Andrew A. Michta Andrew A. Michta
3894
BLOG

Wybory w Polsce. Świat się wcale nie wali

Andrew A. Michta Andrew A. Michta Polityka Obserwuj notkę 27

Zdecydowane zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości zmieni politykę państwa, ale przepowiednie wieszczące nadejście eurosceptycyzmu są przedwczesne.

W ostatnim czasie w Europie niewiele było wyborów, które wywołałyby taką lawinę komentarzy i spekulacji w zachodnich mediach jak zeszłotygodniowe wybory parlamentarne w Polsce. Niektóre z nich w duchu paniki wieszczą gwałtowny koniec ery stabilności i rozwoju w Polsce, ponieważ „prawica z powraca z hukiem”, „eurosceptycy zwyciężają”, a „Kaczyński wraca do władzy”. Poza kilkoma godnymi uwagi wyjątkami, większość komentatorów przewiduje, że nowy rząd PiS oznacza pogorszenie się sytuacji nie tylko dla Polski, ale całej Europy – i to w momencie, gdy Stary Kontynent już i tak boryka się  wieloma poważnymi problemami.

Największa obawa dotyczy negatywnej zmiany w polityce zagranicznej Polski. Przewidywania dotyczą pogorszenia się relacji z Niemcami, zaostrzenia polityki zagranicznej wobec Rosji i nasilenia nastrojów antyunijnych, które mają zaszkodzić i tak poróżnionemu już wewnętrznie NATO. Jednak takie katastroficzne nastawienie mówi chyba więcej o uprzedzeniach komentatorów niż o złożoności sceny politycznej największego kraju Europy Środkowej, w którym odbyły się przełomowe wybory parlamentarne.

Co faktycznie dzieje się dzisiaj w Polsce? Co właściwie wydarzyło się na polskiej scenie politycznej i w jaki sposób wpłynie to na kierunek polityki zagranicznej i obronnej tego kraju?

Spójrzmy najpierw na punkty najbardziej oczywiste: nie ma wątpliwości, że te wybory oznaczają koniec pewnej ery. Platforma Obywatelska rządziła w Polsce przez ostatnie osiem lat. To imponujący wynik, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę wybuchowy charakter polskiej sceny politycznej. Będąc u władzy, PO odnosiła sukcesy ale też zaliczała polityczne porażki. Był to okres silnego wzrostu gospodarczego i rozkwitu inwestycji oraz przyspieszonej modernizacji militarnej kraju, choć w trakcie drugiej kadencji rządy PO straciły swój blask.

Im bliżej było do nowych wyborów, tym bardziej dało się przewidzieć, że partia rządząca raczej ich nie wygra. Złość wyborców wywołały reforma emerytalna i decyzja o podniesieniu wieku emerytalnego, skandale z nagranymi taśmami, gdy wyciekły nagrania ze spotkań ministrów w kilku warszawskich restauracjach oraz rosnące naciski ze strony związków zawodowych, a zwłaszcza borykającego się z problemami sektora górniczego. To wszystko dość wyraźnie zwiastowało nadchodzące zmiany. Mianowanie Donalda Tuska, lidera PO, na przewodniczącego Rady Europejskiej i jego przeprowadzka do Brukseli, postawiła partię przed trudnym zadaniem próby zwarcia szyku pod egidą premier Ewy Kopacz. Jednak PO czekał podwójny cios, czyli niekorzystny wynik wyborów prezydenckich i parlamentarnych, któremu nie zapobiegła nawet dokonana w ostatnim momencie próba wymiany części działaczy na najwyższych szczeblach partyjnych.

To, co na pewno sprawiło, że PO odczuła swoją porażkę jeszcze dotkliwiej, była nieoczekiwana przegrana w majowych wyborach prezydenckich Bronisława Komorowskiego, który swój bój o reelekcję przegrał z młodym, wcześniej praktycznie nieznanym kandydatem PiS, Andrzejem Dudą.  Porażka Komorowskiego wprowadziła zamęt w szeregach PO, a w opozycję tchnęła nową energię do działania. Częściowo z powodu nieudanej kampanii prezydenckiej Komorowskiego, to co mogło być po prostu przegraną PO w wyborach, przekształciło się w jej zdecydowaną porażkę. Dzisiaj, mając w parlamencie 235 z 460 miejsc, PiS jest w stanie tworzyć rząd bez konieczności szukania koalicjantów. Jest to wynik bez precedensu w historii wyborów demokratycznych w postkomunistycznej Polsce. Dlatego wielu zwolenników PO obawia się, że PiS wykorzysta teraz tę przewagę do wyrównania rachunków z przeszłości. Czas wkrótce pokaże, czy ich obawa jest słuszna.

Przejdźmy teraz do bardziej skomplikowanej części powyborczego krajobrazu politycznego. Jakich zmian możemy spodziewać się jeśli chodzi o kierunek prowadzenia polskiej polityki zagranicznej? W perspektywie krótkoterminowej pewnie niewielu, poza kontynuowaniem retoryki przyjętej jeszcze w okresie kampanii wyborczej. Politycy, którzy mieliby wejść w skład nowego zespołu Ministerstwa Spraw Zagranicznych, są z oczywistych powodów mniej znani Zachodowi – ale to akurat dotyczy wszystkich nowych szefów resortów po każdych wyborach. Zapewne jednym z powodów budzących niepokój wśród zachodnich obserwatorów polskiej polityki zagranicznej jest to, że przez osiem lat sprawowania rządów przez PO przyzwyczaili się oni do jednej, konkretnej grupy rozmówców. Trudno również nie zauważyć, że członkowie nowotworzonego rządu są, generalnie, mniej doświadczeni od swoich poprzedników – choć niektórzy z jego członków mają znaczny dorobek w ramach pracy w poprzednich strukturach rządowych albo też działania w różnych polskich think tankach. Z drugiej strony zakładanie, że wymiana personelu w parlamencie spowoduje zmianę kierunku prowadzonej polityki – i to zmianę na gorsze – jest na tym etapie bezzasadne.

Bardziej ugruntowana obawa dotyczy tego, że „nacjonalistyczne zapędy” PiS spowodują pogorszenie się pozycji Polski w Europie oraz osłabią cała Unię Europejską. Nie ma żadnej pewności, że tak się stanie, ponieważ doświadczenie z lat 2005-2007, kiedy PiS był u władzy, wcale nie musi okazać się wyznacznikiem przyszłości. Co więcej, oskarżenia o nacjonalizm i populizm kierowane w stronę rządu, który nawet jeszcze nie powstał, są zdecydowanie przedwczesne i ukazują raczej osobiste konflikty i antagonizmy, które definiują relacje pomiędzy rządzącymi a opozycją już od ośmiu lat.

Ten sposób rozumowania wzmacnia również bardzo zwodnicze przekonanie mówiące o tym, że polską politykę zagraniczną można rozpatrywać jedynie z dwóch perspektyw: „proeuropejskiej”,  słowa-klucza stosowanego jako zamiennik konsensusu politycznego w Berlinie, Paryżu czy Brukseli, albo też „nacjonalizmu”, pod który podciągane są wszystkie lokalne postanowienia i priorytety polityczne, zazwyczaj zawierające mieszankę populizmu i polityki historycznej. Tymczasem ten zero-jedynkowy sposób postrzegania ma niewiele wspólnego rzeczywistą polityką. Myślę też, że wiele osób w Stanach Zjednoczonych zgodziłoby się z twierdzeniem, że polityka zagraniczna pozbawiona kontekstu lokalnego nie ma zbyt wiele sensu albo jest po prostu niemożliwa.

W kontekście polityki zagranicznej Polski, największą obawą towarzyszącą tak zdecydowanej wygranej PiS jest to, że pogłębi ona rozdrobnienie wewnątrz samej UE oraz utrudni relacje Unii z Rosją. Prawdą jest, że generalny wydźwięk działań Polski wewnątrz UE może ulec zmianie. Natomiast obawy dotyczące stosunków z Rosją wydają się obecnie przesadzone. Faktem jest, że PO i PiS zasadniczo nie różnią się  w sprawie aneksji Krymu przez Rosję i wojny hybrydowej prowadzonej przeciwko Ukrainie. Wydaje się, że w najbliższym czasie PiS będzie kontynuowało obraną przez PO linię zdecydowanego sprzeciwu wobec Rosji oraz silne poparcie dla ścisłej współpracy z NATO i USA.

Z drugiej strony Polska może próbować zająć bardziej asertywne stanowisko wewnątrz samej UE, ale stawianie PiS i brytyjskich eurosceptyków w jednej linii jest – mimo wszystko – sporym nadużyciem. Polska jest bowiem beneficjentem przepływu środków wewnątrz Unii oraz zdaje sobie sprawę, że jej członkostwo w UE poprawia poziom bezpieczeństwa kraju.

Jednym z obszarów, co do których podejście odchodzącego i nadchodzącego rządu się różni, jest kwestia współpracy z państwami z regionu bałtyckiego i środkowo-europejskiego i tego jak bardzo może ona wzmocnić pozycję Polski oraz bezpieczeństwo całego regionu. Zapewne szybko zobaczymy, czy krytyka PO ze strony PiS dotycząca zaniedbywania przez poprzedni rząd regionalnych sojuszników jest uzasadniona, czy może jednak rozbieżne interesy krajów z Grupy Wyszehradzkiej, zwłaszcza w relacjach z Rosją, nadal będą stały na przeszkodzie do współpracy w obszarze wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Rewitalizacja Grupy Wyszehradzkiej (w skład której wchodzą Polska, Czechy, Słowacja i Węgry) byłaby niewątpliwie pożądana. Jednak dopiero przyszłość pokaże, czy jest to możliwe, a nawet jeśli jest – to na ile może stanowić fundament bloku bezpieczeństwa Europy Środkowej. Na razie pewne jest, że droga do jego utworzenia będzie co najmniej wyboista.

Pozostaje jeszcze najobszerniejsza kwestia, czyli stosunki Polski z USA i Niemcami. Tutaj raczej nikt nie przewiduje zasadniczych zmian.   Relacje Polski ze Stanami Zjednoczonymi są powszechnie uznawane za czynnik kluczowy dla bezpieczeństwa tego kraju. Dlatego stosunki z USA, a co za tym idzie współpraca w ramach NATO, pozostaną w centrum zainteresowania polskiego rządu. W związku z zaplanowanym na rok 2016 szczytem NATO w Warszawie, sprawdzianem dla nowej polskiej dyplomacji będzie temat stałej bazy wojskowej NATO na terytorium kraju. W tej kwestii Berlin i Warszawa mają odmienne zdania, co tylko zwiększa wagę roli przywództwa USA w tym obszarze i umiejętnego ustalenie planu działań podczas szczytu.

Niemcy również pozostają kluczowym czynnikiem dla pozycji Polski w Europie, a sądząc po pierwszych oficjalnych wizytach prezydenta Dudy oraz oświadczeniach padających z ust wielu polityków PiS, stosunki z tym zachodnim sąsiadem pozostaną dla nowego rządu priorytetem. Nawet jeśli zdarzy się, że Warszawa zajmie stanowcze stanowisko w kluczowych dla niej kwestiach, czyli drugiego Gazociągu Północnego, polityki energetycznej oraz baz wojskowych wzdłuż północno-wschodniej granicy NATO. Wydaje się również, że Polska zamierza wzmocnić relacje z Francją. Punktem spornym będzie zapewne temat przyjmowania uchodźców zarówno przez Polskę, jak i inne kraje europejskie. To jednak jest problem wykraczający znacznie poza ramy polskiej polityki zagranicznej – dotyczy bowiem bezsprzecznie całej Europy i jest potencjalnym punktem zapalnym w relacjach pomiędzy UE a jej sojusznikiem zza oceanu.

Reasumując można stwierdzić, że plan polityki zagranicznej formującego się właśnie rządu PiS nie zakłada radykalnego odejścia od obszarów priorytetowych ustępującej władzy. Istnieje ryzyko, że poszczególne głosy lub przebieg wdrożenia tego planu szybko i wyraźnie pokażą rozbieżności w sposobie prowadzenia polityki zagranicznej przez poprzedni i obecny rząd. Jednak nawet nadejście rządu, który wywodzi się z formacji będącej przez ostatnie osiem lat w opozycji, nie powinno skłaniać komentatorów do zbyt pochopnego wybiegania w przyszłość. Pamiętajmy, że jak do tej pory, PiS może pochwalić się przeprowadzeniem kampanii wyborczej, która przekonała do tej partii znaczną część polskiego społeczeństwa i zaowocowała mandatem zaufania bez precedensu w postkomunistycznej historii Polski. Taki wynik wyborów daje nowemu rządowi władzę na niespotykaną do tej pory skalę, ale oznacza też ogromną odpowiedzialność za podejmowane decyzje.

Nie ma wątpliwości co do tego, że każde wybory mają swoje konsekwencje na scenie politycznej oraz że zdecydowane zwycięstwo PiS zmieni politykę wewnętrzną Polski – i na pewno zmieni ją na bardziej konserwatywną. Jednocześnie nie wydaje się, by polityka zagraniczna miała przybrać tak ostry kurs jak wewnętrzna, ponieważ kluczowe interesy, zagrożenia i wyzwania dla Polski pozostają bez zmian. Dlatego proponowałbym zarówno zwolennikom jak i krytykom nowopowstającego rządu wstrzymanie się ze zbyt szybkim ocenianiem go. Poczekajmy do momentu, gdy okaże się, kto będzie decydował o polskiej polityce zagranicznej i obronnej oraz jakie ustali priorytety i kierunki działania.

 

Artykuł ukazał się pierwotnie w The American Interest.
tłum. ©Salon24.pl S.A.
 
 

Politolog, ekspert ds. bezpieczeństwa, profesor w U.S. Naval War College. Współpracownik Center for Strategic and International Studies (CSIS) w Waszyngtonie. Opinie prezentowane na tym blogu są osobistymi poglądami autora. Stały felietonista magazynu The American Interest. Na tym blogu publikuję teksty pisane specjalnie dla Salonu24 oraz polskie wersje artykułów z "The American Interest".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka