Swego czasu zajmowałem się na swoim blogu sprawą Simona Mola, Kameruńczyka który najprawdopodobniej świadomie zarażał polki wirusem HIV. Ostatnio otrzymałem list z prośbą o publikację. Nazwisko autorki na jej prośbę zachowuję dla siebie, wnioski wyciągnijcie sami. [list dotyczy programu "Warto Rozmawiać" pana Pospieszalskiego na temat Simona Mola, w którym brałem udział 12stego stycznia 2007]
Była dziewczyna Kameruńczyka.
Mój były chłopak był Kameruńczykiem. Kochałam go. Również za to, że był Afrykańczykiem, i że mimo ciągłej walki o uprzywilejowaną pozycję w świecie, był skazany na klęskę. Nigdy nie spotkałam Simona Mola, po raz pierwszy usłyszałam o nim, i jego ofiarach na początku tego roku; wtedy, kiedy wszyscy o nim usłyszeli. Od tamtej pory nie udało mi się nie myśleć każdego dnia o rzeczach ostatecznych, nie roztrząsając wewnętrznych sporów, słuchając ze strachem, oburzeniem, bezradnością, złością i przerażeniem tych, którzy mieli i mają czelność osądzać nawet nie mając przeczucia, co przeżyły osądzane..
Z wielu względów bardzo łatwo identyfikować mi się z ofiarami uchodźcy politycznego, poety, pisarza, dziennikarza, laureata tytułu „antyfaszysta roku”. Czuję, że mogłabym być jedną z nich, jedną z zarażonych dziewczyn. Nie mogę pogodzić się z tym, w jaki sposób tragedia młodych dziewczyn została potraktowana przez media, i ludzi, którzy pyszałkowato uważając się za autorytety moralne nie szczędzili skazujących wręcz na potępienie słów, zapominając, że moralność i zwykła ludzka przyzwoitość zaczynają się od współczucia i stanięcia po stronie pokrzywdzonych.
Oburza mnie „nagonka” i agresja wymierzona przeciw ofiarom, przeraża samo-zadowolenie tych, którzy nie znaleźli się w podobnej sytuacji, i pewność, co do tego, że w ich życiu takie rzeczy się nie zdarzają. Czy tak trudno wyobrazić sobie okoliczności, w jakich doszło do tak tragicznych skutków? Te dziewczyny nie miały szansy się obronić, i nie potrzebują tego udowadniać. Tylko ktoś, kto nigdy nie zapomina o sobie potrafi się obronić w takich sytuacjach.
Większość ludzi najpierw przechodzi w życiu tzw. „okres młodości”, najczęściej tylko raz ufamy bezgranicznie, wierzymy bez zastrzeżeń - to jest przywilej młodości. Mamy prawo ufać i wierzyć, że świat celowo nie chce nas skrzywdzić. Niestety niewiele jest osób, które znam, i które „doniosły” swoje ideały „nienaruszone” do tzw. „wieku dojrzałego”. Tak po prostu jest, że prędzej czy później każdy z nas ma na swoim koncie życiowym jakieś niezawinione rozczarowania, utratę złudzeń, czy zwichnięte zaufanie do drugiego człowieka. Najczęściej płacimy jakąś cenę za to, że za bardzo kochamy, za bardzo ufamy, za bardzo domniemamy o dobrej naturze świata. Wychodzimy z tego mniej lub bardziej „poharatani”, ale nie każdy ma takiego pecha żeby np. trafić na psychopatę. Na coś takiego nie można być w życiu przygotowanym.
Świat nie jest tak urządzony, że wystarczą gotowe rozwiązania; jak będziesz „zakładać prezerwatywę” to nic ci się w życiu złego nie przydarzy, albo jak będziesz „wierna i moralna” to będziesz żyła długo i szczęśliwie. Zastanawiam się, co tak naprawdę mają na myśli osoby publicznie nawołujące do purytańskiej moralności i oskarżające dziewczyny o rozwiązłość obyczajową. Czy według nich moralna jest „pani Dulska”, która wcześnie wyszła za mąż i „zamknęła męża w pokoju żeby tam spacerował”, czy moralna jest dwudziestolatka, która zaufała z miłości nic nie chcąc w zamian. Mam wrażenie, że tym zwolennikom rewolucji moralnej nie chodzi też o chrześcijańskie miłosierdzie, które nakazuje empatię, bo w ich glosach nie doczekałam się nawet cienia współczucia skierowanego do ofiar.
Chciałabym odnieść się do słów księdza, który określił dziewczyny „negatywnymi bohaterkami” w jakiś zupełnie niezrozumiały dla mnie sposób dając sobie prawo do oceniania drugiego człowieka, bo skoro jak mówi ksiądz „zawiodła moralność”, to „gdzie była chłodna kalkulacja” - nie może nadziwić się ksiądz. Odpowiem za siebie. Mam prawo do miłości, zaufania, i oddania na warunkach mojej własnej moralności. Wiem doskonale gdzie jest najwięcej nosicieli wirusa HIV, i gdzie najwięcej ludzi umiera na AIDS, i nawet z taką wiedzą można po prostu zakochać się i zaufać człowiekowi, który pochodzi z kraju o jednym z największych wskaźników zakażenia śmiertelnym wirusem wśród dorosłej populacji męskiej. Niektórzy nigdy nie nauczą się kalkulować, bo już takimi ludźmi się urodzili, a niektórzy nigdy nie zdobędą się na pełne oddanie wobec drugiego człowieka, bo też już tacy się urodzili. Odpowiadam na księdza sąd wymierzony w zarażone dziewczyny, bo łatwiej mi niż księdzu postawić się w ich sytuacji. Nie mogę pozostać bez odpowiedzi na krzywdzące podejście do ofiar, i szkodliwość tego typu wygłaszanych publicznie sądów. Przez swoją „nieczułość serca” naraża ksiądz te dziewczyny na jeszcze większy społeczny ostracyzm.
Ja nie urodziłam się z gotowymi receptami na życie, i nie jestem uodporniona na wszelkie zdarzenia losowe. Nieszczęścia, tragedie przytrafiają się nam wszystkim. Potworny przypadek może wkraść się do najszczelniej chronionego przed rzeczywistością życia. Współczuję tym, którzy pomimo dramatów rozgrywających się obok pozostają niewzruszeni, nic ich nigdy nie poruszy, bo oni już sobie wszystko ustalili o świecie. W całym tym zamieszaniu na temat „prezerwatyw” po jednej stronie barykady, i zaściankowego katolicyzmu po drugiej, ginie człowiek i jego tragedia.
Nikt absolutnie nikt nie ma prawa osądzać, jeśli nie przeżył tego samego. Jeśli już nie można zdobyć się na ludzki odruch empatii, bo hipokryzja, obojętność albo zaślepienie ideologiczne nie pozwalają na prawdziwe dostrzeżenie siebie i drugiego człowieka, to może chociaż nie osądzać i nie „rzucać kamieniem”. To, co można teraz zrobić to okazać tym dziewczynom współczucie, wsparcie i nie budować muru obojętności i społecznego odrzucenia wobec osób zakażonych HIV.
Dziękuje panu Michałowi Karnowskiemu i panu Gniewomirowi Świechowskiemu za „ludzkie glosy”, które odbieram jak „światełko w tunelu”.
[imię i nazwisko autorki do mojej wiadomości]