Andrzej Celiński Andrzej Celiński
1364
BLOG

Finansowanie studiów. Propozycja.

Andrzej Celiński Andrzej Celiński Gospodarka Obserwuj notkę 60

Objaśnienia. Intencje. Okoliczności

 

Niektórzy korespondenci Salonu mieli mi za złe, że dając blogowi formę rozmowy wysługuję się Voit. Sugerowali, że powinienem wziąć większą odpowiedzialność za swoją tu obecność.

Formę rozmowy zaproponowała sama Voit. Przypuszczając czujnie, że na samodzielne teksty, w miarę systematycznie zamieszczane, nie zdobędę się.

W krótkich formach nie czuję się swobodnie. Jestem zodiakalnymi rybami, co płyną w przeciwnych kierunkach. Niepewność swojej racji wzmocnili moi uniwersyteccy mistrzowie, jako neopozytywiści będący też relatywistami. U mnie zawsze ze wszystkim, co istotne jest tak, ale…Komentarzowi, współcześnie, w czasie syntezy skondensowanej aż poza granice absurdu to nie służy. Większość czytelników zdaje się oczekiwać prostych deklaracji - z mojego obozu jesteś, czy z wrogiego?! A ja, akurat, zazwyczaj, ani z jednego, ani z drugiego.

Voit zaproponowała, ściśle mówiąc, trzy rzeczy w pakiecie: obecność w salonie24, swoją pomoc w formie pytań i doping.

 

Mam swoje porachunki z polityką. Jestem w niej, albo w związku z nią obecny, w bardzo różnych formach, od kilkudziesięciu lat. Coś, motywowany interesem publicznym, zrobiłem. Pływając pod prąd częściej niż z prądem. Dlatego złości mnie to „rzeźbienie powietrza”, którym staje się współczesne politykowanie mainstreamowych partii i ich licznych rzeczników. Nie znajduję upodobania w rozbudowywaniu konfliktów wokół spraw bez znaczenia dla przyszłości. Ale też nie milczę koniunkturalnie, gdy uznaję coś za niedobre dla życia publicznego. Granice środowiskowe nie mają wtedy dla mnie znaczenia. Dlatego czasem odchodzę z miejsc mi bliskich.

Nie gustowałem w swoim życiu w powtarzaniu banałów. W walce o pozycję. Wszystkie stanowiska, które miałem, a były one niekiedy obiektem pożądania wielu, proponowano mi bez wcześniejszych zabiegów z mojej strony. Zdarzało się, że odmawiałem. I nie robiłem z tego teatru.

 

Te kilkanaście zdań niektórym z Szanownych Komentatorów pomogą może zrozumieć mój sceptycyzm wobec polityki, takiej, jaką stała się w ostatniej dekadzie. Innych zdenerwuje moja dobra samoocena.

 

Zwłaszcza złości mnie historyzm w polityce współczesnej. Nie, żebym historię, zwłaszcza najnowszą, lekceważył. W młodości połykałem książki: Poboga-Malinowskiego, Stefana Korbońskiego, Władysława Bartoszewskiego, Stefana Kieniewicza i wiele o powstaniach, głównie styczniowym i warszawskim, jak inni cukierki. Nie uważam za właściwe jednak, kiedy polityk wchodzi w domenę historii, a historyk - polityki. Nie służy to dobrze ani polityce ani historii.

 

Ojciec był w „Osie-Kosie”, oddziale specjalnym Kedywu KG AK. W moim rodzinnym domu niewiele mówiło się o wojnie. Prawie nic. To nie było bezpieczne. Wojenny życiorys Ojca podyktował nam ktoś zaraz po Jego śmierci. Nekrologi, pod koniec lat 60., rzadko już cenzurowane, stanowiły istotne źródło najnowszej historii. Mama jest „Sprawiedliwą wśród Narodów Świata”, wyjątkowo dobrym dla ludzi człowiekiem. Jestem dumny ze swoich korzeni. Nie potrzebuję deklamacji o genetycznym patriotyzmie.

 

Zamierzam za kilka miesięcy opublikować książeczkę o tym i owym, tam znajdą się opisy rzeczy, które wyznaczyły moją drogę do polityki i moje z nią trudne byłe i współczesne relacje.

