Wojciech Lipski
Wojciech Lipski
betacool betacool
168
BLOG

Błędy w ocenie stanów rzeczywistych

betacool betacool Rozmaitości Obserwuj notkę 3
O złocie, wiatrakach, masonach i Świętym

Z cyklu: „Mocno osobiste Stany nieoczywiste” - cz. 1 - Błędy w ocenie stanów rzeczywistych


Andrzej Strug, Wyspa zapomnienia, Czytelnik, wyd. 1, Warszawa 1962, s. 152,
Św. Franciszek z Pauli, Poznań 1938, s. 32 - egzemplarz z Biblioteki Franciszkanów w Niepokalanowie

Nie rozwodząc się zbyt długo nad powodami mojej dłuższej nieobecności, napiszę jedynie, że czas jakiś nawigowałem daleko. Gdyby próbować przełożyć ową podróż na kategorie geograficzne, najsensowniej będzie użyć słowa „stany”. Jest ono na tyle pojemne, że bez trudu obejmie bardzo konkretne miejsce, w którym przez dłuższą chwilę gościłem – Stany Zjednoczone – Filadelfia.
Gdyby móc porównać to miasto, z którymś z miast polskich, to Kraków przychodzi na myśl jako pierwszy. Filadelfia bowiem to polityczna kolebka Stanów, pełna zabytków, muzeów, kościołów i pomników budujących państwową i patriotyczną tożsamość. Jednak mimo cywilizacyjnych podobieństw, sposób opowiadania historii mocno się różni.
Pozwólcie, że moją relację z wycieczki po Stanach zacznę od filadelfijskiego centrum, czyli okolicy ratusza, która bardzo nienachalnie kojarzy się z krakowskim rynkiem. O ile w Krakowie w punkcie centralnym znajduje się handlowy pasaż Sukiennic, a po przekątnej wznoszą się wieże Kościoła Mariackiego i ratusza, o tyle w stolicy Pensylwanii położony centralnie ratusz dominuje nad całą okolicą.
Trzy linie wokół ratusza to duże budynki związane z handlem, hotelarstwem i biznesem. Na czwartej linii budynkiem dominującym jest wielka świątynia masońska. Trzeba zaznaczyć, że mimo dużych rozmiarów, wyraźnie przegrywa ona z monumentalną bryłą ratusza. Z tego powodu przewodnicy po lokum fartuszkowego bractwa do dziś wyrażają swe niezadowolenie. Odbieram to jako typową ściemę, bowiem również ornamentyka ratusza upstrzona jest masą masońskich odniesień.
Owa świątynia, a pewnie i ratusz niechybnie doczekają się moich osobnych opisów. Warto wspomnieć, że w roku 2023 masoński przybytek celebruje 150 rocznicę powstania.

image

Świętowanie jest raczej skromne oszczędne a sam gmach musi sobie dorabiać wynajmem powierzchni pod organizacją ślubów i innych wydarzeń towarzyskich, bowiem chętnych do zwiedzania budowli, czyli do wyskoczenia z 15 dolców za wielu nie ma.
Za to wręcz nachalnie promuje się postać Benjamina Franklina. Żadna nasza postać historyczna (może z wyjątkiem Kopernika w Toruniu) nie jest tak marketingowo wysysana jak Ben w Filadelfii. Co tam pomniki i popiersia, Franklin jest na muralach, a jego sentencje lokowane są nawet na hotelowych ścianach i na drzwiach windy.

image

Inna rzecz, że w symbol masoński można nawet wytrzeć sobie buty z czego nie omieszkałem skorzystać.

image

No tak, ale my tu gadu-gadu, a gdzie rzeczone w tytule błędy w ocenie stanów rzeczywistych?
Otóż podczas zwiedzania świątyni masońskiej oprowadzający nas przewodnik z dużą dozą żalu opowiadał, że coraz częściej zdarza się, że pary młode wyrażają życzenie, by majestatyczny posąg Benjamina Frankilina, który króluje w jednej z najokazalszych sal świątyni był podczas imprez skrywany na parawanem. Podobno współczesną wrażliwość estetyczną rani najbardziej jego niezbyt fit figura wbita w niemodne wdzianko za bardzo przypominające fartuszek.

image

Oczywiście nasz przewodnik traktował tą estetyczną tendencję jako ewidentny obraz schamienia i błąd w ocenie rzeczywistości. Ale jeśli przyłożyć do jego estetyczne realia Instagrama, to wiadomo, że fotka z bebzolkiem Benjamina w tle nikomu lejków nie przysporzy.Ja tu przytaczam przykład skrajny, w którym promotorzy Bena i ich kreacja dawała sobie radę przez półtora wieku i poległa dopiero w nierównej walce z nieprzewidywalną zmianą merytorycznych kryteriów, które można by porównać z próbą występu zawodnika sumo w gimnastyce sportowej. To temat na dłuższą opowieść o tym jak magnetyzm otaczającej masonerię mgły tajemnicy został nagle anihilowany przez ogólny pęd do odsłaniania wszystkiego. Można to również porównać do sytuacji ekshibicjonisty, który stoi w krzaku z dala od ścieżki, ale jest pozbawiony płaszcza. Jedyną niespodziankę, którą może sprawdzić jest bieg po parku na golasa. Ów ewentualny nagi kłus ewidentnie pozbawiłby go podniety wynikającej z efektu zaskoczenia, a w publice wzbudziłby jedynie lekkie zażenowanie. I rzeczywiście publika od masonerii się odwraca, o czym w alarmistycznym tonie donosił mi zwiedzający wraz z nami świątynię mason z Europy (ale o tym może innym razem).
Korzystając z unoszącej się nad tekstem, masońskiej otoczki przytoczę inny przykład błędnej oceny stanów rzeczywistych. Sięgnę w tym celu do zupełnie zapomnianego już autora – Tadeusza Gałeckiego, którego znamy lepiej pod pseudonimem literackim Andrzej Strug, a dokładniej do jego powieści „Wyspa zapomnienia”. Szerzej rozpisywałem się o niej w numerze „Szkoły Nawigatorów” poświęconej złotu.

image

Być może dlatego powieść ta kosztuje nieco więcej niż kilka złociszy, bo na tyle wyceniana jest obecnie większość twórczości tego pisarza.
W rzeczonej powieści jej bohater - Jorg (dodajmy, że skończony łajdak, który potrafił porzucić żonę z dzieckiem, który uwiódł żonę swego przyjaciela i dobroczyńcy, który zdradził przyjaciół z konspiracyjnej organizacji, a w końcu zwykły morderca) odkrył po katastrofie okrętu wyspę pełną złota. Owo cenne znalezisko pozwoliło mu na nowe określenie się w rzeczywistości. Był wszakże skończoną mendą ale jednocześnie:
„Byłem panem złotej krainy, a zatem panem świata i wszelkich spraw jego. Wszystko mógł. Wszystko znał. Teraz wrócę między ludzi. Być ponad nimi, jako bóg! Panować! Wszak teraz może przemienić ustrój świata. (…) Może zniszczyć to, co jest, i otworzyć nową księgę w dziejach ludzkości”.
Nieco później główny łajdak książki, a od momentu znalezienia kruszcu, jej wszechmocny bohater, niemalże bóg, nieco uszczegółowił swe plany przebudowy świata:
,,Gdy się zwolni z wyspy, pojedzie do Stanów i w środowisku ludzi idei i czynu, między odważnymi duchami, szukać będzie towarzyszy. Znajdzie kilku ludzi wypróbowanej uczciwości i dużego męstwa (...) W kilku zawrą przymierze, poprzysiężone na śmierć i życie. Opracują plan wyprawy, zakupią okręt, dobiorą załogę z ludzi idei. Obmyślą należyte sposoby, by rzecz pozostała w tajemnicy (...) rozgałęzi się po świecie przepotężny, wszechmocny Związek Naprawy Świata. (...) Związani przysięgą i tajemnicą będą w nim mędrcy, finansiści, działacze polityczni, organizatorzy, wojskowi, powołani ze wszystkich narodów świata. Sztab najmędrszych, najuczciwszych, najmężniejszych będzie kierował olbrzymimi pracami. Rychło wicher nowego życia przeleci przez stary świat."
Mamy oczywiście świadomość, że przygody łajdaka na bezludnej wyspie, a tym bardziej jego złote samooczyszczenie, współgrają z myślowymi procesami struganymi nieco topornie w głowie powieściopisarza.
Otóż Andrzej Strug wykoncypował sobie kruszcową teorię ekspiacji, która miała załatwić większość problemów. Po pierwsze nieco ulżyłoby to sumieniu zdrajcy i szubrawca, po drugie jego zniewolonemu narodowi, a po trzecie światu. Łapiąc zapodaną przez Struga metaforę można by rzec, że góra złota mogłaby posłużyć do budowy wiatraków łapiących w swe skrzydła cytowany „wicher nowego życia przelatujący przez świat”. Poruszone tryby tych urządzeń zmełłyby dawne przewiny zdrajcy i łachudry jaką bez wątpienia był Jorg - bohater „Wyspy zapomnienia”.
My oczywiście czujemy, że Strug wytapiając swą „przeczyszczeniową” teorię (mord,zdrada $ kupa złota $ ekspiacja), staje naprzeciw sienkiewiczowskiego Kmicica reprezentującego zgoła inne przesłanie (mord, zdrada Ⴕ czyn odkupicielski Ⴕ odpuszczenie grzechów).
Będąc ludźmi mocno oczytanymi i otrzaskanymi z rzeczywistością podskórnie, wyczuwamy, że Jorg, to przy Kmicicu zwykły pętak i że nawet gwarantując kasę na budowę urządzeń łapiących w łopaty „wicher nowego życia”, powinien przegrać.
Ale czy na pewno przegra? Gdyby było to starcie wystruganych Jorgów z Kmicicami z krwi i kości, to jego wynik byłby z góry przesądzony. Tyle, że będąc ludźmi mocno oczytanymi i otrzaskanymi z rzeczywistością podskórnie, wyczuwamy, że tu nie o wygraną chodzi ale o pozorowanie walki. Nie sądzę by była to walka na śmierć i życie. Bardziej wygląda mi to na starcie na śmiech i wycie. Jorg próbując chwytać moc ze złota zamienionego w furkoczące łopaty wiatraków, będzie toczył energochłonną walkę z armią Don Kichotów.
Niestety chwytamy również, że dramat tego obrazu polega właśnie na owej donkiszoterii, którą możemy na potrzeby lokalnego dnia dzisiejszego podmienić na słówko "donpisoteria".
Nie brnąc już dalej w te literackie odniesienia, warto stwierdzić jedno, że fiasko poniosła kolejna wystrugana przez Gałeckiego teoria, ta mianowicie, że panowanie nad złotem umożliwi radykalną przemianę rzeczywistości.
W artykule p.t. „Ojciec Maksymilian i strugi złotych miraży” tłumaczę jak bardzo idee Gałeckiego rozminęły się rzeczywistością. Pierwsza wojna światowa sprawiła, że do Stanów spłynęła prawdziwa rzeka złota. Przytaczani przeze mnie autorzy szacowali tę kruszcową falę na 69% zasobów światowych.
Myślę, że wspomniane ekonomiczne rachuby nie były Strugowi nieznane. Oceniając więc rzeczywistość mógł ją sobie wyobrażać w sposób następujący.
Są środki i są ludzie do przedsięwzięcia nazwanego w powieści Związkiem Naprawy Świata (na marginesie dodam, że w czasach II RP powstała partia polityczna zwąca się Związkiem Naprawy Rzeczpospolitej – więcej w artykule w papierowej SN). Teraźniejszość i przyszłość rysowała więc się w złotych barwach. Wpływ kruszcu i dysponującego nim sztabu elit na ulepienie nowej rzeczywistości wydawał się bezproblemowy i oczywisty.
Zupełnie inaczej, bo głęboką szarością franciszkańskiego habitu, powinien być przepełniony ówczesny ogląd rzeczywistości ojca Maksymiliana Kolbe. Działanie w kraju zniszczonym wojną, biednym, pozbawionym skarbu, narażonym na wpływy socjalistów pretendujących do wyłącznego ojcostwa niepodległości na pewno nie napawały optymizmem.
Nie odbiegniemy zanadto od prawdy jeśli stwierdzimy, że ogląd rzeczywistości i oczekiwania dotyczące przyszłości Struga i Kolbego dzieliła przepaść. Jeden snuł plany w oparciu o złoto świata, mądrość i moc pozostających w cieniu elit. Drugi posiadając niewiele więcej niż różaniec, nieskrywanie ufał w łaskę Niepokalanej.
Nie trzeba było czekać całych dwudziestu lat międzywojnia, by definitywnie rozstrzygnąć, który z nich popełnił większe błędy w ocenie stanów rzeczywistych.
Dostęp do amerykańskiego złota okazał się mocno ograniczony, a jego cienkie stróżki a nie strugi!, mogły co prawda popłynąć ale pod zastaw państwowych monopoli – tytoniowego i alkoholowego. Świat prowadzony nitkami przez dysponujących górami kruszcu przywódców czekało pogrążenie się w Wielkim Kryzysie.
W tym samym czasie 28-letni zakonnik zaczął w roku 1922 wydawać „Rycerza Niepokalanej”. Początkowy nakład wynosił 5000 egzemplarzy. Maksymilian stale modlił się o to, by nakład rósł. Musiała to być modlitwa niezwykle gorąca bowiem w roku 1939 nakład osiągnął milion egzemplarzy.
W wieku 33 lat Kolbe stanął na podarowanym mu przez Jana Druckiego-Lubeckiego ściernisku. W ledwie dwanaście lat pustkowie przemieniło się w największy klasztor katolicki na świecie prowadzący wydawnictwo, rozgłośnię radiową z planami uruchomienia telewizji i własnego lotniska.
Kolbe walcząc słowem i modlitwą o nawrócenie masonów, jednego z nich rzeczywiście z tajnej organizacji wyrwał. Był nim Andrzej Strug. Jego współcześni biografowie konsekwentnie unikają tego tematu. Nawigatorzy mogą jednak sięgnąć do numeru SN o złocie, by poznać szczegóły tego głośnego masońskiego coming outu.
Na zakończenie dodam jeden znamienny fakt. Otóż wierząc w moc Cudownego Medalika (darował go między innymi Strugowi) święty Maksymilian Maria Kolbe rozsyłał go po wyborach nowym parlamentarzystom, zakładając że żaden z nich nikt nie wyrzuci go do kosza. Zadajemy sobie pytanie, czy tak naiwnie prosty sposób działania mógł przynieść jakieś efekty. Możemy w to powątpiewać, jednak pamiętajmy o jednym konkrecie. W roku 1938 prezydent Mościcki rozwiązał dekretem wszystkie organizacje wolnomularskie działające w Polsce.
Czytając ostatni akapit tego tekstu, warto byśmy zastanowili się czy spoglądając z pesymizmem na otaczającą nas rzeczywistość, zamienilibyśmy ją na tę, z którą tak świetnie radził sobie Kolbe? I czy brak nam czegoś, co było w zasięgu franciszkanina, a z czego nie możemy korzystać My. A jeśli tak naprawdę nie brakuje nam niczego, to być może popełniamy jeden podstawowy błąd - błąd w ocenie stanów rzeczywistych.

Poniżej jeden z takich małych błędów, które niczym kropla padająca na skałę kruszą naszą rzeczywistość.
By góra stała nic nie powinno rozsadzać jej od środka. A, o czym świadczy poniższe zdjęcie, a także kilka innych książek, które wylądowały w mojej bibliotece, Niepokalanów wyprzedaje swoje przedwojenne dziedzictwo.

Zachęcam do jego ratowania. Dziś na makulekturowej aukcji zestaw, który widać na zdjęciu tytułowym. Złota karta z Benem została zakupiona w masońskiej świątyni w Filadelfii.


image



betacool
O mnie betacool

grabarz nowych nonsensów

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości