Dzisiaj odetchniemy trochę od wyborów i wyborczych pyskówek i pogadamy o tym, co po wyborach i tak nam zostanie, czyli o ładzie przestrzennym. A właściwie o jego braku. Tu jest kilka zdjęć.Tookolice Alej Jerozolimskich.


Ładne? Porozmawiamy o reklamach?
I o wolności. O wolności bajkowej. Wolności Tomka w swoim domku. To, co w publicznej przestrzeni, czego okiem nacodzień dotykamy, co w miare trwałe albo trwalsze od naszego życia kształtuje jego jakość. Ludzie zachowują się inaczej, kiedy wokół nich jest estetycznie, czysto, sensownie i inaczej, kiedy otacza ich krzykliwy chaos.
Jakiś czas temu przyjechałam do Warszawy i najpierw wpadłam na ogromnego dmuchanego robaka tuż przy wejściu do metra, a potem okazało się, że moim znajomym, u których się zatrzymałam, ktoś zakrył okna reklamą jakiegoś samochodu. Ludzie z tym walczą, ale ktoś wydał pozwolenie - w ich przypadku spółdzielnia mieszkaniowa - i szmata wisi.
To jest po pierwsze brak sensownego działania władzy publicznej - bo i ta szmata zasłaniająca świat mieszkańcom i ten Twój robak i wielkie banery i krzykliwe, różnie sformatowane reklamy - w znakomitej większości zajmują jakieś skrawki przestrzeni przypisanej jakiejś instytucji. Spółdzielnia mieszkaniowa, wspólnota mieszkańców, zarząd dróg publicznych, zarząd terenów zielonych, krajowy zarząd dróg i autostrad, szkoła, itd.itp. Dochodzi jeszcze samowolka. I prywatne posesje. Ale, po drugie, jest to kwestia pewnej dominanty polskiej kultury. Ta wolność Tomka w swoim domku, sprawia, że ocieramy się o siebie czasem dość szorstko. „Wara ci od mojego!” Władza, która dla dobra wspólnego chciałaby wprowadzać jakieś ograniczenia przez niektórych traktowana jest jak uzurpator. „A niech się zajmie brakiem autostrad, a nie tym, albo tamtym!” Mniejsza, jak idzie o reklamę. Można wyobrazić sobie, że dekada albo dwie dekady ciężkiej pracy edukacyjnej, gdzie estetyka zostaje dostrzeżona jako wartość pozwoliłyby na widoczne zmiany. Ale z układem urbanistycznym już tak się nie da zrobić. To dziedzictwo wielu pokoleń. Popatrz na Niemcy, Czechy, Francję, Anglię, Holandię, Włochy, Szwajcarię, Austrię i znakomitą większość Europy. Tam wiadomo gdzie zwarta zabudowa a gdzie countryside, wolna przestrzeń pól lasów, nieużytków. Nawiasem - jakie to ma znaczenie np. dla ochrony przeciwpowodziowej! Trzeba sobie wyraźnie powiedzieć - chaos przestrzenny wokół nas, to nie tylko wynik zaniechań władzy. To także, niestety, ciemniejsza strona naszej narodowej kultury. Mam wrażenie regresu w ostatnich dwudziestu latach. Wolność bywa antywartością.
Taka szmata to nie tylko ingerencja w prywatną przestrzeń mieszkańców kamienicy, ale także w przestrzeń miejską należącą do nas wszystkich. Nie sądzisz, że to nie spółdzielnia mieszkaniowa powinna decydować o tym, co będzie wisiało na naszych wspólnych ulicach?
Sądzę! Do tego trzeba władzy, która najpierw idąc po nią nie gada banialuki, tylko namawia ludzi do przyjęcia jakiegoś programu, z jakąś hierarchią ważności, a potem nie boi się to realizować wiedząc, że zawsze będzie jakaś opozycja wobec jej działań, ale licząc na to, że pojawi się nowa większość, która doceni zmiany. Tymczasem u nas kształtuje się niby-demokracja, gdzie i obywatele i władza w gruncie rzeczy lekceważą siebie wzajemnie, gdzie oszustwo i zniewaga mieszają się ze sobą dając w efekcie to, co już mieliśmy: „NAS’ i „ONYCH”. A to prowadzi do karlenia, a nie wzrostu. Zwłaszcza w takich dziedzinach, jak ta, o której mówimy. Tu efekty jakiejkolwiek polityki są niewidoczne gołym okiem, trzeba lat, po co więc się komukolwiek narażać?