W ostatniej dekadzie bardziej myślę, niż cokolwiek robię. Nie mam gdzie i nie mam z kim coś pożytecznego robić. Partie, konieczny element organizacji polityki, przybrały formę spółek z o.o. Niektórzy mają tam akcje uprzywilejowane. Spieniężają je nie zawsze kierując się dobrem publicznym. Sejm jest zamurowany. Polityka przestała być ciekawa nowości. Prywatne media elektroniczne w pełni się skomercjalizowały, jak idzie o przekazywane treści. Dotyczy to nie tylko publicystyki, komentarzy, ale i informacji. Media państwowe stały się propagandowym ramieniem partii, które aktualnie mają w nich przewagę. Przestrzeń debaty publicznej zanika. Opowiadamy więc sobie o rzeczach dobrze „schodzących”, niekoniecznie istotnych.

Polityka stała się, z chlubnymi wyjątkami, legowiskiem leniwych sybarytów, którzy sobą, swoją pozycją, swoją bezpieczną obecnością - nie chcą ryzykować i nie ryzykują. Jest więc nijaka. Jest peryferyjna. W najlepszym razie - odtwórcza, przeciętna.

Polski, tymczasem, nie stać na przeciętność. Mamy zbyt dużo czasu do odrobienia. I, może, zbyt mało, żeby zdążyć ze wszystkim, w cudownym okresie otwartego europejskiego okna transferowego.

Jeśli polityka ma mieć wymiar potrzebuje odrobiny szaleństwa.

Jest oczywiście niepewność, jak idzie o granice tego szaleństwa. Na swój użytek przyjmuję, że pożyteczna dla Kraju odrobina koniecznego szaleństwa powinna odnosić się do projektów wielkich systemowych zmian partykularnych polityk (np. wobec.: zdrowia, kultury, edukacji, komunikacji, przestrzeni publicznej i krajobrazu, mieszkalnictwa). Zmian, które dałyby nowe impulsy rozwoju, które uczyniłyby nasze życie lepszym, sprawiły, że powszechniej niż dziś uznać moglibyśmy, że państwo jest świadome swych celów i umiejętnie kierowane. Że jest potrzebne.

Fiński parlament ma komisję przyszłości. Nasz sejm z wielką determinacją tworzy wciąż nowe komisje przeszłości. I nie przeszkadza mu wcale, ze ich wyniki są żenujące.

Być może tak musi być. Nie dowiemy się tego bez próby zmiany przyjaznego współczesnym partiom i ich przywódcom, złego dla Polski paradygmatu polityki. Ja wierzę, że wszystko, co dobre musi zacząć się od pomysłu. W polityce musi zacząć się od od tego, co dla nas jest dobrym celem, jakie narzędzia są potrzebne, aby się do niego zbliżyć, co od nas samych zależy, co zmienić a co utrzymać. W konkretnych sprawach. W ściśle określonych cząstkowych politykach, n.p.: w zdrowiu, w edukacji, w komunikacji społecznej, w przestrzeni publicznej i krajobrazie, w opiece społecznej, w warunkach rozwoju przedsiębiorczości.

___________________________________________________________________________

 

 

To, co tu przedstawiam odnosi się właśnie do jednej z takich partykularnych (cząstkowych) polityk. Jest autorską koncepcją zmiany systemu finansowania szkolnictwa wyższego.

Jest koncepcją skonstruowaną wedle schematu: Jak jest? Co trzeba zmienić i czy zmiana jest możliwa? Jakie są cele zmiany? W czyim interesie są te zmiany? Czy są w interesie większości zainteresowanych? Czy są przez nich pożądane, czy raczej spodziewać się należy, że będą kontestowane? Dla kogo są one korzystne, dla kogo nie? Czy proponowane zmiany są dobre dla Polski? Jakie są warunki i okoliczności zmian? Jakie instrumenty?

 

Najpierw Voit próbowała zrobić z tego rozmowę. Odmówiła jednak jej publikacji. ‘Sam sobie publikuj’, powiedziała, ‘bez moich pytań, ja w to nie wierzę’.

Publikuję. Bez obrazy.

Chodzę z tym od pięciu przynajmniej lat. Zawsze i wszędzie, gdzie to referowałem, poza środowiskami uniwersyteckich profesorów, dostawałem po nosie. Wszędzie spotykam się jednak, właściwie bezwyjątkowo, ze zgodą w kwestii diagnozy. Nie towarzyszy jej specjalnie wytężony wysiłek wypracowania własnej koncepcji koniecznych zmian naprawczych. Szukam więc szerszej płaszczyzny dyskusji.

Ja wierzę, że pierwszą przyczyną zła w społecznej organizacji są niedobre systemy a nie źli ludzie. Jeśli nasze szkolnictwo wyższe jest jakościowo mierne i niekonkurencyjne, to pierwszym obowiązkiem polityków jest przyjrzeć się systemowym uwarunkowaniom tej mierności. I zmienić to, co trzeba zmienić by system efektywnie realizował wyznaczone cele.

W system ochrony zdrowia wpompowano w minionej dekadzie wielkie pieniądze. Podwojono prawie budżet. A system nie działa lepiej niż 10 lat temu. O co więc chodzi? Zaprzestano kształcenia doktorów? Lekarstwa zaczęły truć? Pacjenci żyją w gorszych warunkach? Przecież to bzdura. Wpompowaliśmy po prostu pieniądze w system, jak durszlak. Korzystają z tych pieniędzy najsilniejsi aktorzy systemu. Nie są nimi pacjenci.

 

 Ja tę swoją propozycję zmiany systemu finansowania wyższej edukacji liczyłem tak, jak może policzyć coś tak skomplikowanego jeden człowiek, niespecjalnie wykształcony, wyposażony w rocznik statystyczny, kartkę papieru i kalkulator. We właściwie zorganizowanej polityce takimi sprawami zajęłyby się partie polityczne, ich instytuty, think-tanki wielkich banków, związków zawodowych i korporacji pracodawców, ministerstwa odpowiedzialne za szkolnictwo wyższe, gospodarkę i pracę.

My mamy jednak politykę zajmującą się innymi sprawami.

Utrzymanie dotychczasowego systemu gwarantuje uwiąd uniwersytetów i jakości oferowanej w nich wiedzy. Marginalizuje młodych Polaków na europejskich rynkach pracy.

Najlepsi i najsilniejsi materialnie sobie poradzą. Takim studentom państwo nie jest specjalnie potrzebne. Państwo jest potrzebne zwyczajnym ludziom, kończącym publiczne polskie licea, studiującym w polskich, częściowo płatnych, wyższych uczelniach państwowych lub prawie całkowicie płatnych uczelniach niepublicznych, nie mających rodziców o tłustych portfelach, nie uzupełniających swej językowej kompetencji na letnich kursach na Malcie bądź w Oksfordzie.

 

 

Oto propozycja.

 

Krótka diagnoza.

 

W minionym dwudziestoleciu liczba studentów wzrosła cztery i półkrotnie. Dwa lata temu, w apogeum wyżu, studiowało 1 941 tysięcy studentów. Mimo to jest to wciąż znacznie mniej, niż młodzieży studiującej w „starej” Europie (50% u nas, 70% tam, ludzi w wielu 19-25 lat). 450-cio procentowy wzrost liczby studentów i tylko 75% więcej w pełni uprawnionych (ze stopniem minimum doktora) nauczycieli akademickich. Wydatki państwa na szkolnictwo wyższe, w kwotach porównywalnych, w tym czasie wzrosły jedynie o 70%. Budżet na rok 2011 nie przewiduje realnego wzrostu wydatków państwa na ten cel. Tylko tyle, ile wynosi inflacja. Ponad 2/3 studentów płaci za swoje studia. Płacą także, mniej więcej połowa, studenci uczelni publicznych. Wskaźnik internacjonalizacji studiów, syntetyczna miara rynkowej wartości naszych uczelni (zakłócają ją różnice systemów stypendialnych i różnice sposobów poboru czesnego), jest najniższy w Unii Europejskiej. Jego wartość jest -kroć niższa niż w kolejnych, najniżej notowanych, za nami będących w tym rankingu krajach. Aż o rząd wielkości przynajmniej niższa niż w równie jak Polska egzotycznych językowo krajach Unii, jak: Słowenia, Dania, Szwecja, Finlandia, Czechy. Nie ma żadnego porównania z uczelniami: niemieckimi, brytyjskimi, francuskimi, włoskimi i hiszpańskimi. Przyczem połowa studentów zagranicznych na polskich uczelniach to obywatele państw byłego ZSRR - Litwy, Ukrainy, Białorusi. Zazwyczaj Polacy.

Nie odwołuję się do popularnych rankingów międzynarodowych i pozycji w nich zajmowanych przez najlepsze polskie uniwersytety, bo nie uznaję za trafną miarę ich jakości liczbę noblistów wykładających w określonej uczelni. Wystarczyłoby zakupić i zatrudnić trzech, czterech noblistów, żeby w rankingu zmienić pozycję o sto miejsc. Talenty wykładowcy nie zawsze pokrywają się też z talentami odkrywcy. Trafniejszą miarą byłaby liczba noblistów uzyskujących swój dyplom doktora w określonym uniwersytecie.

 

 

Fundamentalne pytania.

 

Jak sfinansować studia zdolnych, aczkolwiek niezamożnych studentów? Jak udostępnić im studia na miarę ich zdolności i szkolnych osiągnięć? Jak wyrównać szanse zróżnicowane jakością kończonych przez nich liceów?

Jak zahamować drenaż polskiego budżetu, w sytuacji, kiedy nawet Niemcy wprowadzają czesne na swoich uniwersytetach (w 2010 roku już połowa landów) i stosowne systemy refinansowania kosztów edukacji studentom a rynek pracy pozbawiony jest kolejnych granic?

Jak poprawić jakość nauczania? Jak przełamać niezdolność polskich uczelni do samonaprawy?

Jak spowodować rzetelną konkurencję? Jak sprawić, żeby lepsze uczelnie (kierunki studiów) się rozwijały a gorsze zwijały?

Jak dostosować dzisiejszą strukturę studiów z prognozowaną strukturą przyszłych rynków pracy?

Jakie są zadania państwa w zakresie finansowania edukacji wyższej, dbałości o jakość nauczania, prognozy rynków pracy, zapewnienia zatrudnienia absolwentom? Jakie są potrzebne narzędzia? Jakie narzędzia są najbardziej efektywne?

 

 

Cele:

 

r Stałe, sukcesywne, coroczne zwiększanie środków publicznych w systemie finansowania nauki na poziomie wyższym. Byłoby celowe i najzupełniej logiczne w świetle przyjętej strategii rozwoju zwiększać dotację celową budżetu, ale i bez tego proponowany system sukcesywnie powiększałby zasób środków publicznych finansujących edukację wyższą.

 

r Wzmocnienie szans i możliwości nauki dla młodzieży, dla której jedyną dzisiaj przyczyną niepodejmowania studiów adekwatnych do ich intelektualnych możliwości i motywacji jest brak pieniędzy.

 

r Internacjonalizacja studiów krajowych. Zwiększenie mobilności studentów poprzez finansowe ułatwienie podejmowania studiów zagranicą.

 

r Konkurencyjny rynek usług edukacyjnych. Uzyskania instrumentu sprawiedliwego i celowościowego rozdziału środków publicznych na szkolnictwo wyższe. Uzyskanie finansowego instrumentu premiowania jakości nauczania. Upowszechnienie studiów w wysoko pozycjonowanych jednostkach poprzez wzrost ich przychodów pochodzących ze świadczonych usług edukacyjnych.

 

r Ściślejsze powiązanie wyników uzyskiwanych przez studentów z wysokością finansowej pomocy państwa.

 

r Zapobieganie drenażowi pieniędzy publicznych do bogatszych państw i społeczeństw świata.

 

r Stworzenie instrumentu długookresowej polityki zatrudnienia i rozwoju kadr o wysokich i użytecznych dla Polski kwalifikacjach.

 

r Zwiększenie odpowiedzialności studentów za podejmowane przez nich decyzje wyboru kierunku kształcenia.

 

 

Komentarza wymaga ostatni z ośmiu wskazanych celów.

 

Każdy, oczywiście, wybiera sobie takie studia, jakie chce. Każdy też obywatel, który spełnia wymagania kwalifikacyjne ma, w mojej koncepcji finansowania studiów, prawo do pieniędzy pochodzących ze źródeł publicznych na ich sfinansowanie. Jednak, zarówno terminowość studiowania, jak uzyskiwane rezultaty powinny mieć wpływ na wielkość przyjmowanego zobowiązania.

Mnie się zdaje, że jakiś wpływ, może nie decydujący, powinna mieć też racjonalność podejmowanych decyzji o kierunku wybieranych studiów oceniana z uwagi na autoryzowaną przez państwo prognozę rynków pracy. W praktyce oznaczałoby to preferencje dla tych maturzystów, którzy podejmują studia na kierunkach deficytowych z punktu widzenia prognozy rozwoju rynków pracy. Jeśliby przyjąć ten czynnik do zbioru czynników, na podstawie których ocenia się wielkość finansowej, rzeczywistej (czyli po zastosowaniu mechanizmu konwersji kredytu na stypendium) dotacji państwa, to cel ten może być sprawiedliwie przyjęty jedynie wówczas, jeśli państwo wzięłoby na siebie na siebie odpowiedzialność za trafność prognozy.

Odpowiedzialność ta mogłaby przybrać formę odstąpienia od wymogu spłaty całości lub części zaciągniętego przez studenta kredytu.

Wprowadzenie odpowiedzialności państwa za wykonywane wobec obywateli usługi, stanowiąc precedens, byłoby milowym krokiem w kierunku zwiększenie odpowiedzialności agend rządowych za jakość ich służby.

Świadomy jestem multi-komplikacji tej sprawy. Obowiązkiem polityków jest jednak poszukiwanie rozwiązań, któreby poprawiały jakość funkcjonowania państwa i jego funkcjonariuszy. Rozbieżność konsekwencji wynikających z niewypełnienia powinności obywatela wobec państwa i państwa wobec obywatela dzisiaj nie napotyka żadnych, poza wyborczymi, hamulców. Odpowiedzialność polityczna zaś jest krystalicznie czystą iluzją.

Nie chciałbym jednak, by ewentualny spór o tę sprawę, tutaj dygresyjnie przedstawioną, zamulił zasadniczy przedmiot proponowanej dyskusji jakim jest specyficzny instrument finansowania studiów dawany bezpośrednio w ręce studentów a nie uczelni.

 

 

Założenia i warunki nowego systemu finansowania szkolnictwa wyższego:

 

.® Wedle zasad nowego systemu z finansowania swych studiów z publicznych środków korzystać mogą wszyscy studenci, obywatele RP, niezależnie od miejsca wybranych studiów, w tym też ci, którzy studiują poza granicami Polski (być może potrzebne jest, ze względów prawnych, ograniczenie do krajów UE, być może kwestia ta powinna pozostać do negocjacji pomiędzy studentem a instytucją kredytującą studia). Drzwiami do pieniędzy jest indeks. Nie ma poręczeń i jakichkolwiek innych zabezpieczeń poza wekslem i zobowiązaniem spłaty po ukończeniu studiów wedle przyjętej formuły zawartej w umowie cywilno-prawnej pomiędzy studentem a kredytującym jego studia Narodowym Funduszem Kredytowym.

 

® Następuje komercjalizacja szkół publicznych - stają się one spółkami pożytku publicznego, zobowiązanymi do przekazywania wszystkich swoich zysków pochodzących z nauczania w bezpieczne fundusze kapitałowe (endowments) finansujące uczelniane systemy kredytowe i stypendialne oraz inwestycje w majątek trwały uczelni dedykowany ich funkcjom edukacyjnym. Czyli zyski kapitałowe z tych funduszy mogą być wydatkowane jedynie na rozwój uczelni i budowanie własnych uczelnianych systemów kredytowo-stypendialnych.

 

® Budżet państwa finansuje pierwszy rok studiów wszystkim chętnym i kwalifikującym się do studiów obywatelom RP w równej wysokości. Specjalny państwowy fundusz stypendialny na pokrycie kosztów akomodacji przeznaczony dla niezamożnych studentów wspomaga ich pierwszoroczne studia na wysoko akredytowanych uczelniach oraz na kierunkach charakteryzujących się szczególnie wysokimi kosztami już na pierwszym roku studiów.

 

® Uczelnie, w ramach swej autonomii, prowadzą własną rekrutację dla absolwentów pierwszego roku, wedle odpowiednio wcześnie ustalonych kryteriów. System rekrutacji uczelnianej nie obejmuje laureatów olimpiad przedmiotowych (przy jednoczesnym ich rozwoju), którzy mają prawo swobodnego wyboru uczelni. Prawo swobodnego wyboru uczelni mają też najwyżej pozycjonowani maturzyści. Jest kwestią bieżącej polityki i wynikiem procesu demokratycznego ustalenie proporcji tych trzech grup studentów (swobodny nabór, olimpijczycy, prymusi).

 

® Wysokość opłat za czesne w szkołach publicznych ustalana jest ze względu na poziom akredytacji uzyskiwanych przez konkretne kierunki studiów lub ich kombinacje w przypadku zindywidualizowanych toków studiów. Uczelnie państwowe, będące spółkami użyteczności publicznej, nie mogą pobierać czesnego i innych opłat za studia przewyższających ustalone przez MNiSW kwoty. Kalkulacja obejmować będzie cały pakiet oferty edukacyjnej prowadzący do uzyskania dyplomu a nie poszczególne jego elementy.

Otwarta pozostaje sprawa wyceny czesnego w uczelniach niepublicznych. Zakładam, że konkurencja oraz, wprowadzenie proponowanego systemu finansowania studiów sprawią, że czesne będzie w szkołach niepublicznych na ogół niższe niż w uczelniach publicznych.

 

® Wprowadzeniu nowego systemu finansowania towarzyszy zacieśnienie i uszczegółowienie systemu akredytacji kierunków studiów. Opowiadam się za autoryzowanym przez MEN (ale także przez czynniki niezależne od administracji państwowej) pozycjonowaniem szkół i kierunków kształcenia, co powiązane być powinno z wysokością czesnego.

 

 

A oto jądro mojej propozycji -

system finansowania:

 

1.       Wszystkie pieniądze znajdujące się w publicznym systemie finansowania szkół wyższych, przeznaczone na opłacenie kosztów nauczania, tworzą NARODOWY FUNDUSZ KREDYTOWY.

 

2.       NFK dzieli się na dwie części - kredyt dostępny bez jakichkolwiek warunków, jak idzie o dochód w rodzinie i kredyt dostępny ze względu na ustalony próg dochodowy. Proporcje są kwestią bieżącej polityki i wyniku procesu demokratycznego.

 

3.       Oprocentowanie kredytu wynosi równowartość aktualnej stopy inflacji zwiększoną o 1% w skali rocznej.

 

4.       Kolejne transze kredytu, wypłacane są co miesiąc, zgodnie z ustalonym harmonogramem studiów. Zawieszeniu ulegają wypłaty transz kredytu na czas powtarzania semestru, albo roku studiów, chyba, że zwłoka spowodowana jest usprawiedliwionymi przyczynami (szczegółowe warunki określałby regulamin będący częścią zawieranej umowy).

 

5.       Rok po ukończeniu studiów, kiedy rozpocząć się ma spłata kredytu, następuje częściowa, albo nawet pełna konwersja kredytu na stypendium.

 

6.       Konwersja jest głębsza lub płytsza, albo też obejmuje całość kwoty pobranego kredytu wraz z odsetkami - w zależności od kilku ważonych czynników. Są to: osiągnięte wyniki, terminowość, kierunek studiów (jego trudność i zapotrzebowanie rynku pracy zawczasu oceniane przez MNiSW), miejsce podjęcia pracy (np. wyjazd zagranicę, wyjazd na tereny ubogie w ludzi o określonych kwalifikacjach zawodowych).

 

7.       Spłata wymaganej ostatecznie kwoty kredytu zaczyna się w rok po ukończeniu studiów i jest trzykrotnością czasu pobierania kredytu. W przypadku nieprzewidywalnej, niekorzystnej dla kredytobiorcy zmiany warunków rynku pracy, NFK może zmienić warunki na korzystniejsze dla kredytobiorcy. Decyzje podejmowane na podstawie szczegółowych regulaminów NFK i są poddane kontroli właściwego sądu.

 

8.       Wszystkie środki uzyskiwane ze spłaty kredytów zasilają, w ustalonej zawczasu odpowiednimi regulaminami proporcji NFK i uczelniane fundusze kapitałowe krajowych uczelni, w których kredytobiorca studiował (w przypadku mobilności studenta - z uwzględnieniem wagi wkładu określonych uczelni).

 

9.       Określa się warunki, które powodują umorzenie kredytu w całości albo części niezależnie od procedury zamiany kredytu w stypendium po ukończeniu nauki (Np. śmierć kredytobiorcy, choroba uniemożliwiająca uzyskanie wcześniej przewidywanych zarobków, zmiana warunków na rynku pracy wobec autoryzowanej przez państwo prognozy).

 

 

Końcowy komentarz

 

Przedstawiłem tę koncepcję tak, jakby ten system był prosty jak światło lasera.

W rzeczywistości tak nie jest.

Musi on być mocno skomplikowany. Ta jego wada jest ceną za upodmiotowienie studentów i wprowadzenie mechanizmów konkurencji do systemu szkolnictwa wyższego w Polsce.

System musi być skomplikowany najpierw dlatego, że różnice kosztów studiów na różnych ich kierunkach bywają wielkie i nie zawsze, a wręcz rzadko, te różnice kosztów studiów odpowiadają strukturze zarobków, także na europejskich a nawet światowych rynkach pracy. Oczywiste będzie, że w przypadku studiów kosztownych (np. fizyka eksperymentalna, medycyna, lotnictwo, rolnictwo) konwersja kredytu na stypendium powinna być zasadniczo większa niż w przypadku studiów relatywnie tanich a dających dobre perspektywy zarobkowe (np. prawo, finanse). Potem dlatego, że różnice kosztów współzależeć będą od jakości nauczania a relacja ta jest obukierunkowa. Potrzebne więc są jakieś standardy i jakieś ograniczenia. Żaden system finansowania edukacji nie wytrzyma „wolnej amerykanki” w tej dziedzinie. System musi być skomplikowany także dlatego, że margines nietrafnie podjętych, co do kierunku studiów, decyzji maturzystów, w sytuacji finansowania w praktyce ich studiów przez fundusz publiczny będzie prawdopodobnie większy niż obecnie. I dlatego, że system ten jako swój istotny cel stawia mobilność studentów, nie tylko międzygraniczną, ale też pomiędzy różnymi ośrodkami wewnątrz kraju, a to komplikuje rozliczenia tej części kredytu, która nie ulegnie konwersji na stypendium.

Problematyczne są też skutki pełnego finansowania przez państwo pierwszego roku studiów. Statystycznie rzecz biorąc, pierwszoroczniacy z wysoko pozycjonowanych uczelni mieć będą większe szanse dobrych studiów finansowanych proponowanym instrumentem finansowym. A przecież idzie też i o wyrównanie szans młodzieży kończących licea o różnych poziomach nauczania. Jakimś rozwiązaniem jest nadanie dalszemu procesowi kwalifikacji, następującemu po pierwszym roku studiów, charakteru egzaminu państwowego określających nie tyle poziom wiedzy, co potencjał rozwoju kandydatów. Nie mamy zaś w polskim systemie akademickim właściwie żadnej tradycji w takim mechanizmie kompletowania studentów. Tu też ujawnia się inna jeszcze wada mojej propozycji - zmniejszenie rzeczywistej możliwości zmiany decyzji, co do kierunku studiów, przez najzdolniejszych, lecz niezamożnych studentów. Chyba, że w regulaminie i budżecie NFK byłby utworzony jakiś margines uznaniowej, z konieczności, decyzji dla takich, z założenia wyjątkowych, przypadków.

To są najważniejsze komplikacje merytoryczne, jakie dostrzegam w mojej propozycji.

 

Są też poważne komplikacje polityczne. Wprowadzenie tego systemu, nawet tylko częściowe, zmienia układ interesów w świecie akademickim. Wprowadza konkurencję w dziedzinie jakości nauczania, której wynik przybiera postać kondycji finansowej uczelni. Dzisiaj mamy, obok wybitnych wykładowców - profesorów, których dotychczasowe osiągnięcia naukowe, to przykładowe habilitacje nt. funkcjonowania podstawowej organizacji partyjnej w akademii spraw wewnętrznych. Po 1989 roku, aż do dzisiaj, odmiennie niż w niektórych krajach dawnych „demokracji ludowych” nie przeprowadziliśmy w Polsce weryfikacji nauczycieli akademickich. Do dzisiaj, mimo podejmowanych wysiłków i prób, raz zdobyty tytuł otwiera drogę akademickiej kariery aż do wieku starczej demencji. Naiwnością jest oczekiwać, iż zagrożone interesy nie będą wszelkimi dostępnymi środkami bronione.

Niejednoznaczna jest też sytuacja studentów. Nie wszyscy staliby się beneficjentami tego systemu. Studenci pochodzących z zamożnych rodzin, pobierających nauki w dobrych liceach, dokształcających się językowo zagranicą biorą dzisiaj, na ogół, wiedzę oferowaną w renomowanych uniwersytetach za darmo. Dlaczego mieli by, oni i ich rodzice, bez oporu, zgodzić się na taki system, który wprowadza, wobec nich, zobowiązania, jakie wcześniej ich nie dotyczyły?

Do tego dochodzi ogólny lęk przed jakąkolwiek zmianą. Lęk przed zmianą obowiązujących reguł obciąża każdy reformatorski zamysł. Łączy wielu interesariuszy systemu. Nawet takich, których interesy są całkowicie rozbieżne. Może okazać się, że interes wyraźnej mniejszości studentów, których obecny system uprzywilejowuje będzie wystarczający dla zahamowania reformy wobec lęku przed jakąkolwiek zmianą potencjalnych beneficjentów nowego systemu finansowania studiów będących w większości. Zwłaszcza, że media kierowane są przez ludzi będących dzisiaj w ekonomicznym establishmencie.

Największy opór stawią politycy. Bo rzecz jest niezmiernie trudna w realizacji. Wymaga wysiłku ze strony instytucji merytorycznych dla akredytacji akredytacji wielkiej liczby kierunków studiów, standaryzacji warunków i wymagań, audytu publicznych pieniędzy i śledzenia ich obiegu w systemie, negocjacji warunków zawieranych umów, indywidualnej windykacji zobowiązań.

Nic-nie-robienie jednak, albo pozorne robienie, zajmowanie się kwestiami peryferyjnymi dla jakości polskiego systemu szkolnictwa wyższego, co ma miejsce w proponowanych dzisiaj przez rząd zmianach, prowadzi nasz system szkolnictwa wyższego do nieuchronnej klęski. Przedstawiam projekt trudny, ale konkretny. Niechże ujawnia się ci, którzy podzielają diagnozę polskiego szkolnictwa wyższego i wyrażają zgodę na wymienione tu cele, ale nie akceptują proponowanych środków. Niechaj zaproponują inne.

 

 

Jest szerszy jeszcze kontekst mojej propozycji i w ogóle debaty o sensie polityki.

Jako naród jesteśmy na rozdrożach. Przed nami otwarta wciąż jest wielka szansa wykorzystania międzynarodowej koniunktury dla lepszego pozycjonowania Polski i Polaków w zmieniającym się świecie. Ale możliwe jest też zaklęśnięcie się w jałowych kłótniach wokół tematów bez większego dobrego znaczenia dla przyszłości.

Polityka powinna diagnozować stan spraw istotnych, odkrywać i wzmacniać czynniki rozwoju i neutralizować czynniki rozwojowi zagrażające. Spór toczyć trzeba o to, jak określa się jedne i drugie czynniki, jak hierarchizuje się ich znaczenie i jakie instrumenty się buduje dla powiększania dobrostanu społeczeństwa i kraju.

Tam gdzie dokonuje się wyborów, w sprawach dla przyszłości fundamentalnych, dobrze jest kierować się zasadą poszukiwania możliwie najmniejszych wspólnych mianowników. Czym więcej bowiem w polityce elementów łączących naród, tym dla niego lepiej.

Czuję się nieswojo wspominając te oczywistości.

Przedstawiona koncepcja finansowania szkolnictwa wyższego wymaga dalszych analiz, studiów, obliczeń, porównań a przede wszystkim licznych konsultacji. Głównie dla dokładniejszej prognozy jej skutków finansowych i społecznych, ale i dla uzyskania społecznego przyzwolenia.

W trakcie ewentualnego wdrażania zmiana ta wymaga nieśpieszności i nieustającej gotowości jej modyfikowania wobec potrzeb i zagrożeń, które dopiero się ujawnią. Jej aplikacja wykracza poza horyzont jednej kadencji parlamentu. To propozycja na dziesięciolecia a nie na kadencję.

Istotą koncepcji jest kredyt, który zamienia się, w stosownym czasie i wedle ustalonych zawczasu warunków w stypendium. Nie zawsze i nie w pełni, ale tak, by dostęp do dobrych studiów zdemokratyzować, przynajmniej ze względu na czynnik finansowy. I sukcesywnie powiększać pulę pieniędzy finansujących wyższe uczelnie. Realizując przytym fundamentalny cel systemu szkolnictwa wyższego - zwiększanie wartości kapitału ludzkiego i przygotowanie odpowiednio wykwalifikowanych ludzi dla przyszłych rynków pracy.

Skutki takiej reformy będą widoczne po latach. Jest ona konieczna. Konkurencja międzynarodowa na europejskim najpierw, ale i światowym rynkach pracy wymusi na nas zmiany. Także konkurencja w zakresie usług edukacyjnych i potrzeba internacjonalizacji studiów prowadzić nas będą w tym kierunku. Brak zmian w tej dziedzinie będzie kosztowniejszy niż wszystkie inne zaniechania naszej współczesnej polityki. Bo o wszystkim decydują ludzie. Ich charaktery, umiejętności, wyobraźnia i odwaga myślenia. To ostatnie najbardziej.

 

 

 

 

 

Ban grozi za: - wycieczki ad personam, zwłaszcza za atakowanie członków mojej rodziny i moich bliskich; - chamstwo; - atakowanie innych uczestników dyskusji; - kłamstwa i pomówienia; - trollowanie i spam. Banuję raz, za to skutecznie. Bany są nieodwołalne. Wszystkie przypadki klonowania i trollingu natychmiast zgłaszam Administracji Salonu 24. pozdrawiam i życzę miłej dyskusji Andrzej Celiński rys. Cezary Krysztopa Rysunek zawdzięczam Cezaremu Krysztopie. Dziękuję. AC Andrzej Celiński Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka