Ambiwalentna Anomalia Ambiwalentna Anomalia
203
BLOG

WOLĘ WIERZYĆ NIŻ WIEDZIEĆ

Ambiwalentna Anomalia Ambiwalentna Anomalia Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 26

Może zacznę od tego, że narysowałem sobie pęk prostych. To zbiór wszystkich prostych, przechodzących przez ustalony punkt, który nazywamy środkiem pęku, lub równoległych do ustalonej prostej (przechodzących przez punkt nieskończoności). W tym drugim przypadku, mówimy wówczas o niewłaściwym pęku prostych albo kierunku. Jak kto ma pewien problem z wyobraźnią to powiem po ludzku:  wyobraźmy sobie proste, które zebraliśmy w garść jak bierki. Ta nasza „garść” niech będzie punktem – zatem z niego będą wychodzić we wszystkie strony „promienie”, czyli nasze proste. Jak już sobie narysowałem ten pęk prostych, to narysowałem  nad i pod punktem dwie poziome, równoległe do siebie linie proste – najlepiej w tej samej odległości od punktu. I cóż zobaczyłem? Ano zobaczyłem, że proste spęczniały, wygięły się dziwnie. Zawsze biorę wtedy linijkę i z niedowierzaniem sprawdzam  to wszystko jeszcze raz. Złudzenie to jest fantastyczne – za każdym razem, nie mogę się nadziwić jak rzeczywistość potrafi oszukać oko, lub odwrotnie. Uśmiecham się wtedy i myślę o mirażach, cieniach i efektach specjalnych, które oszukują nasze zmysły.


O co mi właściwie chodzi w tym wstępie?.

Właśnie o prawdę i fikcję w naszym życiu. Bo żyjemy sobie na tym świecie, realizując własne plany, pędzimy na złamanie karku ku lepszej przyszłości. Lecz w pewnym momencie naszego życia pojawia się poważne pytanie o Boga i jego istnienie. Najczęściej pojawia się to pytanie w drastycznych okolicznościach np. gdy dowiadujemy się o  trzęsieniach ziemi, tsunami, holokaustach itp. Mamy też takie wątpliwości gdy dotykają nas osobiste tragedie. Wtedy zastanawiamy się czy Bóg istnieje. I to nie byłoby takie złe, ale my idziemy dalej. Patrzymy ludzkim okiem na Boga ( zakładając, że istnieje) i obarczamy Go własną moralnością, wkładamy Mu w usta nasze durnowate słowa np: stało się bo Bóg tak chciał, stało się bo taka była Jego wola, bo Jego nie było tam gdzie rozgrywała się tragedia. Pytamy się wtedy z rozpaczą: gdzie był Bóg, kiedy to wszystko się działo. Do momentu jakiegoś traumatycznego zdarzenia proste przytoczone na wstępie były równoległe. Po zdarzeniu nakładamy swoje proste życia na to zdarzenie ( na pęk prostych) i zaczynają się nam wyginać, tworząc złudzenie, że wszystko jest inaczej, że wszystko jest wrednie pokrzywione. To właśnie wrażenie pokrzywienie pozwala nam osiągać szczyty idiotyzmu. Na przykład mamy pretensje do Boga o nasze ( czyjeś) nieszczęście. Naszą wielką głupotą  jest też sądzić, że jak Bóg nas kocha to nam pomoże w każdej sytuacji. Taka filozofia przypomina mi skok idioty z dziesiątego piętra i żądanie aby Bóg teraz go ratował od jego głupoty. Nagle z lubością zapominamy o tym, że w naszym świecie  istnieją prawa fizyki. A prawa fizyki i matematyki mówią nam, że jak położymy nogę na torach kolejowych, to prędzej czy później pociąg nam ją obetnie. I nie ma na to siły, znamy wynik doskonale  – zostaniemy kalekami bez nogi. Ale my żądamy aby było odwrotnie - wbrew prawom fizyki, których znajomość jest dla nas wyznacznikiem mądrości – żądamy od Boga, żeby nam nie obcięło nogi. Baaa! Jak obetnie to ma nam natychmiast odrosnąć. Takie zachowanie, takie myślenie to zwyczajne bredzenie i niestety jest charakterystyczne dla większości ludzi.
 

Dlaczego tak jest?


W trakcie naszego popapranego życia dowiadujemy się dosyć szybko, że Bóg nas kocha. Trąbią o tym wszyscy wokół. Fajna sprawa, traktujemy to na początku jak bajeczkę, dobry dowcip. Ale gdy rośniemy, doroślejemy  stajemy się bardziej bezwzględni, bardziej wymagający. Bóg zaczyna nas wkurzać bo nie spełnia naszych wymagań. Role się odwracają: TO BÓG MUSI ZASŁUZYĆ NA NASZĄ MIŁOŚC DO NIEGO. Bóg awansuje w naszych sercach do roli petenta. W tym momencie pojawia się w naszych głowach następna popaprana myśl egoisty-idioty, że Bóg nas kocha tak samo, jak my Jego. Kocha nas taką samą porąbana miłością  - i to jest szczyt naszego popapraństwa. Powiem więcej, rozwijamy tę „filozofię” i żądamy od Boga, baaa!  nakazujemy Mu, aby nas kochał jak kompletny szaleniec. Wygląda to tak, że traktujemy Go jak koleżankę idiotkę tłumacząc mu, jakie to niesamowite okoliczności zmusiły nas, ze jesteśmy świniami. Jak od każdej koleżanki, tak od Boga oczekujemy zatem poklepania po ramieniu i zdań: jesteś świetny, to inni są do dupy, a ty musiałeś, nie miałeś wyjścia. Mogłeś go zatłuc, ale nie zrobiłeś tego i za to Cię kocham człowieku. Jesteś cool! A jest to zwyczajnym naciąganiem Boga i zwykłym chamstwem. A takie chamstwo nasze jest coraz większe i większe. Popadamy zatem w paranoję swego egoizmu, bo chcemy za wszelką cenę z Boga zrobić głupca, który nie ma nic do powiedzenia, nie ma nic innego do roboty, tylko cały czas ratować nas od skutków naszej głupoty, zboczeń, zwyrodnień.


Zapominamy nagle, że  oprócz Boga,  w naszym świecie istnieją PRAWA FIZYKI. I tutaj jest główny problem człowieka idioty. Bo z jednej strony chcemy dowodów na istnienie Boga,  a z drugiej przecież otaczają nas prawa fizyki, których nie można dowolnie anulować w zależności od naszego widzimisię. A jednak tego chcemy i jesteśmy w stanie obrazić się na Boga. Zatem fizyka, matematyka, technologią owszem – ale jakby co, to nagle cuda, zamiana wody w wino, chodzenie po wodzie. Taka postawa człowieka ambiwalentnego – posiadającego dwa wykluczające się poglądy istnieje od tysięcy lat. Niczego niezwykłego nikt nie wymyśla, lecz zastanawiające jest to, że od tysięcy lat niczego się nie uczymy. Jesteśmy nadal egoistycznymi kretynami, którzy rzucają się pod pociąg wierząc, że jak Bóg nas kocha, to nas z tej naszej kosmicznej głupoty wyratuje. Oczekujemy CUDU, który zadowoli nasze pragnienia i udowodni, że prawa fizyki dla nas nie istnieją. Tak, więc z jednej strony stąpamy po ziemi bardzo mocno chwaląc się tym, że tak dokładnie znamy prawa fizyki, a z drugiej chcielibyśmy cudownie chodzić po wodzie jak Jezus.


Takie ambiwalentne myślenie cechuje wielu ludzi, dlatego można dojść do wniosku, który może zaskoczyć kompletnie, a jest logicznym wnioskiem:

 
JEDYNYM DOWODEM NA TO, ŻE BÓG ISTNIEJE JEST TO, ŻE SIĘ Z NAMI NIE KONTAKTUJE.


Ktoś pomyśli, że to tylko dowcip…owszem, wesoło jest to powiedziane, lecz ma też głęboki sens. Proponuje Wam pewien eksperyment , który mógłby na nas wykonać Bóg. Chciałbym abyście wyobrazili coś sobie i zastanowili się nad skutkami. Ale musicie mi obiecać, że będziecie uczciwi.
Wyobraźmy sobie, że w pewnym momencie Bóg wysłuchał naszych próśb i pokazał się na niebie mówiąc słyszalnym głosem dla wszystkich: JAM JEST BÓG.
Cóż by się dalej działo?.


To jest właśnie treścią tego „eksperymentu” – co by się wtedy działo?.
Część ludzi wybuchłoby z wściekłości, że jednak ten bezwzględny Bóg istnieje i nie słuchał ich dotąd. Nazywaliby Boga niewdzięcznikiem, cynikiem, kopiarzem itp. Pokazanie takiej prawdy wywołałoby u nich straszny atak wściekłości, że satanizm byłby przedszkolną zabawą w przebieranki. Wtedy dopiero wybuchłaby nienawiść do Boga.


Druga część ludzi, zapewne padłaby na kolana z przerażenia, by potem w miarę upływu czasu, powoli śmiać się z tego, że byli takimi głupcami. Opowiadaliby, że to nowinki techniczne wywołały u nich przestrach i widzenie, że było to „fajne” inni twierdziliby, że cool’owe, jazzy, inni że było głupie i dali się wrobić. Pogadaliby by trochę, potworzyli swoje „teorie spiskowe”: że to na 100%  wielkie korporacje to wymyśliły w celu manipulacji albo jakiś bogacz chciał zrobić numer – tutaj ludzka wyobraźnia nie zna granic. Imaliby się wszystkiego, aby wymyśleć „doskonały” mechanizm obronny, aby udowodnić sobie i innym, że to była fikcja by robić dalej swoje okropności. Życie toczyło by się dalej w taki sam popaprany sposób.


Potrafię też sobie wyobrazić „katolików”, którzy teraz dopiero mieliby powód do wyżynania innowierców, zabierania innym wszystkiego co mają, mordowania „w imię Boga”. No bo przecież musieliby nawracać innowierców do Boga, który im się rzeczywiście ukazał. Jak znam życie, zapewne w USA, powstałby cały przemysł z pamiątkami, t-shirt-tami, znaczkami, nalepkami na samochód i serialami komediowymi z Bogiem w rolach głównych. Określenie „ona ma boskie nogi” nabrałoby nowego znaczenia. Już widzę oczami wyobraźni jak organizacje kobiece zaprotestowałyby, że nie mają swego przedstawiciela u Boga – bo Bóg byłby „rodzaju męskiego”, więc gdzie jest ich reprezentacja w niebie. Doszłoby do szowinistycznych wystąpień na tle religijnym, powstałyby organizacje walczące o równy dostęp do Boga oraz fundacje eliminujące wielowiekowe dyskryminacje w dostępie do Boga. Może jakieś parytety w dostaniu się do nieba Indian? Afro-amerykanów? Kobiet?
Już nie chce mi się nawet myśleć, co wymyśliłyby organizacje homoseksualistów, czy „lesbijek bez granic”. Część filozofów  postępowych durniów udowadniałoby, że  homo-odbyt jest prostym sposobem dostania się do nieba.


Mała cześć ludzi po prostu ucieszyłaby się i żyła nadal tak samo jak dotąd, bo dla nich Bóg i tak istnieje…
A co by było z ludźmi, którzy naprawdę zobaczyliby siebie,  przeglądając się tak nagle w Bogu? Do jakich kataklizmów doszłoby wśród ludzi, gdyby spojrzeli na własne życie i zobaczyli, jakimi bydlakami byli?
Jak widzicie, doszłoby prawdopodobnie do kataklizmów.


Tak wiec myślę sobie, że „pokazywanie się Boga” i udowadnianie że istnieje nie ma sensu. I tu powracamy do zdania napisanego wyżej…”jedynym dowodem na to, że Bóg istnieje jest Jego milczenie".
Zapytajmy się zatem samych siebie po co miałby Bóg nam się pokazywać? Przypomnijmy sobie  ile to razy nie akceptowaliśmy prawdy, a kłamstwu wierzyliśmy tak baaaaardzo długo? Zapytajmy się siebie, jak często wymyślamy brednie na czyjś temat, by potem w te kłamstwa wierzyć jak w prawdę objawioną. Jak straszliwie trudno przyznać się nam do tego, że kłamaliśmy, nie mieliśmy racji. Dlatego rysujemy cały czas te proste równoległe i twierdzimy z konsekwencją godną hunwejbinów, że są krzywe. Jest nam z tym dobrze i niech tak pozostanie bo ciężko jest nam po prostu myśleć - wolimy wierzyć, że Boga niema albo że Bóg to frajer którego można przyklejać jak znak towarowy do swych myśli.
Zapytam się wiec Was konkretnie: Czy żądanie od Boga objawień, cudów nie jest dowodem na to, że jest nam dobrze w tej naszej fikcji  i chcemy żyć nadal fikcją?

Czy nie lepszym rozwiązaniem jest WIERZYĆ niż WIEDZIEĆ?

Prosta i tania reklama w Internecie sprzedawana za pomocą AdTaily(PLALLADTAILY0002) WAU_tab('9bn09paqq57v', 'bottom-center')

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (26)

Inne tematy w dziale Technologie