Przez przypadek dowiedziałam się, że ściganie takich śmieciarzy, jak ci z wjazdu do Konstancin jest szalenie skomplikowane, bo trzeba facetowi udowodnić, że to on postawił reklamę. Innymi słowy - stoi sobie reklama knajpy, ale knajpiarz za nią nie odpowiada, tylko jakiś Franek, który wkopał słupki. A knajpiarz śmieje się w kułak, bo nic nie może zrobić. Jaki w tym sens? Poza tym jeśli reklama stoi na prywatnym gruncie, to nikomu do tego. To absurd jakiś kompletny!
Dla Ciebie, dla mnie. Dla knajpiarza - nie. Jesteśmy podzieleni. Mówiłem o tym Tomku w jego domku! Sęk w tym, że lubimy jeździć tu i tam, zachwycamy się jak tam pięknie, wracamy i niczego nie zmieniamy. W Santa Fe, drugim mieście stanu Nowy Meksyk, wolny Amerykanin, nie poważy się inaczej pomalować framugi okna swojego domku, niż to nakazane w miejskich regulacjach. I nie wrzeszczy, że mu wolność odbierają! W znakomitej większości krajów, które kochamy zaniedbasz trawnik przed domem - zapłacisz tyle, że drugi raz będziesz pamiętała o dacie zebrania liści do kupy. Ale też tam nie wyrzucają, na przykład, niedopałków z auta na jezdnię. Nie tylko dlatego, że bardziej kulturalni od nas, też dlatego, że to kosztuje, zależnie od stanu, od 500 do 1000 dolarów.
Czy możliwe są rozwiązania systemowe?
One są konieczne! Do tego trzeba władzy, która nie boi się zmiany, walki, propozycji. Zawsze są tacy i siacy. Nas gubi to, że chcemy nazbyt często być tacy i siacy jednocześnie.
Kiedy jedziesz przez Prowansję chociażby, czy przez mój ulubiony Lyon, rzuca się w oczy niezwykła dbałość o szczegóły. Szyld tak, ale stylowy. One wszystkie wyglądają, jakby wisiały tam od wieków. System, czy ogłada i szacunek dla otoczenia?
I jedno i drugie. Ale popatrz też na różnice u nas, w Polsce. Podkarpacie, spora część Lubelszczyzny, zwłaszcza południowej, leszczyńskie, opolskie. Tam, latem, większość zagród pięknie wyporządkowała, klematisy pną się nad bramami, świeża zieleń, pergole, altanki, kwietne gazony. Niemałą rolę ma zasiedzenie w dobrej kulturze miejsca. Także liderzy społeczności lokalnych. Taka, na przykład, podlubelska gmina Motycz, albo śląskie Marklowice koło Rybnika, to świat jak z bajki - zarówno w tym, co wspólne, gminne, jak i tym, co za płotami prywatnych posesji. To kwestia kultury.
Andrzej, jeszcze sekunda o przestrzeni miejskiej. To Marszałkowska - główna ulica Warszawy. Przyjrzyj się temu zdjęciu:

- mamy tu wszystko: brudną Rotundę, Play wielkoformatowy z gołą parką, pana ze sznurówkami, kiosk Ruchu z puszką na dachu.. Na kolejnym masz warszawską małą gastronomie.

Tego jest pełno wszędzie. Budki tej „małej gastronomii” mają specyficzny, nigdzie w świecie niespotykany wygląd obskurnych puszek po konserwach. Większość stoi zupełnie legalnie. W całości wygląda to jak wielki śmietnik. Dlaczego innym udaje się zapanować nad tą dziczą, a nam nie?
