawę z podstawowej kwestii, taki rząd jak Tuska i inny rząd oparty o politykę redystrybucyjną, nie chce by Polacy mieli jakiekolwiek oszczędności, bo to oznacza, że pieniądze te nie pracują dla państwa, tj by utrzymać budżet stworzony z wielu zbędnych i niepraktycznych elementów. Każdy polityk chcący "rozdawać biednym", musi komuś pieniądze zabrać, z tym że w społeczeństwie gdzie już ponad 3 miliony obywateli żyje w skrajnej nędzy jest to wyjątkowo trudne. Nie dość, że zabierając bogatym osłabia się gospodarkę, to w dodatku rosnąca liczba potrzebujących wymaga zwiększania nakładów na ich "godne życie".Tymczasem darowany pieniądz jest natychmiast trwoniony, po czym już w połowie miesiąca ustawiają się kolejki do pomocy społecznej bo i takie sceny mają miejsce.
Nie mam złudzeń, system w jakim żyjemy będzie gnił do ostatniej wykradzionej obywatelowi przez rządzących złotówki. Co się stanie dalej? Wrócimy do koncepcji rynkowych? Czy czekają nas dekady wielkiej biedy?
Inne tematy w dziale Gospodarka