Zapewne wszystkie stoją legalnie. Ktoś to kiedyś zaakceptował. Ale też ktoś zainwestował. I nie można tak, od ręki, po jakiejś kiedyś niemądrej decyzji władzy kazać z miesiąca na miesiąc, albo nawet z roku na rok pozamiatać to wszystko. Zysk z tych interesów nie jest tak wielki. Ważny jest więc plan, perspektywa, czasem pomoc miasta. I to musi być polityka stabilna. I publicznie ogłoszona, tak ażeby wszyscy zainteresowani, a więc także przechodnie, wiedzieli jak i kiedy to się ma zmieniać. Trzeba przyznać, że Marszałkowska się zmienia. Na lepsze. Strasznie wolno, ale widać w ostatnich pięciu, dziesięciu latach, że idzie ku lepszemu.
Warszawa nie jest najpiękniejszym miastem Europy, ale gdyby ja trochę domyć i posprzątać, może by coś z tego było. Mówiąc szczerze - to miasto najbardziej szpecą właśnie reklamy.
Zgoda. I co do mycia, i co do reklamy.
Ostatnia sprawa - pamiętasz rewelacyjne neony? Jaskółki Mody Polskiej? Dziewczynka z piłką z Placu Konstytucji? Neon kina Atlantic? Ten ostatni już nie istnieje. Były jeszcze cudowne maszyny do szycia z Marszałkowskiej (koło Bajki), Sam z Sezamu, IZIS (też Marszałkowska). To były dzieła sztuki, a z miasta zniknęły. Kiedyś była wystawa na Czerskiej - właśnie warszawskich neonów. I tyle po nich pozostało. Nie sądzisz, że to powinno się objąć jakąś kuratelą, nadzorem?
To dla przypomnienia: maszyny do szycia wygladały tak i pewnie 100 razy je widziałeś:

Dziewczynki z piłką nie pamiętam. Ani tych maszyn do szycia. IZIS, kino Atlantic, jaskółki - oczywiście pamiętam. Podobnie, jak Gastronomię naprzeciw Muzeum Narodowego (to półżart!). Miasto to żywa tkanka. Nie wszystko musi trwać, zwłaszcza z małej architektury, reklamy. Dobrze działająca instytucja miejskiego plastyka, miejskiego architekta, i miejskiego inspektora zabytków - to jest to, czego miasto potrzebuje. I częściowo ma. Dla mnie najistotniejsza jest tu konsekwencja. To, aby był plan i potem, nawet nienazbyt śpiesznie, ale jednak krok i po kroku krok, zmieniać tę rzeczywistość. Estetyka naszego otoczenia kształtuje nasze charaktery. Wpływa na to, jacy jesteśmy wobec siebie i wobec innych. W dobrym otoczeniu, żyje się po prostu lepiej. Amen!
Tym razem ja mam ostatnie słowo - tradycyjnie zapraszam do poszukiwań i wklejania w komentarzach zdjęć co większych koszmarów z reklamą w tle. Prosimy - podajcie miejsce i datę zrobienia fotki. Dla najlepszych poszukiwaczy wymyślimy coś miłego.
Do jury proponuję: Pannę Wodziannę, Manię Prześladowczą i Czarka Krysztopę. Ja w charakterze sekretarza, Andrzej na przewodniczącego. O ile będzie z czego wybierać.
Zdjęcia zawdzięczamy: Wszystko jest źle, pani z Warszawy, SARP i Gazecie Wyborczej. Dziękujemy.
Ban grozi za:
- wycieczki ad personam, zwłaszcza za atakowanie członków mojej rodziny i moich bliskich;
- chamstwo;
- atakowanie innych uczestników dyskusji;
- kłamstwa i pomówienia;
- trollowanie i spam.
Banuję raz, za to skutecznie. Bany są nieodwołalne. Wszystkie przypadki klonowania i trollingu natychmiast zgłaszam Administracji Salonu 24.
pozdrawiam i życzę miłej dyskusji
Andrzej Celiński
rys. Cezary Krysztopa
Rysunek zawdzięczam Cezaremu Krysztopie. Dziękuję. AC
Andrzej Celiński
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura